Włączyła światło, pewna siebie, ale na widok mebli, kaset wideo, doskonale urządzonego pokoju wzdrygnęła się z wyraźnym zdziwieniem, a na jej czole zarysowała się zmarszczka.
– Powiedzieli mi…
Natychmiast ugryzła się w język. Wzruszyła ramionami i spojrzała na Montalbana, czekając na jego ruch.
– Do sypialni – nakazał komisarz.
Ingrid otworzyła usta. Już miała powiedzieć nazbyt łatwą złośliwość, lecz straciła odwagę, odwróciła się do niego plecami i kulejąc, przeszła do drugiego pokoju. Włączyła światło. Tym razem nie okazała najmniejszego zdziwienia, spodziewała się, że wszystko będzie w największym porządku. Usiadła na krawędzi łóżka. Montalbano otworzył lewe skrzydło szafy.
– Czy wiesz, do kogo należą te garnitury?
– Powinny należeć do Silvia, inżyniera Luparello.
Otworzył środkowe drzwi.
– Czy to twoje peruki?
– Nigdy nie miałam na głowie żadnej peruki.
Kiedy otworzył prawe skrzydło, Ingrid zamknęła oczy.
– Patrz tutaj, w ten sposób sobie nie pomożesz. To twoje ubrania?
– Tak, ale…
– …ale nie powinno ich tu być – dokończył za nią Montalbano.
Ingrid się wzdrygnęła.
– Skąd wiesz? Kto ci to powiedział?
– Nikt, sam na to wpadłem. Przecież jestem policjantem. Torba też przedtem tu była?
Ingrid potwierdziła ruchem głowy.
– A gdzie był naszyjnik, który podobno zgubiłaś?
– W torbie. Musiałam go włożyć tylko raz, a potem przyniosłam tutaj i zostawiłam.
Milczała przez dłuższą chwilę, następnie spojrzała komisarzowi głęboko w oczy.
– Co to wszystko znaczy?
– Wróćmy do tamtego pokoju.
Wzięła z kredensu szklankę, napełniła ją do połowy whisky, wypiła niemal jednym haustem i jeszcze raz nalała sobie taką samą porcję.
– Tobie też?
Montalbano odmówił i usiadł na kanapie. Patrzył na morze – światło padało nisko, więc za szybą widać było fale. Ingrid podeszła i usiadła obok niego.
– Patrzyłam stąd na morze w lepszych sytuacjach.
Osunęła się lekko w głąb kanapy i oparła głowę na ramieniu komisarza, który nie zareagował: od razu było widać, że nie jest to próba uwiedzenia.
– Ingrid, czy pamiętasz, co ci powiedziałem w samochodzie? Że nasza rozmowa ma nieformalny charakter.
– Tak.
– Odpowiedz mi szczerze. Czy to ty przyniosłaś sukienki, które są w szafie, czy ktoś inny je tu powiesił?
– Ja, mogły być mi potrzebne.
– Byłaś kochanką Luparella?
– Nie.
– Jak to „nie”? Czujesz się tutaj jak u siebie.
– Z Luparellem poszłam do łóżka tylko raz, pół roku po przyjeździe do Montelusy. Potem ani razu. Zrobiliśmy to właśnie tutaj. Ale potem zostaliśmy przyjaciółmi, prawdziwymi przyjaciółmi, co nigdy, nawet w moim kraju, nie zdarzyło mi się z mężczyzną. Mogłam powiedzieć mu wszystko, dosłownie wszystko. Kiedy wpadałam w kłopoty, wyciągał mnie z nich bez zbędnych pytań.
– Chcesz, żebym uwierzył, że ten jeden raz, kiedy tu przyjechałaś, przywiozłaś ze sobą sukienki, dżinsy, majtki, torebkę i naszyjnik?
Ingrid odsunęła się od niego, zirytowana.
– Możesz sobie nie wierzyć. Po prostu mówię, jak było. Po jakimś czasie spytałam Silvia, czy mogę czasami korzystać z tego domu, a on się zgodził. Poprosił mnie tylko o jedno: żebym zachowała dyskrecję i nie mówiła nikomu, do kogo dom należy.
– Kiedy chciałaś tu przyjechać, skąd wiedziałaś, że mieszkanie jest wolne i do twojej dyspozycji?
Uzgodniliśmy kod sygnałów telefonicznych. Dotrzymałam umowy, jaką zawarliśmy z Silviem: przyjeżdżałam tu tylko z jednym mężczyzną, zawsze tym samym. – Pociągnęła duży łyk, wydawała się przygarbiona. – Z mężczyzną, który od dwóch lat chciał wedrzeć się siłą w moje życie. Bo ja już po tym tego nie chciałam.
– Po czym?
– Po pierwszym razie. Sytuacja mnie przerażała. Ale on był… jak zaślepiony, ma, jak to się mówi, obsesję na moim punkcie. Tylko fizyczną. Chce, żebyśmy się spotykali codziennie. Potem, kiedy jesteśmy tutaj, rzuca się na mnie, staje się gwałtowny, rwie mi ubranie. To dlatego mam w szafie zapasowe sukienki.
– Czy ten mężczyzna wie, do kogo należy dom?
– Nigdy mu nie mówiłam, a poza tym on nigdy o to nie pytał. Widzisz, on nie jest zazdrosny, tylko po prostu mnie pożąda. Bez przerwy ma na mnie ochotę, w każdej chwili jest gotowy być ze mną.
– Rozumiem. A Luparello wiedział, kto tu z tobą przyjeżdżą?
– Miałam z nim taki sam układ jak z tamtym: on mnie o to nigdy nie pytał i ja mu tego nigdy nie mówiłam.
Ingrid wstała.
– Nie możemy pójść gdzie indziej? To miejsce mnie przygnębia. Masz żonę?
– Nie – odpowiedział Montalbano, zaskoczony.
– Pojedźmy do ciebie. – Uśmiechnęła się smutno. – A nie mówiłam, że to się tak skończy?
13
Nie mieli ochoty rozmawiać, więc przez jakiś kwadrans siedzieli w milczeniu. Komisarz jednak raz jeszcze uległ swojej naturze gliniarza. Dotarłszy do wjazdu na most, który wznosił się nad Canneto, zjechał na pobocze, zahamował, wysiadł i kazał Ingrid zrobić to samo. Z mostu pokazał jej suche łożysko rzeki, które rysowało się w świetle księżyca.
– Spójrz – powiedział. – Koryto rzeki prowadzi prosto do morza. Jest bardzo strome. Pełno tu kamieni i głazów. Czy byłabyś w stanie przejechać tędy samochodem?
Ingrid przyjrzała się pierwszemu odcinkowi, którego raczej się domyślała, niż była w stanie zobaczyć.
– Nie wiem. Gdyby był dzień, to co innego. W każdym razie mogę spróbować, jeśli chcesz. Spojrzała na komisarza półprzymkniętymi oczami, z uśmiechem. – Zebrałeś o mnie dokładne informacje, no nie? A więc co mam zrobić?
– Właśnie to – powiedział Montalbano.
– Dobrze. Zaczekaj tu na mnie.
Wsiadła do samochodu i ruszyła. Już po kilku sekundach Montalbano stracił z oczu światła.
– No, to do widzenia. Wystawiła mnie do wiatru – westchnął z rezygnacją.
Szykował się już do długiego marszu w kierunku Vigaty, kiedy usłyszał warkot powracającego samochodu.
– Może mi się uda. Masz latarkę?
– Jest w schowku.
Uklękła, oświetliła spód samochodu i wyprostowała się.
– Czy masz jakiś bandaż?
Montalbano dał jej chusteczkę, którą Ingrid zacisnęła sobie na bolącej kostce.
– Wsiadaj.
Na wstecznym biegu dojechała do początku szutrowej drogi, która odchodziła od szosy i prowadziła pod most.
– Spróbuję, komisarzu. Ale weź pod uwagę, że jedną nogę mam unieruchomioną. Zapnij pas. Ma być szybko?
– Tak, ale najważniejsze, żebyśmy cali i zdrowi dojechali do plaży.
Ingrid wrzuciła bieg i ruszyła jak rakieta. Przez dziesięć minut, bez najkrótszej przerwy, samochód wściekle podskakiwał. W pewnej chwili Montalbano poczuł, że jego głowa ma wielką ochotę oderwać się od reszty ciała i wyfrunąć przez okno. Tymczasem Ingrid była spokojna, opanowana. Prowadziła, wysuwając czubek języka, aż komisarz miał ochotę powiedzieć, żeby tego nie robiła, bo może go sobie przypadkiem odgryźć.
– Zdałam egzamin? – spytała Ingrid, kiedy już dojechali na plażę.
Oczy błyszczały jej w mroku. Była podniecona i zadowolona.
– Tak.
– Pojedźmy jeszcze raz, tym razem pod górę.
– Zwariowałaś?! Wystarczy.