Выбрать главу

Słusznie nazwała to egzaminem. Tyle że ten egzamin nie przyniósł żadnego rozstrzygnięcia. Ingrid na pewno umiała przejechać tędy bez problemu – i to przemawiało na jej niekorzyść. Ale życzenie komisarza przyjęła bez zdenerwowania, tylko ze zdziwieniem, co z kolei przemawiało na jej korzyść. A jak zakwalifikować fakt, że nie rozbiła mu samochodu? Na plus czy na minus?

– No więc jak? Powtarzamy? Proszę, to była jedyna zabawna chwila tego wieczoru.

– Nie, już ci mówiłem.

– A więc teraz ty prowadź, mnie boli noga.

Jadąc wzdłuż wybrzeża, komisarz miał okazję się przekonać, że samochód działa bez zarzutu, nic się w nim nie urwało.

– To było świetne.

– Widzisz – powiedziała Ingrid z powagą i ze znawstwem – każdy może przejechać ten odcinek. Mistrzostwo polega na tym, żeby na końcu jazdy samochód był w takim samym stanie jak na początku. Ponieważ później można się znaleźć na szosie asfaltowej, a nie na plaży jak teraz, i trzeba jechać pełnym gazem. Chyba nie wyrażam się jasno.

– Jaśniej nie można. Ktoś, kto po takiej jeździe przybywa na plażę z urwanym zawieszeniem, mistrzem nie jest.

Kiedy dotarli do „pastwiska”, Montalbano skręcił w prawo.

– Czy widzisz ten gęsty krzak? Tam znaleziono Luparella.

Ingrid nic nie powiedziała, nie okazała nawet specjalnego zainteresowania. Przejechali alejką, tego wieczoru nie kręciło się tutaj wiele osób.

– Kobieta, która była z Luparellem – powiedział komisarz, kiedy zbliżyli się do muru wokół starej fabryki – w tym miejscu zgubiła naszyjnik i rzuciła torebkę za ogrodzenie.

– Mój worek?

– Tak.

– To nie byłam ja – wyszeptała – i przysięgam ci, że nic z tego nie rozumiem.

Kiedy zatrzymali się przed domem Montalbana, Ingrid nie mogła wysiąść z samochodu o własnych siłach, więc komisarz musiał objąć jej kibić, podczas gdy ona wsparła się na jego ramieniu. Ledwie weszli do mieszkania, opadła na pierwsze krzesło, jakie stało na jej drodze.

– Jezu! Teraz naprawdę mnie boli!

– Idź tam i zdejmij spodnie, to zrobię ci opatrunek.

Ingrid wstała z jękiem i poszła, kulejąc. Opierała się o meble i ściany.

Montalbano zadzwonił do komisariatu. Fazio powiedział, że właściciel stacji benzynowej przypomniał sobie wszystko, zidentyfikował z całą pewnością mężczyznę, który prowadził samochód i którego chciano zamordować. Turi Gambardella z rodziny Cuffaro, tak jak można było przypuszczać.

– Galluzzo – mówił dalej Fazio – był już u Gambardelli. Jego żona twierdzi, że od dwóch dni nie ma go w domu.

– Wygrałbym z tobą ten zakład – powiedział komisarz.

– Skąd panu przyszło do głowy, że jestem na tyle głupi, żeby się zakładać?

Usłyszał szum wody w łazience. Ingrid należała widocznie do kobiet, które nie potrafią się oprzeć widokowi prysznica. Wybrał numer telefonu komórkowego Gege.

– Jesteś sam? Możesz rozmawiać?

– Co do tego, czy jestem sam, to owszem. Ale co do tego, żeby porozmawiać, to zależy.

– Chcę cię tylko zapytać o jedno nazwisko. Ta informacja nie rzuca na ciebie podejrzeń, jasne? Ale chcę dokładnej odpowiedzi.

– No, w czym rzecz?

Montalbano wytłumaczył, o kogo mu chodzi, a Gege nie miał żadnych oporów, by podać nie tylko nazwisko, lecz również pseudonim.

Ingrid położyła się na łóżku, przykryta dużym ręcznikiem, który osłaniał ją bardzo skąpo.

– Przepraszam, ale trudno mi wytrzymać ze spuszczonymi nogami.

Montalbano wyjął z szafki w łazience tubkę z maścią i zawiniątko gazy.

– Unieś nogę.

Kiedy wykonywała jego polecenie, ręcznik osunął się, odsłaniając odważnie wycięte majtki. Piersi, piękne, jak gdyby ukształtowała je dłoń mistrza aktu, wieńczyły sutki, które wydawały się wścibsko patrzeć dokoła, zaciekawione nie znanym sobie otoczeniem. Również tym razem Montalbano zrozumiał, że Ingrid nie ma najmniejszego zamiaru go uwieść, i był jej za to wdzięczny.

– Zobaczysz, jeszcze trochę, a poczujesz się lepiej – powiedział, kiedy już nasmarował jej kostkę i ciasno obwiązał ją gazą.

Ingrid nawet na chwilę nie odrywała od niego oczu.

– Czy masz whisky? Nalej mi pół szklanki, bez lodu.

Było tak, jakby łączyła ich wieloletnia zażyłość. Montalbano podał jej szklankę, wziął krzesło i usiadł przy łóżku.

– Wiesz, co ci powiem, komisarzu? – zagadnęła Ingrid, patrząc na niego jaśniejącymi zielonymi oczami. – Jesteś pierwszym prawdziwym mężczyzną, którego spotykam w tych stronach po pięciu latach pobytu.

– Lepszym od Luparella?

– Tak.

– Dziękuję. Teraz zadam ci kilka pytań.

– Słucham.

Już miał otworzyć usta, kiedy usłyszał dzwonek. Nikogo się nie spodziewał, więc niepewnie podszedł do drzwi. Na progu zobaczył Annę: była w cywilnym ubraniu i uśmiechała się.

– Niespodzianka!

Odsunęła go i weszła do środka.

– Dziękuję za entuzjazm. Gdzie się podziewałeś przez cały wieczór? W komisariacie powiedziano mi, że jesteś w domu, więc przyszłam, ale było ciemno. Dzwoniłam chyba pięć razy, bez skutku, aż w końcu zobaczyłam światło.

Spojrzała z uwagą na Montalbana, który nie mógł wydobyć z siebie słowa.

– Co ci jest? Oniemiałeś? A więc posłuchaj…

Przerwała. Przez otwarte drzwi sypialni zobaczyła Ingrid, niemal całkiem nagą, ze szklanką w dłoni. Najpierw zbladła, potem oblała się gorącym rumieńcem.

– Przepraszam – wymamrotała i wybiegła.

– Leć za nią! – krzyknęła Ingrid. – Wytłumacz jej to! Ja już wychodzę.

Montalbano z wściekłością kopnął drzwi wejściowe. Zatrzasnęły się, wprawiając w drżenie ścianę. Samochód Anny ruszył z piskiem, zdradzającym nie mniejszą wściekłość.

– Nie mam obowiązku niczego jej tłumaczyć, do kurwy nędzy!

– Chcesz, żebym sobie poszła?

Ingrid uniosła się, siadając na łóżku, a jej piersi już całkiem uwolniły się od ręcznika.

– Nie. Ale okryj się.

– Przepraszam.

Montalbano zdjął marynarkę i koszulę, po czym przeszedł do łazienki. Przez jakiś czas trzymał głowę pod kranem, zanim znowu usiadł koło łóżka.

– Chcę wiedzieć dokładnie, jak to było z naszyjnikiem.

– A więc w ubiegły poniedziałek mojego męża obudził jakiś telefon, ale nie wiedziałam, o co chodzi, bo byłam zaspana. Giacomo szybko się ubrał i wyszedł z domu. Wrócił po dwóch godzinach i spytał mnie, gdzie się podział naszyjnik, bo od jakiegoś czasu nie może go znaleźć. Nie mogłam mu powiedzieć, że jest w torbie w domu Silvia czy gdziekolwiek indziej, bo gdyby chciał go zobaczyć, nie miałabym pojęcia, co robić. Powiedziałam więc, że zgubiłam go jakiś rok temu i nie mówiłam mu o tym z obawy, że się wścieknie: ten naszyjnik był wart mnóstwo pieniędzy, a poza tym to on sam podarował mi go w Szwecji. Wówczas Giacomo poprosił, żebym złożyła podpis u dołu białej kartki, na której, jak mówił, miał napisać wniosek o wypłatę ubezpieczenia.

– A skąd się wzięła ta cała bajka o „pastwisku”?

– Ach, to już było później, kiedy wrócił na obiad. Tłumaczył, że jego adwokat, Rizzo, powiedział, że na poparcie wniosku o wypłatę ubezpieczenia potrzebna jest bardziej przekonująca opowieść o zaginięciu naszyjnika, i podsunął mu historyjkę o „pawtwisku”.

– „Pastwisku” – poprawił Montalbano, którego drażnił akcent Ingrid.

– „Pastwisku”, „pastwisku” – powtórzyła. – Szczerze mówiąc, ta wersja wcale mnie nie przekonała, wydawała się podejrzana, za bardzo naciągana. Ale Giacomo zwrócił mi uwagę, że powszechnie uchodzę za kurwę, a więc wszystkim wyda się prawdopodobne, że wpadłam na pomysł, by pojechać na „pastwisko”