– Przepraszam, ale nie rozumiem. Tak przecież mówi się o kimś, kto podstępnie działa na korzyść przeciwnika.
– Potocznie mówi się tak również o kimś, komu nie sprawia różnicy, czy zadaje się z mężczyzną, czy z kobietą.
Zachowując powagę, wyglądali jak dwaj uczeni, którzy tworzą właśnie nowy słownik.
– Co też pan mówi?! – Kwestor był zaszokowany.
– Dała mi to do zrozumienia, i to aż nazbyt jasno, pani Luparello. A nie miała żadnego powodu, żeby wprowadzać mnie w błąd, zwłaszcza w tej sprawie.
– Czy był pan w domku na cyplu?
– Tak, wszystko zostało doskonale uprzątnięte. W środku są tylko rzeczy należące do inżyniera, nic więcej.
– Niech pan kontynuuje swój wywód.
– Podczas stosunku lub natychmiast po nim, co wydaje się prawdopodobne, zważywszy na to, że znaleziono ślady spermy, Luparello umarł. Kobieta, która z nim była…
– Stop! – wtrącił kwestor. – Skąd ma pan pewność, że była z nim kobieta? Przecież sam pan przed chwilą nakreślił raczej szeroki horyzont seksualnych zainteresowań inżyniera.
– Powiem panu, dlaczego jestem tego pewny. Otóż ta kobieta, kiedy widzi, ze kochanek umarł, traci głowę, nie wie, co robić, zachowuje się chaotycznie, nawet gubi naszyjnik i nie zauważa tego. Następnie się uspokaja i rozumie, że może uczynić tylko jedno: zadzwonić do Rizza, który jest cieniem Luparella, i poprosić o pomoc. Rizzo każe jej natychmiast opuścić dom, sugerując, żeby ikryła gdzieś klucz, ale tak, by on sam mógł wejść do domku. Zapewnia, że zatroszczy się o zatarcie śladów, więc nikt się nie dowie o spotkaniu, które zakończyło się tak tragicznie. Kobieta, uspokojona, schodzi ze sceny.
– Jak to „schodzi ze sceny”? Czy to nie kobieta zawiozła Luparella na „pastwisko”?
– Tak i nie. Pójdźmy dalej. Rizzo pędzi na cypel, w pośpiechu ubiera nieboszczyka, zamierza go stamtąd wynieść i zawieźć w jakieś mniej kompromitujące miejsce. Dostrzega jednak na podłodze naszyjnik i odkrywa w szafie ubrania kobiety, która do niego dzwoniła. I wtedy przychodzi mu do głowy, że może to być jego szczęśliwy dzień.
– To znaczy?
– To znaczy, że nadarza się okazja, by wszystkich przycisnąć do muru, przyjaciół i przeciwników politycznych, i stać się postacią numer jeden w partii. Kobietą, która do niego dzwoniła, jest Ingrid Sjostrom, Szwedka, synowa doktora Cardamone, naturalnego spadkobiercy Luparella, człowieka, który na pewno nie będzie chciał się dzielić władzą właśnie z Rizzem. Rozumie pan, że rozmowa telefoniczna to jedno, a niezbity dowód, że Ingrid była kochanką Luparella, to już zupełnie coś innego. Ale można było posunąć się znacznie dalej. Rizzo wiedział, że na polityczny spadek po Luparellu rzucą się przyjaciele z jego własnej frakcji; żeby ich wyeliminować, trzeba sprawić, by dobrze się zastanowili, zanim zaczną wymachiwać sztandarami z nazwiskiem inżyniera. Należy zatem całkowicie zhańbić zmarłego, unurzać go w błocie. Rizzo wpadł na niezły pomysł: postanowił zaaranżować wszystko w taki sposób, żeby ciało zostało znalezione na „pastwisku”. A jako że Ingrid była w zasięgu ręki, zamierzał dać do zrozumienia, że ta kobieta, która chciała pojechać na „pastwisko” z Luparellem, to właśnie ona, cudzoziemka o obyczajach dalekich od klauzury zakonnej, poszukująca podniecających sytuacji. Jeżeli inscenizacja się powiedzie, będzie miał w ręku Cardamonego. Zadzwonił do dwóch swoich ludzi, których znamy, choć nie udało nam się tego udowodnić, jako specjalistów od mokrej roboty. Jeden z nich nazywa się Angelo Nicotra, jest homoseksualistą i w środowisku mu pseudonim Marilyn.
– Udało się panu zdobyć nawet jego nazwisko?
– Od informatora, do którego mam pełne zaufanie. W pewnym sensie jesteśmy nawet zaprzyjaźnieni.
– Gege? Pański kolega z klasy?
Komisarza zamurowało.
– Dlaczego pan tak na mnie patrzy? Przecież ja też jestem gliniarzem. Proszę kontynuować.
– Kiedy zjawili się jego ludzie, Rizzo kazał Marilyn przebrać się za kobietę, włożył mu naszyjnik i polecił zawieźć ciało na „pastwisko” drogą na skróty, wyschniętym korytem rzeki.
– Co chciał przez to osiągnąć?
– Kolejny dowód przeciwko Ingrid Sjóstróm, która jest mistrzynią kierownicy i potrafi przejechać ten odcinek.
– Czy aby na pewno?
– Tak. Siedziałem obok niej, kiedy przejechała tamtędy za moją namową.
– Boże! – jęknął kwestor. – Zmusił ją pan?
– Skądże! Sama miała na to ochotę.
– Czy można wiedzieć, ile osób pan w to wciągnął? Czy zdaje pan sobie sprawę, że siedzi na beczce prochu?
– Cała sprawa pęknie jak bańka mydlana, proszę mi wierzyć. A więc gdy tamci dwaj odjechali ze zwłokami, Rizzo, który przywłaszczył sobie klucze Luparella, wrócił do Montelusy i bez trudu wszedł w posiadanie poufnych dokumentów inżyniera. To właśnie one najbardziej go w tym wszystkim interesowały. Tymczasem Nicotra wykonał dokładnie to, co mu zostało zlecone: po odegraniu stosunku wysiadł z samochodu, oddalił się, tuż obok zarośli porzucił naszyjnik, a torbę cisnął za mur ogrodzenia opuszczonej fabryki.
– O jakiej torbie pan mówi?
Należącej do Ingrid Sjóstróm, z jej inicjałami. Znalazł tę torbę przypadkiem w domku i pomyślał, że się nią posłuży.
– Czy można wiedzieć, w jaki sposób doszedł pan do tych wniosków?
– Widzi pan, Rizzo rozrywał partię jedną kartą odkrytą, czyli naszyjnikiem. i jedną zakrytą, czyli torbą. Bez względu na to, w jaki sposób miałoby dojść do odnalezienia naszyjnika, stanowiłby on dowód, że Ingrid była na „pastwisku” w chwili, gdy umierał Luparello. Gdyby ktoś schował naszyjnik do kieszeni, nic nikomu nie mówiąc, Rizzo mógłby wówczas zagrać jeszcze drugą kartą – torbą. Ale patrząc na sprawę z jego punktu widzenia, można by powiedzieć, że dopisało mu szczęście, ponieważ jeden z dwóch śmieciarzy znalazł naszyjnik i przekazał go właśnie mnie. Rizzo uzasadnił zgubę klejnotu w sposób, który w gruncie rzeczy jest do przyjęcia, i równocześnie zasugerował związek łączący Ingrid i Luparella z „pastwiskiem”. Torbę natomiast znalazłem ja, idąc tropem rozbieżności między dwoma zeznaniami, czyli między faktem, że kobieta, wysiadając z samochodu inżyniera, trzymała w ręku torebkę, a faktem, że już jej nie miała w chwili, gdy na szosie wsiadała do innego auta. Krótko mówiąc, dwaj ludzie Rizza wrócili do domku, wszystko uporządkowali i oddali mu klucze. O świcie adwokat zadzwonił do Cardamonego i zaczął rozgrywać swoją partię.
– Owszem, ale stawką w tej grze okazało się jego własne życie.
– To już inna sprawa, o ile w ogóle można tu użyć tego słowa – powiedział Montalbano.
Kwestor spojrzał na niego wzburzony.
– Co pan ma na myśli? Co, u diabła, chodzi panu po głowie?
– Po prostu to, że z całej tej historii bez uszczerbku wychodzi tylko Cardamone. Czy nie zgodzi się pan, że morderstwo Rizza było dla niego absolutnie opatrznościowe?
Kwestor wybuchnął. Nie można było zrozumieć, czy mówi poważnie, czy żartuje.
– Niech pan posłucha, Montalbano, niech pan już nie dopuszcza do siebie żadnych genialnych myśli! Niech pan zostawi w spokoju Cardamonego, dżentelmena, który nawet muchy by nie skrzywdził!
– Tylko żartowałem, panie kwestorze. Pozwolę sobie zapytać: czy są jakieś nowości w dochodzeniu?