– Czy mogę wiedzieć, dlaczego nie zamknął pan jeszcze sprawy Luparella? Otrzymałem dziś telefon od Lo Bianco, który był tym wyraźnie zmartwiony.
– Wściekły?
– Nie, jak mówiłem: tylko zmartwiony. A wręcz zdziwiony. Nie rozumie powodów, dla których przeciąga pan sprawę. I ja, prawdę mówiąc, też. Proszę mnie posłuchać. Znamy się nie od dzisiaj, więc na pewno pan wie, że nigdy nie wywierałbym na funkcjonariusza nacisku, by podjął decyzję zgodną z czyimiś oczekiwaniami.
– Wiem o tym doskonale.
– A więc jeżeli pana o to pytam, to z osobistej ciekawości. Czy wyrażam się jasno? Rozmawiam teraz z przyjacielem Montalbano, proszę to mieć na uwadze. Z przyjacielem, którego szanuję za inteligencję, przenikliwość, a przede wszystkim za przyzwoitość w kontaktach międzyludzkich, która w dzisiejszych czasach jest cechą niezmiernie rzadką.
– Dziękuję, panu kwestorze, i obiecuję szczerość, na którą pan zasługuje. Tym, co od razu wydało mi się podejrzane w tej sprawie, było miejsce odnalezienia zwłok. Nie pasowało, i to bardzo, w jaskrawy wręcz sposób, do osobowości i obyczajów Luparella, który był człowiekiem przezornym, ostrożnym i ambitnym. Zadałem sobie pytanie: dlaczego to zrobił? Dlaczego zapuścił się aż na „pastwisko”, żeby odbyć stosunek, który w tym otoczeniu mógł się okazać niezwykle niebezpieczny i wystawić na szwank jego reputację? Nie znalazłem żadnej odpowiedzi. To tak, jak gdyby – zachowując i odpowiednie proporcje – prezydent republiki umarł na zawał, tańcząc rocka w jakiejś podrzędnej dyskotece.
Kwestor podniósł dłoń, żeby mu przerwać.
– Pańskie porównanie nie jest odpowiednie – zauważył z wymuszonym uśmiechem. – Mieliśmy przecież niedawno ministra, który pozwalał sobie na pląsy w raczej podrzędnych klubach nocnych, chociaż nie umarł.
Słowo „niestety”, które niewątpliwie zamierzał dodać, zgasło mu na wargach.
– Ale fakt pozostaje faktem – ciągnął swój wywód Montalbano. – I w tym pierwszym wrażeniu bardzo mnie utwierdziła wdowa po inżynierze.
– Poznał ją pan? Jest bardzo mądrą kobietą.
– To ona zabiegała o spotkanie ze mną, idąc za pańską sugestią. W rozmowie, którą odbyliśmy wczoraj, powiedziała, że jej mąż miał własny dom na cyplu Massaria, i dała mi klucze. Jaki więc miał w tym interes, żeby pokazywać się w takim miejscu jak „pastwisko”?
– Sam sobie zadawałem to pytanie.
– Ulegając zamiłowaniu do teoretycznych rozważań, załóżmy nawet, że tam pojechał, namówiony przez kobietę obdarzoną nadzwyczajnym darem perswazji. Kobietę, która nie jest stąd, która zawiozła go na miejsce absolutnie nieprzejezdną drogą. I proszę pamiętać, że to ona siedziała za kierownicą.
– Nieprzejezdną drogą, powiada pan?
– Tak, mam nie tylko dokładne relacje świadków, ale kazałem przejechać ten odcinek mojemu brygadierowi i sam nim przejechałem. Samochód pokonał suche łożysko Canneto, ale popękały w nim zawieszenia. Kiedy tylko tajemnicza nieznajoma wjechała w głębokie zarośla na „pastwisku”, dosiadła mężczyzny, który jej towarzyszył, i zaczęli odbywać stosunek. Podczas tego właśnie aktu inżynierowi przytrafił się zawał. Jak się okazało – śmiertelny. Kobieta jednak nie krzyczała, nie wołała o pomoc: z przerażającym opanowaniem wysiadła z samochodu, powoli przeszła alejką, która prowadzi do szosy, wsiadła do nadjeżdżającego samochodu i tyle ją widziano.
– To rzeczywiście bardzo dziwne. Czy kobieta zatrzymywała samochody?
– Chyba nie, ale dotknął pan sedna sprawy. Mam odpowiednie zeznanie świadka. Samochód, do którego wsiadła, nadjechał pędem, wręcz z otwartymi drzwiami: kierowca wiedział, kogo ma zabrać, nie tracąc ani minuty.
– Proszę mi wybaczyć, komisarzu, ale czy zaprotokołował pan te wszystkie zeznania?
– Nie. Nie było takiej potrzeby. Widzi pan, jeden fakt nie budzi wątpliwości: inżynier umarł z przyczyn naturalnych. Oficjalnie nie mam żadnego powodu, żeby prowadzić śledztwo.
– Cóż, jeśli sprawy mają się tak, jak pan je zaprezentował, można by na przykład wysunąć oskarżenie o nieudzielenie pomocy.
– Zgodzi się pan ze mną, że to błahostka?
– Tak.
– Dodam, że na rzecz najważniejszą zwróciła moją uwagę pani Luparello: powiedziała mi, że jej mąż, gdy został znaleziony martwy, miał majtki włożone na drugą stronę.
– Chwileczkę – powiedział kwestor – zatrzymajmy się na chwilę. Skąd wdowa wiedziała, że mąż miał majtki włożone na odwrót, o ile rzeczywiście tak było? Przecież pani Luparello nie przyjechała na „pastwisko” i nie uczestniczyła w oględzinach.
Montalbano zmieszał się. Mówił bez zastanowienia, nie pamiętał, że nie powinien narażać Jacomuzziego, który przekazał zdjęcia wdowie. Ale już nie było odwrotu.
– Wdowa miała zdjęcia wykonane przez zakład medycyny sądowej. Nic wiem, w jaki sposób weszła w ich posiadanie.
– Ale ja się chyba domyślam – powiedział z powagą kwestor.
– Obejrzała je dokładnie przez szkło powiększające, pokazała mi, miała rację.
– I na podstawie tego szczegółu wyrobiła sobie opinię?
– Oczywiście. Wyszła z założenia, że gdyby jej mąż, ubierając się, włożył przypadkiem majtki na drugą stronę, to w ciągu dnia musiałby to zauważyć. Często oddawał mocz, bo brał diuretyki. Opierając się na tej właśnie przesłance, wdowa uważa, że inżynier, zaskoczony w sytuacji, łagodnie mówiąc, kłopotliwej, został zmuszony do tego, by pospiesznie się ubrać i jechać na „pastwisko”, gdzie, zgodnie z przypuszczeniami pani Luparello, miał zostać ostatecznie skompromitowany, przynajmniej do tego stopnia, że musiałby się wycofać z działalności politycznej. Ten aspekt ma swoje rozwinięcie.
– Proszę mi nie oszczędzać szczegółów.
– Dwaj śmieciarze, którzy znaleźli ciało, przed zawiadomieniem policji poczuli się w obowiązku zadzwonić do mecenasa Rizzo, o którym wiedzieli, że jest alter ego Luparella. I oto Rizzo nie tylko nie okazał zdziwienia, zaskoczenia, niedowierzania, smutku, zaniepokojenia – niczego! – lecz jeszcze ich zachęcił, żeby natychmiast zgłosili ten fakt na policję.
– A skąd pan to wie? Założył pan podsłuch? – spytał oszołomiony kwestor.
– Żadnego podsłuchu. Wystarczył wierny zapis krótkiej rozmowy, jakiego dokonał jeden ze śmieciarzy. Zrobił to z powodów, które długo trzeba by tłumaczyć.
– Planował szantaż?
– Nie, planował napisać dramat. Proszę mi wierzyć, nie miał zamiaru popełnić przestępstwa. I tu przechodzimy do sedna sprawy, to znaczy: do osoby Rizza.
– Chwileczkę. Postanowiłem dziś wieczorem wytknąć panu słaby punkt, czyli skłonność do komplikowania rzeczy prostych. Czytał pan zapewne Kandyda Leonarda Sciascii. Czy pamięta pan, że bohater w pewnej chwili stwierdza, iż w gruncie rzeczy prawie wszystkie sprawy są proste? Chciałem o tym panu przypomnieć.
– Tak, ale widzi pan, Kandyd mówi „prawie wszystkie”, a nie „wszystkie”. Dopuszcza wyjątki. A sprawa Luparcihi jest przypadkiem, w którym wszystko układa się pozornie prosto.
– A w rzeczywistości wszystko jest skomplikowane?
– I to bardzo, A propos Kandyda: pomięta pan podtytuł?
– Oczywiście: Sen wyśniony na Sycylii.
– No właśnie, tu natomiast nie mamy do czynienia ze zwykłym snem, lecz z koszmarem. Zaryzykuję hipotezę, której teraz, po śmierci Rizza, już raczej nie da się udowodnić. A więc w niedzielę wieczorem, około siódmej, inżynier zadzwonił do żony i uprzedził, że wróci bardzo późno, bo ma ważne spotkanie partyjne. Tymczasem udał się do swojego domku na spotkanie miłosne. Powiem panu od razu, że ewentualne dochodzenie tożsamości osoby, z którą inżynier umówił się na cyplu Massaria, przysporzyłoby wielu kłopotów, ponieważ Luparello grał po obu stronach boiska.