Zamiast zostawić podwładnego przed komisariatem i odjechać, Montalbano wysiadł razem z nim, żeby spotkać się z Faziem. Brygadier wrócił właśnie z Montelusy, gdzie rozmawiał z rannym, który wreszcie odzyskał równowagę. Okazał się akwizytorem sprzętu gospodarstwa domowego z Mediolanu; raz na trzy miesiące przylatywał samolotem do Palermo, wynajmował samochód i ruszał w trasę. Kiedy zatrzymał się na stacji, wyciągnął kartkę z adresem następnego sklepu, który miał odwiedzić. Nagle usłyszał wystrzały i poczuł ostry ból w barku. Fazio mu wierzył.
– Komisarzu, kiedy ten facet wróci do Mediolanu, przyłączy się do zwolenników odłączenia Sycylii od Północy.
– A właściciel stacji?
– Ten to co innego. Przepytuje go Giallombardo, pan wie, jaki on jest: ludzie rozmawiają z nim, jak gdyby go znali od stu lat, a potem łapią się na tym, że wyjawili mu właśnie tajemnicę, którą zataili nawet na spowiedzi.
Światła były zgaszone, szklane drzwi wejściowe zaryglowane: Montalbano musiał wybrać akurat ten jedyny dzień tygodnia, kiedy bar „Marinella” jest zamknięty. Zaparkował samochód i czekał. Po kilku minutach nadjechał czerwony kabriolet, płaski jak flądra. Ingrid otworzyła drzwiczki i wysiadła. Nawet w nikłym świetle ulicznej lampy komisarz zdołał zauważyć, że wygląda lepiej, niż ją sobie wyobrażał. Miała na sobie obcisłe dżinsy, które przylegały do długich nóg, białą bluzkę z głębokim dekoltem i podwiniętymi rękawami oraz sandały. Była uczesana w kok: prawdziwa dziewczyna z okładki. Rozejrzała się, zobaczyła, że w barze jest ciemno, i automatycznie, pewnym krokiem ruszyła w kierunku samochodu komisarza. Pochyliła się do otwartego okna.
– Widzisz, że miałam rację? I dokąd teraz pójdziemy? Do ciebie?
– Nie – odwarknął Montalbano. – Wsiadaj.
Kobieta posłuchała polecenia i natychmiast samochód wypełnił się zapachem, który komisarz dobrze już znał.
– Dokąd jedziemy? – zapytała ponownie. Tym razem już nie żartowała: jak przystało na kobietę z klasą, wyczuła nerwowość rozmówcy.
– Czy ma pani dużo czasu?
– Bez ograniczeń.
– Pojedziemy w miejsce, w którym będzie się pani dobrze czuła, ponieważ już tam pani była.
– A mój samochód?
– Odwiozę tu panią później.
Ruszyli i po kilku minutach milczenia Ingrid zadała pytanie, które powinna była zadać na samym początku.
– Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?
Komisarz rozważał właśnie myśl, która przyszła mu do głowy, kiedy mówił Szwedce, by wsiadła do jego samochodu. Był to pomysł godny gliniarza, ale przecież on jest gliniarzem.
– Poprosiłem o spotkanie, ponieważ chcę pani zadać kilka pytań.
– Posłuchaj, komisarzu, ja jestem na ty ze wszystkimi. Kiedy mówisz mi „pani”, to mnie peszysz. Jak masz na imię?
– Salvo. Czy mecenas Rizzo powiedział ci, że znaleźliśmy naszyjnik?
– Jaki?
– Jak to „jaki”? Ten z sercem z diamentów.
– Nie, nie powiedział. A poza tym ja nie utrzymuję z nim kontaktów. Powiadomił pewnie mojego męża.
– Ogromnie jestem ciekaw, czy często się zdarza, że gubisz i odnajdujesz klejnoty.
– Nie rozumiem.
– Jak to: ja ci mówię, że znaleźliśmy twój naszyjnik wart sto milionów, a ty przyjmujesz to bez zmrużenia oka?
Ingrid zaśmiała się gardłowo, była zmieszana.
– Problem w tym, że nie lubię błyskotek. Sam zobacz. – Pokazała dłonie. – Nie noszę pierścionków, nawet obrączki.
– Gdzie go zgubiłaś? Ingrid milczała przez dłuższą chwilę. „Powtarza sobie lekcję” – pomyślał Montalbano. Wreszcie zaczęła mówić jak automat. To, że była cudzoziemka, nie pomagało jej kłamać.
– Chciałam zobaczyć to „pawtwisko”…
– „Pastwisko” poprawił Montalbano.
– …o którym wiele słyszałam. Namówiłam męża, żeby mnie tam zabrał. Kiedy dojechaliśmy, wysiadłam, by się przejść, zostałam napadnięta, przestraszyłam się, że mój mąż rozpęta awanturę. Odjechaliśmy. W domu zauważyłam, że nie mam już naszyjnika.
– A jak to się stało, że tego dnia go włożyłaś, choć nie lubisz klejnotów? Chyba nie bardzo pasuje do „pastwiska”?
Ingrid zawahała się.
– Włożyłam, ponieważ po południu byłam umówiona i z przyjaciółką, która go chciała zobaczyć.
– Posłuchaj – powiedział Montalbano. – Widzę, że nie obejdzie się bez małego wstępu. Rozmawiam z tobą cały czas jako komisarz, ale nieformalnie, rozumiesz?
– Nie. Co to znaczy „nieformalnie”? Nie czuję tego słowa.
– To znaczy, że wszystko, co mi powiesz, pozostanie między tobą i mną. Dlaczego twój mąż wziął sobie na adwokata właśnie Rizza?
– A nie powinien?
– Nie, przynajmniej logicznie biorąc. Rizzo był prawą ręką inżyniera Luparello, czyli największego wroga politycznego twojego teścia. A propos, czy znałaś Luparella?
– Z widzenia. Rizzo jest adwokatem Giacoma od wielu lat. A ja się w ogóle nie znam na polityce. – Przeciągnęła się, odchylając łopatki do tyłu. – Nudzę się. Szkoda. Myślałam, że spotkanie z policjantem będzie bardziej ekscytujące. Czy możesz mi powiedzieć, dokąd jedziemy? Czy to jeszcze daleko?
– Prawie dojechaliśmy – odparł Montalbano.
Kiedy tylko minęli zakręt do Sanfilippo, kobieta stała się nerwowa, parę razy spojrzała kątem oka na komisarza i wymamrotała:
– Przecież tu w okolicy nie ma żadnych knajp.
– Wiem – przytaknął Montalbano i zwalniając, wziął do ręki skórzany worek, który leżał za siedzeniem Ingrid. – Chcę ci coś pokazać.
Położył torebkę na jej kolanach. Kobieta spojrzała na nią, zaskoczona.
– Skąd ją wziąłeś?
– To twoje?
– Pewnie, że moje. Popatrz, tu są moje inicjały.
Kiedy nic znalazła liter, jeszcze bardziej straciła rezon.
– Pewnie odpadły – powiedziała cicho, bez przekonania. Gubiła się w labiryncie pytań bez odpowiedzi i stawało się oczywiste, że coś zaczyna ją niepokoić.
– Twoje inicjały wciąż tam są. Nie widzisz ich, ponieważ jest ciemno. Ktoś je oderwał, ale został ślad na skórze.
– Ale kto je oderwał? I dlaczego?
W jej głosie coraz wyraźniej wyczuwało się napięcie. Komisarz nie odpowiedział, choć doskonale rozumiał, dlaczego oderwano inicjały: właśnie dlatego, żeby pomyślał, że Ingrid sama chciała je usunąć. Dotarli do uliczki, która prowadziła na cypel Massaria, i Montalbano, który przyspieszył, jak gdyby chciał jechać prosto, gwałtownie w nią skręcił. W mgnieniu oka, bez słowa, Ingrid otworzyła drzwi, zgrabnie wymknęła się z jadącego samochodu i zaczęła uciekać między drzewami.
Klnąc, komisarz zahamował, wyskoczył i rzucił się w pogoń. Po kilku chwilach zdał sobie sprawę, że nigdy jej nie doścignie, więc zatrzymał się, nie wiedząc, co robić. Wtedy zobaczył, że upadła na ziemię i nie może się podnieść. Kiedy do niej podbiegł, urwała swój krótki monolog po szwedzku, który bez wątpienia wyrażał strach i wściekłość.
– Spierdalaj! – wrzasnęła, masując sobie prawą kostkę.
– Wstawaj i przestań się wygłupiać.
Z trudem podciągnęła się na ramieniu Montalbana, który pozostał nieruchomy i nawet nie podał jej ręki.
Furtka otworzyła się bez trudu, lecz drzwi wejściowe stawiały opór.
– Ja to zrobię – powiedziała Ingrid. Przyszła za nim bez cienia protestu, wyraźnie przybita. A jednak przygotowała plan samoobrony. – I tak nic tu nie znajdziesz – powiedziała na progu prowokacyjnym tonem.