– Jestem komisarzem policji.
Twarz rozjaśni la jej się w uśmiechu. Kobiecina zaczęła wydawać z siebie piskliwe, radosne okrzyki.
– Turiddru! Turiddru! Chodź tu szybko!
– Kto to? – spytał kościsty staruszek.
– Ten pan to komisarz! Widzisz, że miałam rację? Szuka ich policja. To byli oszuści! Uciekli, żeby nie wylądować w więzieniu.
– Kiedy uciekli, proszę pani?
– Niecałe pół godziny temu. Z dzieckiem. Jeżeli pan za nimi popędzi, możliwe, że jeszcze ich pan złapie po drodze.
– Bardzo pani dziękuję. Ruszam w pościg.
Sarowi, jego żonie i dziecku udało się.
W drodze do Montelusy został zatrzymany dwukrotnie: najpierw przez patrol strzelców alpejskich, potem przez karabinierów. Najgorzej jechało się drogą prowadzącą do San Giusippuzzu: przez blokady i kontrole; aby pokonać niespełna pięć kilometrów, musiał poświęcić czterdzieści pięć minut. Na miejscu był już kwestor, pułkownik karabinierów i cała kwestura z Montelusy. Była również Anna, która udała, że go nie widzi. Jacomuzzi rozglądał się dokoła, szukał kogoś, komu mógłby opowiedzieć wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Kiedy tylko zobaczył Montalbana, natychmiast wybiegł mu naprzeciw.
– Egzekucja jak trzeba, bez żadnej litości.
– Ilu ich było?
– Jeden, przynajmniej strzelał tylko jeden. Biedny mecenas wyszedł ze swojego biura o szóstej trzydzieści rano, wziął jakieś dokumenty i skierował się w stronę Tabbity, gdzie miał spotkanie z klientem. Wyszedł sam, to pewne, ale po drodze zabrał do samochodu kogoś, kogo znał.
– Może po prostu jakiegoś autostopowicza.
Jacomuzzi wybuchnął serdecznym śmiechem, aż kilka osób odwróciło się w jego kierunku.
– Wyobrażasz sobie taką szychę jak Rizzo, która ma jeszcze ochotę pomagać jakimś nieznajomym? Przecież on musiał się bać własnego cienia! Sam wiesz, i to lepiej ode mnie, że zawsze stał za plecami Luparella. Nie, to był na pewno ktoś, kogo doskonale znał, jakiś mafioso.
– Mafioso, powiadasz?
– Dałbym sobie rękę uciąć. Mafia podniosła cenę, żąda coraz więcej, a politycy nie zawsze są w stanie spełnić jej żądania. Dopuszczam jednak również inną możliwość. Nadepnął komuś na odcisk już po nominacji, kiedy się poczuł silniejszy. I tego mu nie wybaczono.
– Jacomuzzi, składam gratulacje, dziś rano wykazujesz nadzwyczajną bystrość, od razu widać, że się gruntownie wysrałeś. Dlaczego jesteś taki pewny tego, co mówisz?
– Wnioskuję to ze sposobu, w jaki został zabity. Ktoś najpierw zmiażdżył mu jaja kopniakiem, potem kazał uklęknąć, przystawił pistolet do karku i strzelił.
Montalbano znowu poczuł bolesne rwanie z tyłu głowy.
– Jaka to była broń?
– Pasquano mówi, że na oko, biorąc pod uwagę wlot i wylot kuli oraz fakt, że strzał oddano praktycznie z przyłożenia, musiał to być kaliber 7,65.
– Komisarzu Montalbano!
– Kwestor cię woła – powiedział Jacomuzzi i zniknął.
Zwierzchnik podał komisarzowi rękę, uśmiechnęli się do siebie.
– I pana tutaj przyniosło?
– Prawdę mówiąc, panie kwestorze, zaraz stąd znikam. Byłem w Montelusie, usłyszałem wiadomość i przyjechałem z czystej ciekawości.
– A więc do zobaczenia dziś wieczorem. Tylko proszę nas nie zawieść, moja żona czeka na pana.
To było przypuszczenie, tylko przypuszczenie, i to tak mgliste, że gdyby dobrze się nad nim zastanowił, natychmiast by się rozwiało. A jednak trzymał nogę na pełnym gazie i w jednym z punktów blokady o mało co nie ściągnął na siebie serii z karabinu. Dotarłszy na cypel Massaria, nawet nie wyłączył silnika. Wyskoczył z auta, pozostawiając za sobą otwarte drzwi, łatwo otworzył furtkę i drzwi wejściowe i wbiegł do sypialni. W szufladzie szafki nocnej pistoletu już nie było. Zwymyślał się od najgorszych, okazał się idiotą. Po pierwszej wizycie w tym domu, kiedy odkrył broń w szufladzie, był tu jeszcze dwa razy z Ingrid i w ogóle nie przyszło mu do głowy, żeby sprawdzić, czy pistolet jest na swoim miejscu, nawet wtedy, gdy zobaczył otwartą furtkę i wmówił sobie, że sam zapomniał ją zamknąć.
„Teraz będę się smytłać” – pomyślał, kiedy tylko wrócił do domu. Lubił czasownik „smytłać się”, który oznaczał tyle, co „łazić bez celu po domu, zajmując się niepotrzebnymi rzeczami”. I tak właśnie zrobił. Ułożył książki, uporządkował rzeczy na biurku, wyprostował wiszący na ścianie rysunek, wyczyścił palniki kuchni gazowej. Smytłał się. Nie był głodny, nie poszedł do restauracji i nawet nie zajrzał do lodówki, żeby zobaczyć, co przygotowała Adelina.
Wróciwszy do domu, jak zwykle włączył telewizor. Pierwszą wiadomością, jaką podał spiker Televigaty, były szczegóły dotyczące zabójstwa mecenasa Rizzo. Szczegóły, ponieważ informacja o samej śmierci ukazała się już w wydaniu specjalnym. Dziennikarz nie miał żadnych złudzeń: adwokat został okrutnie zamordowany przez mafię, przerażoną faktem, że denat dopiero co objął wysokie stanowisko polityczne, na którym mógłby jeszcze skuteczniej prowadzić walkę z przestępczością zorganizowaną. Albowiem takie właśnie było hasło odnowy: bezpardonowa walka z mafią. Również Nicolo Zito, który od razu wrócił z Palermo, na Reteliberze mówił o mafii, lecz jego wywód był tak pokrętny, że nie dało się nic z niego zrozumieć. Między wierszami, a raczej między słowami, Montalbano wyczytał, że Zito myślał o brutalnym uregulowaniu rachunków, ale nie wyraził tego otwarcie – bał się, że ściągnie sobie na głowę kolejną rozprawę sądową, a dość miał już tych, które były w toku. Montalbana wkrótce zmęczyła ta gadanina, wyłączył telewizor, zamknął okiennice, żeby odpocząć od światła dziennego, położył się na łóżku, nie zdejmując ubrania, i skulił się. Chciał odpłynąć. Ten czasownik też bardzo mu się podobał. Oznaczał zarówno „zasnąć”, jak i „oddalić się od społeczności ludzkiej”. W tej chwili oba te znaczenia wydały się komisarzowi równie stosowne.
15
Dokonanie pani Elisy wydało się podniebieniu Montalbana nie tyle nowym sposobem przyrządzania ośmiorniczek, ile prawdziwym dziełem bożej inspiracji. Dwukrotnie nałożył sobie obfitą porcję, a kiedy zobaczył, że kończy się również repeta, zwolnił rytm przeżuwania, żeby choć trochę przedłużyć rozkosz, jakiej dostarczała mu ta potrawa. Pani Elisa była zachwycona: jak każda dobra gospodyni, cieszyła się wyrazem ekstazy malującej się na twarzach gości, kiedy degustowali któreś z jej dań. Montalbana zaliczała do swoich faworytów.
– Dziękuję, naprawdę dziękuję – powiedział na koniec i odetchnął. Ośmiorniczki sprawiły coś w rodzaju cudu. Choć tylko częściowo: Montalbano czuł się już pogodzony z Bogiem i z ludźmi, lecz w dalszym ciągu w bardzo niewielkim stopniu był pogodzony z samym sobą.
Na koniec kolacji pani domu sprzątnęła ze stołu, pozostawiając na nim tylko butelkę chivas dla komisarza i butelkę likieru dla męża.
– Porozmawiajcie sobie teraz o waszych prawdziwych denatach, a ja pójdę pooglądać w telewizji nieboszczyków na niby. Wolę takich.
Ten rytuał powtarzał się co najmniej raz na dwa tygodnie. Montalbano lubił kwestora i jego żonę, a oni tę sympatię hojnie odwzajemniali. Kwestor był człowiekiem w starym stylu: kulturalnym, wykształconym i zdystansowanym.
Rozmawiali o katastrofalnej sytuacji politycznej, o groźnych perspektywach, jakie niósł dla kraju wzrost bezrobocia, o chaotycznym funkcjonowaniu organów porządku publicznego. Następnie kwestor przeszedł wprost do rzeczy.