Выбрать главу

– Mecenas Rizzo.

– Ach – wydusił Saro i poczerwieniał.

Nic musisz się bać, sprawa jest legalna i mam nad nią kontrole. Ale lepiej będzie podjąć wszystkie środki ostrożności, bo nie chciałbym, żeby Rizzo zachował się jak jeden z tych sukinsynów, którzy zmieniają zdanie albo którym coś nagle wypada z pamięci. Dziesięć milionów piechotą nie chodzi.

Giallombardo zawiadomił go, że brygadier pojechał po klucze do starej fabryki, ale wróci dopiero za co najmniej dwie godziny: stróż zaniemógł i przebywał u syna w Montedoro. Agent dodał również, że dzwonił sędzia Lo Blanco i prosił o kontakt przed dziesiątą.

– Ach, pan komisarz, to dobrze, właśnie wychodzę, idę do katedry na pogrzeb. Wiem, że zostanę osaczony, dosłownie osaczony przez różne osobistości, i wszyscy będą pytali mnie o to samo. Pan wie o co?

– Dlaczego sprawa Luparella nie została jeszcze zamknięta?

– Zgadł pan, komisarzu, i to nie są żarty. Nie chciałbym uciekać się do wzniosłych słów, nie chciałbym zostać źle zrozumiany… krótko mówiąc, jeżeli ma pan w ręku jakieś konkrety, niech pan kontynuuje pracę, w przeciwnym razie proszę zamknąć dochodzenie. Zresztą, niech będzie mi wolno zapytać, bo nie potrafię zrozumieć: czego pan jeszcze szuka? Inżynier zmarł śmiercią naturalną. A pan się upiera przy swoim tylko dlatego, przynajmniej tak mi się wydaje, że śmierć nastąpiła na „pastwisku”. Proszę zaspokoić moją ciekawość: a gdyby tak Luparello został znaleziony na poboczu drogi, czy wówczas też by pan zgłaszał wątpliwości? Niech pan odpowie.

– Nie.

– A więc co pan chce osiągnąć? Sprawę trzeba zamknąć najpóźniej jutro. Rozumiemy się?

– Proszę się nie irytować, panie sędzio.

– Owszem, irytuję się, ale na siebie samego. Zmusza mnie pan do tego, bym użył słowa „casus”, którego w tym przypadku nie powinienem użyć. Do jutra, jasne?

– Czy możemy przedłużyć termin do soboty włącznie?

– Co to, jesteśmy na targu? No dobrze. Lecz jeśli przeciągnie pan sprawę choćby o godzinę, to zasugeruję przełożonym, by rozważyli pańskie postępowanie.

Zito dotrzymał słowa. Sekretarka z Retelibery wręczyła Montalbanowi faks z Palermo, który przeczytał, jadąc w kierunku „pastwisku”.

Panicz Giacomo to wierna kopia tatusia, pozbawiona najmniejszego nawet błysku fantazji. Ojciec uchodzi za uprzejmego człowieka, choć ma pewną skazę, o której za chwilę, w przeciwieństwie do biednego Luparella. Giacomino mieszka na pierwszym piętrze ojcowskiego pałacu z drugą żoną, Ingrid Sjostrom, o której walorach już Ci wspominałem w rozmowie. Wymienię kilka jego zasług, przynajmniej tych, które przychodzą mi do głowy. Ciemny jak tabaka, nigdy nie chciał się uczyć i nie przykładał się do niczego oprócz przedwczesnej analizy damskiego przyrodzenia, a jednak co roku zdawał z najlepszą cenzurką dzięki pośrednictwu Boga Ojca (a raczej po prostu ojca). Choć był na liście studentów medycyny, nigdy nie chodził na wykłady (na szczęście dla ludzkości). Gdy miał szesnaście lat, prowadząc bez prawa jazdy duży samochód ojca, śmiertelnie potrącił ośmioletniego chłopca. Giacomino praktycznie nigdy za to nie zapłacił, zapłacił natomiast ojciec, i to bardzo słono, rodzinie chłopca. Kiedy G. osiągnął pełnoletność, założył firmę usługową. Po dwóch latachfirma upadła, Cardamone nie stracił na tym ani jednego lira, za to jego wspólnik strzelił sobie w łeb, a funkcjonariusz policji finansowej, który postanowił przyjrzeć się tej sprawie z bliska, został nieoczekiwanie przeniesiony do Bolzano. Obecnie Giacomino zajmuje się produktami farmaceutycznymi (możesz to sobie wyobrazić: klientów napędza mu ojciec!) i wydaje, na lewo i prawo, o wiele więcej, niż wykazują to jego przychody.

Uwielbia auta wyścigowe i konie, założył (w Montelusie!) klub polo, w którym co prawda nie odbył się ani jeden mecz, ale kokainę wdycha się tam, że aż miło.

Gdybym miał wyrazić szczerze własną opinię o tej postaci, powiedziałbym, że to nadzwyczajny przypadek sukinsyna, jeden z tych, którzy zapuszczają korzenie tylko tam, gdzie działa ich wpływowy i bogaty ojciec. W wieku dwudziestu dwóch lat zawarł związek małżeński (czy tak się to mówi?) z Albamariną (dla przyjaciół – Babą) Collatino, pochodzącą z bogatej rodziny handlowców z Palermo. Dwa lata później Baba napisała wniosek do Świętej Roty o rozwiązanie węzła małżeńskiego, podając jako powód mężowską impotentia generandi. Byłbym zapomniał: w wieku osiemnastu lat, czyli na cztery lata przed ślubem, córka jednej ze służących zaszła z Giacominem w ciążę i ten przykry incydent został jak zwykle wyciszony przez Wszechmogącego. Możliwości są zatem dwie: albo skłamała Baba, albo skłamała córka służącej. Wedle niezbadanych rozstrzygnięć rzymskich dostojników kłamała służąca (jakżeby inaczej!), Giacomo nie był w stanie prokreować (i trzeba jeszcze dziękować za to Najwyższemu). Po unieważnieniu Baba zaręczyła się z kuzynem, z którym kiedyś już coś ją łączyło, a Giacomo skierował się w stronę mglistej Północy, żeby zapomnieć o przykrych przeżyciach.

W Szwecji wziął udział w morderczym rajdzie terenowym śród jezior, urwisk i skał: triumfatorką okazała się potężna blondyna, z zawodu mechanik, nazwiskiem Ingrid Sjostrom. Cóż Ci jeszcze powiedzieć, żeby oddalić się od scenariusza telenoweli? Grom z jasnego nieba i ślub. Są razem już od pięciu lat, co jakiś czas Ingrid wraca do swojej ojczyzny i bierze udział w rajdach samochodowych. Ze szwedzką bezpośredniością i swobodą przyprawia mężowi rogi. Wczoraj pięciu dżentelmenów (tak to nazwijmy) zorganizowało w klubie polo zabawę towarzyską. Wśród gier była i taka: kto nie przespał się z Ingrid, niech wstanie. Cała piątka pozostała na swoich miejscach. Wszyscy śmiali się do rozpuku, a najgłośniej Giacomo, który był wtedy w klubie, ale w zabawie nie brał udziału. Wieść, absolutnie nie do sprawdzenia, głosi, że być może surowy profesor Cardamone, ojciec, też przeleciał synową. I to jest właśnie ta skaza, o której wspomniałem na początku. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Mam nadzieję, że byłem tak niedyskretny, jak się tego po mnie spodziewałeś. Bywaj.

Nicolo

Kiedy o drugiej dotarł na „pastwisko”, nie napotkał tam żywego ducha. Zardzewiały zamek w żelaznej furtce oblepiony był solą. Komisarz przewidział to, więc zaopatrzył się w olej w spreju, służący do smarowania broni. Wrócił do samochodu, żeby zaczekać, aż działanie oleju odniesie zamierzony skutek, i włączył radio.

Pogrzeb – zgodnie ze słowami spikera rozgłośni lokalnej – osiągnął takie napięcie emocjonalne, że w pewnej chwili wdowa zemdlała i musiano ją wynieść na zewnątrz. Mowy pogrzebowe wygłosili kolejno: biskup, zastępca sekretarza generalnego partii, sekretarz regionalny oraz, w imieniu własnym, minister Pellicano, który był przyjacielem zmarłego. Co najmniej dwutysięczny tłum czekał przed kościołem, żeby uczcić nieboszczyka serdecznymi i wzruszonymi brawami.

„Że serdecznymi, to rozumiem, ale żeby brawa się również wzruszały, słyszę po raz pierwszy w życiu” – pomyślał Montalbano.

Wyłączył radio i poszedł sprawdzić, czy klucz poruszy się w zamku. Udało mu się go przekręcić, ale furtka ani drgnęła. Dopiero kiedy podważył ją barkiem, uchyliła się na tyle, by dało się z trudem przecisnąć. Była zawalona gruzem, żelastwem, piachem – od razu wiadomo, że stróż, nie zachodził tu od lat. Komisarz zorientował się, że teren okalają dwa mury: zewnętrzny, z furtką wejściową, oraz, stare, walące się ogrodzenie, które chroniło fabrykę przed intruzami w czasach, gdy jeszcze pracowała. Przez wyłomy w tym drugim murze widać było zardzewiałe maszyny, wielkie rury, proste i skręcone, gigantyczne aparaty destylacyjne, popękane żelazne rusztowania, dziwacznie podwieszone konstrukcje, stalowe wieżyczki pochylone tak bardzo, że przeczyło to prawom fizyki. I wszędzie wybebeszone podłogi, rozryte sufity. Rozległe pomieszczenia, niegdyś wsparte żelaznymi belkami, obecnie były popękane, gotowe runąć w dół, gdzie nie pozostało już nic oprócz warstwy popękanego cementu, z którego szczelin wynurzały się długie źdźbła pożółkłej trawy. Stojąc w korytarzu między obydwoma murami, Montalbano nie mógł wyjść ze zdumienia: o ile z zewnątrz fabryka mu się podobała, o tyle jej wnętrze wręcz go zachwycało. Żałował, że nie wziął ze sobą aparatu fotograficznego. Z zadumy wyrwał go ciągły dźwięk, wibrujący i donośny, który zdawał się rodzić w zabudowaniach fabryki.