Выбрать главу

– Może zgubił je po drodze. Nie jest powiedziane, że zostały skradzione.

– To niemożliwe. Widzi pan, mój mąż miał w jednym komplecie po sześć zestawów kluczy: do tego domu, do domu na wsi, do naszego domu nad morzem, do biura, do pracowni, do domku. Wszystkie przechowywał w samochodzie, w schowku pod tablicą rozdzielczą. To stamtąd za każdym razem wyjmował potrzebne mu klucze.

– I w samochodzie też ich nie odnaleziono?

– Nie. Kazałam wymienić wszędzie zamki. Z wyjątkiem domku, o którego istnieniu oficjalnie nic nie wiem. Jeżeli ma pan ochotę, proszę tam zajrzeć. Na pewno pozostały jeszcze jakieś ślady, które rzucą nowe światło na jego amory.

Drugi raz użyła słowa „amory”.

Montalbano chciał ją w jakiś sposób pocieszyć.

– Co prawda moje dochodzenie nie dotyczyło flirtów inżyniera, lecz zbierałem jakieś informacje na ten temat i powiem szczerze, że udzielano mi bardzo ogólnikowych odpowiedzi, które mogłyby dotyczyć każdego.

Wdowa spojrzała na niego z bladym uśmiechem.

– A wie pan, że ja nigdy nie robiłam mu z tego powodu żadnych wyrzutów? Praktycznie dwa lata po narodzinach naszego syna mąż i ja przestaliśmy być partnerami. Mogłam zatem przyglądać mu się ze spokojem, bez emocji, przez trzydzieści lat, a widoku nie mąciły mi niepokoje zmysłów. Pan nie zrozumiał, proszę wybaczyć. Mówiąc o jego związkach, nie miałam zamiaru określać płci partnerów.

Montalbano usztywnił barki i głębiej osunął się w fotel. Poczuł się, jak gdyby dostał łomem w głowę.

– Wracając jednak do sprawy, która bardziej mnie interesuje – mówiła dalej wdowa – jestem przekonana, że chodzi o przestępstwo, niech pan pozwoli mi skończyć, nie o morderstwo, o eliminację fizyczną, lecz o przestępstwo polityczne. Do śmierci doprowadziła go skrajna przemoc.

– Czy może mi to pani wytłumaczyć?

– Jestem pewna, że mojego męża zmuszono siłą albo szantażem, żeby udał się w to okropne miejsce, w którym go znaleziono. Przygotowali plan, ale nie zdążyli doprowadzić go do końca, ponieważ serce Silvia nie wytrzymało z powodu ciśnienia albo, dlaczegóż by nie, ze strachu. Czy pan wie, że on był ciężko chory? Przeszedł bardzo skomplikowaną operację.

– Ale w jaki sposób mogliby go zmusić?

– Nie wiem. A może pan zdoła się tego dowiedzieć? Prawdopodobnie zastawili na niego pułapkę. Nie mógł stawiać oporu. W tym hańbiącym miejscu zrobiliby mu pewnie zdjęcie, coś, co pozwoliłoby go zidentyfikować. Od tej chwili mieliby go w garści, tańczyłby tak, jak by mu zagrali.

– Oni, czyli kto?

– Jego polityczni wrogowie, jak myślę, albo któryś ze wspólników.

– Niestety, pani rozumowanie, a raczej pani przypuszczenie, ma wielką wadę: nie można go oprzeć na żadnych dowodach.

Wdowa otworzyła żółtą kopertę, którą cały czas trzymała w dłoni, i wyciągnęła z niej fotografię zwłok, wykonane na „pastwisku” przez sądówkę.

– Jezu – wymamrotał Montalbano i dreszcz mu przeszedł po plecach.

Patrząc na zdjęcia, wdowa nie wykazywała najmniejszego poruszenia.

– Skąd pani je ma?

– Od przyjaciół. A pan je widział?

– Nie.

– To niedobrze. – Wyciągnęła jedno zdjęcie i podała je Montalbanowi razem ze szkłem powiększającym. – Proszę spojrzeć. Spodnie są opuszczone i widać białe majtki.

Montalbano był zlany potem. Drażniła go własna konsternacja, ale nic nie mógł na nią poradzić.

– Nie widzę w tym niczego dziwnego.

– Nie? A wszywka na majtkach?

– Tak, widzę. A więc?

– Nie powinien pan jej widzieć. Majtki tej firmy… i jeśli pan chce się przekonać, w pokoju mojego męża jest jeszcze kilka par takich samych… mają wszywkę firmową z tyłu od środka. Jeżeli pan ją widzi tak jak tutaj, to znaczy, że majtki są włożone na drugą stronę. I proszę nie mówić, że Silvio sam włożył je właśnie w ten sposób i tego nie zauważył. Brał środki diuretyczne, był zmuszony chodzić do toalety wiele razy w ciągu dnia, więc miał niejedną okazję, żeby poprawić ubranie. A to, co tu widzimy, oznacza tylko jedno.

– Co? – spytał komisarz, poruszony jasną i bezwzględną analizą, przeprowadzoną bez jednej łzy, jak gdyby zmarły był kimś, kogo wdowa znała jedynie przelotnie.

– To, że był nagi w chwili, gdy go zaskoczono, i że został zmuszony, żeby pospiesznie się ubrać. A mógł się rozebrać tylko w domku na cyplu Massaria. I dlatego dałam panu klucze. Powtarzam jeszcze raz: to czyn kryminalny, wymierzony w wizerunek mojego męża, przestępstwo, które powiodło się tylko w połowie. Chcieli zrobić z niego świnię i dać na pożarcie innym świniom, prędzej czy później. Byliby bardziej zadowoleni, gdyby nie umarł, bo wtedy szantażem mogliby uzyskać wszystko, co tylko by im przyszło do głowy. Jednak częściowo plan im się powiódł: ludzie mojego męża zostali odsunięci od kierownictwu, z wyjątkiem Rizza, który nie tylko się uratował, ale nawet na tym zyskał.

– Dlaczego?

– Tego już niech sam pan się dowie, o ile ma pan na to ochotę. Albo może się pan zadowolić kształtem, jaki nadali wodzie.

– Przepraszam, ale nie rozumiem.

– Ja nie jestem Sycylijką, urodziłam się w Grosseto. Przyjechałam do Montelusy, kiedy mój ojciec został tu prefektem. Posiadaliśmy kawałek ziemi i dom na zboczu Amiaty, spędzaliśmy tam wakacje. Miałam przyjaciela, syna rolników, który był młodszy ode mnie. Ja miałam chyba dziesięć lat. Pewnego dnia zobaczyłam, że mój przyjaciel postawił na krawędzi studni miskę, kubek, imbryk i czworokątną puszkę, wypełnił je wodą i uważnie się im przyglądał. „Co robisz?”, spytałam. A on odpowiedział mi pytaniem: „Jaki kształt ma woda?” „Ależ woda nie ma kształtu!”, wykrzyknęłam. „Przybiera kształt, który jej się nadaje”.

W tej chwili drzwi gabinetu otworzyły się i pojawił się anioł.

11

Anioł – inne określenie nie przychodziło Montalbanowi do głowy – miał około dwudziestu lat, był wysokim blondynem, mocno opalonym, o doskonałej budowie. Wyglądał jak efeb. Promień słońca jak rajfurka opromienił go już na progu, podkreślając apollińskie rysy twarzy.

– Czy mogę wejść, ciociu?

– Proszę, Giorgio, wejdź.

Młodzieniec zmierzał w kierunku kanapy, nie podlegając prawu ciążenia. Jego stopy niemal nie dotykały podłogi, lecz się po niej ślizgały, znacząc kręty, prawie spiralny tor, muskając przedmioty, które wydawały się do niego łasić, a raczej nie muskając, lecz, delikatnie je pieszcząc. Montalbano dostrzegł spojrzenie, którym wdowa nakazała mu schować do kieszeni trzymaną w dłoniach fotografię. Zrobił, jak chciała. Ona również zręcznie wsunęła pozostałe zdjęcia do żółtej koperty, którą położyła obok siebie na kanapie Kiedy chłopiec się przybliżył, komisarz zauważył, że jego błękitne oczy są przekrwione, opuchnięte od płaczu, podsiniałe.

– Jak się czujesz, ciociu? – zapytał Giorgio niemal śpiewnym głosem, klęknął wytwornie obok wdowy i położył głowę na jej udach. Jak w świetle reflektora rozbłysło w pamięci Montalbana malowidło, które kiedyś widział, lecz nie pamiętał już gdzie: portret angielskiej damy z chartem, trwającym w tej samej pozycji, jaką przyjął właśnie młodzieniec.

– To jest Giorgio – powiedziała wdowa. – Giorgio Zicari, syn mojej siostry Elisy, która poślubiła Ernesta Zicari, profesora prawa karnego, być może pan o nim słyszał,.

Mówiąc to, przez cały czas głaskała chłopca po głowie. Giorgio wydawał się nie rozumieć słów, od razu było widać, że pogrążony jest w rozdzierającej rozpaczy i nawet nie odwrócił głowy w kierunku komisarza. Zresztą wdowa wyraźnie nie miała ochoty wyjawiać siostrzeńcowi, kim jest Montalbano i co robi w jej domu.