Выбрать главу

– Pomylił pan drzwi. Wizyty kondolencyjne przyjmowane są od frontu. – Drobna bystra pokojówka w czarnym fartuszku i czepku od razu uznała, że gość nie należy do kategorii dostawców.

– Nazywam się Montalbano, jestem komisarzem policji. Czy może pani zawiadomić kogoś z domowników o moim przybyciu?

– Czekają na pana, panie komisarzu.

Poprowadziła go długim korytarzem, otworzyła drzwi i zaprosiła gestem do środka. Montalbano znalazł się w przestronnej bibliotece z tysiącami uporządkowanych tomów, ustawionych rzędami na ogromnych półkach. W jednym rogu stało biurko, a w drugim, po przeciwległej stronie, urządzono wyrafinowany, elegancki salonik ze stolikiem i dwoma fotelami. Na ścianach wisiało tylko pięć obrazów: Montalbano ożywił się na ich widok, bez trudności rozpoznając autorów. Wieśniak Guttusa z lat czterdziestych, latyński krajobraz Mellego, rozbiórka domu Mafai, dwaj nadtybrzańscy wioślarze Donghiego, dziewczyna w kąpieli Fausta Pirandella. Wyśmienity gust, wybór świadczący o rzadkim znawstwie. Otworzyły się drzwi i pojawił się mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna w czarnym krawacie, elegancki, o jasnej twarzy.

– To ja dzwoniłem. Dziękuję, że pan przyszedł. Mamie naprawdę zależało na tym spotkaniu. Proszę mi wybaczyć, że sprawiłem kłopot – mówił bez dialektalnych naleciałości.

– Ależ nie szkodzi, to żaden kłopot. Tyle że nie wiem, w jaki sposób mógłbym pomóc pańskiej matce.

– Ja też mówiłem o tym mamie, ale ona nalegała. I nie chciała mi zdradzić powodów, dla których musiałem pana niepokoić.

Obejrzał sobie opuszki palców prawej dłoni, jak gdyby widział je po raz pierwszy, a jego głos nieco poweselał.

– Proszę o wyrozumiałość.

– Nie pojmuję.

– Proszę o wyrozumiałość dla mamy. Wiele przeżyła.

Ruszył w kierunku wyjścia, lecz nagle się zatrzymał.

– Ach, komisarzu, chcę pana o czymś uprzedzić, żeby nie znalazł się pan w kłopotliwej sytuacji. Mama wie, jak i gdzie umarł ojciec. Skąd – trudno mi orzec. Dowiedziała się o tym już dwie godziny po odnalezieniu zwłok. Za pozwoleniem.

Montalbano uspokoił się: Jeżeli wdowa o wszystkim wiedział nie musiał pleść pokrętnych bzdur, żeby ukryć nieprzyzwoite okoliczności śmierci jej mężą. Zaczął na nowo oglądać obrazy. U siebie, w Vigacie, miał tylko rysunki i grafiki Carmassiego, Attardiego, Guidy, Cordia i Angela Canevari; kupił je, odkładając ze swojej skromnej pensji. Więcej zaoszczędzić już nie był w stanie i na dzieła tej klasy nigdy nie mógłby sobie pozwolić.

– Podobają się panu?

Odwrócił się gwałtownie. Nie zorientował się, że pani domu już weszła. Była to niewysoka kobieta, robiąca wrażenie stanowczej, po pięćdziesiątce. Drobne zmarszczki, które przecinały twarz, nie odbierały jeszcze urody jej rysom, a wręcz akcentowały blask przenikliwych zielonych oczu.

– Proszę usiąść. – Wskazała komisarzowi jeden z foteli, sama siadając na kanapie. – To ładne obrazy. Ja nie znam się na malarstwie, ale te mi się podobają. W całym domu jest ich około trzydziestu. Kupił je mój mąż. Malarstwo, jak sam mówił, było jego cichą słabością. Niestety, nie jedyną.

„Nieźle się zaczyna” – pomyślał Montalbano.

– Czy już lepiej się pani czuje? – spytał.

– Lepiej niż kiedy?

Montalbano zdębiał. Miał wrażenie, że stoi przed nauczycielką, która odpytuje go z trudnej lekcji.

– No cóż, nie wiem, lepiej niż rano… Słyszałem, że w katedrze pani zasłabła.

– Zasłabłam? Czułam się dobrze, odpowiednio do sytuacji. Nie, drogi przyjacielu, udałam omdlenie. Nieźle to potrafię. Po prostu przyszło mi coś do głowy. Gdyby, pomyślałam, jakiś terrostysta wysadził w powietrze kościół i wszystkich, którzy byli w środku, co najmniej jedna dziesiąta obłudy tego świata zniknęłaby razem z nami. I dlatego kazałam się wyprowadzić.

Montalbano nie wiedział, co na to odrzec. Zaskoczony szczerością, czekał, aż kobieta znów zacznie mówić.

– Kiedy pewna osoba wyjaśniła mi okoliczności śmierci mojego męża, zatelefonowałam do kwestora, żeby zapytać, kto prowadzi śledztwo i czy w ogóle jest prowadzone jakieś śledztwo. Kwestor wymienił wówczas pańskie nazwisko, zaznaczając, ze jest pan uczciwym człowiekiem. Przyjęłam to z niedowierzaniem, bo czy są dziś jeszcze na świecie uczciwi ludzie? I dlatego poprosiłam o pański telefon.

– Serdecznie dziękuję.

– Nie chcę, żebyśmy prawili tu sobie grzeczności, nie chcę pana narażać na stratę czasu. Czy jest pan pewny, że to nie było morderstwo?

– Najzupełniej.

– A więc jakie ma pan wątpliwości?

– Wątpliwości?

– No tak, mój drogi, musi pan je mieć. Bo w jaki sposób można wytłumaczyć pańską niechęć do zamknięcia sprawy?

– Będę z panią szczery. Chodzi wyłącznie o wrażenia, wrażenia, na które właściwie nie powinienem sobie pozwolić. To znaczy: skoro zgon nastąpił z przyczyn naturalnych, powinienem wypełnić moje obowiązki. Jeżeli nie chce mi pani powiedzieć niczego nowego, jeszcze dzisiaj zadzwonię do prokuratora…

– Ale ja właśnie chcę panu powiedzieć coś nowego.

Montalbano zamilkł.

– Nie wiem – kontynuowała wdowa – jakie są te pańskie wrażenia, ale opowiem o moich. Silvio był z pewnością czujnym i ambitnym człowiekiem i jeśli przez tyle lat pozostawał w cieniu, to po to, żeby osiągnąć pewien cel, który precyzyjnie sobie nakreślił: wyjść na światło dzienne we właściwym momencie i już na zawsze pozostać na piedestale. Czy może pan zatem uwierzyć, że ten człowiek, który poświęcił tak wiele czasu na cierpliwe zabiegi i który osiągnął taką pozycję, pewnego pięknego wieczoru postanawia się udać z jakąś nieuczciwą kobietą w podejrzane miejsce, gdzie każdy mógłby go rozpoznać, a potem szantażować?

– To jedna z głównych przyczyn moich wątpliwości.

– Czy chce pan, żeby stały się one jeszcze silniejsze? Powiedziałam, że poszedł z nieuczciwą kobietą, ale nie miałam na myśli ani prostytutki, ani kobiety, której należałoby za to płacić. Trudno mi to wyjaśnić. Powiem tylko jedno: zaraz po ślubie Silvio wyznał mi, że nigdy w życiu nie skorzystał z usług prostytutki i nigdy nie odwiedził domu publicznego, nawet wtedy, gdy burdele były jeszcze legalne. Coś mu przeszkadzało. A zatem: jaka kobieta namówiła go na stosunek, i to w tak okropnym miejscu?

Montalbano też nigdy nie skorzystał z usług prostytutki i miał nadzieję, że nowe rewelacje dotyczące Luparella nie odkryją innych podobieństw między nim a człowiekiem, z którym nie chciałby zasiadać przy jednym stole.

– Otóż mój małżonek hojnie ulegał swoim słabościom, lecz nigdy nie objawiał pokusy samozniszczenia, ekstazy poniżenia, jak to ujął pewien francuski pisarz. Konsumował swoje amory potajemnie, w domku, który postawił, nie rejestrując go na swoje nazwisko, na samym krańcu cypla Massaria. Powiedział mi o tym ten sam miłosierny człowiek, który wprowadził mnie w szczegóły śmierci męża.

Wstała, podeszła do biurka, otworzyła szufladę i wróciła z dużą żółtą kopertą, dwoma kluczami na metalowym kółku i szkłem powiększającym. Klucze wręczyła komisarzowi.

– A propos, jeśli chodzi o klucze, to był prawdziwym maniakiem. Miał dwa komplety: jeden trzymał w tej szufladzie, drugi nosił zawsze przy sobie. I właśnie tego drugiego kompletu nie odnaleziono.

– Nie było ich w kieszeni inżyniera?

– Nie. Ani w jego pracowni. Szukaliśmy ich również w drugim biurze, tym, w którym zajmował się polityką. Zniknęły, ulotniły się.