– Krawat zdjął, a marynarki nie? To nie jest mało ważne, Gege, bo w samochodzie nie znaleziono żadnego krawata ani żadnej apaszki.
– To jeszcze nie dowód, mogła wypaść na piach, kiedy kobieta wysiadała z samochodu.
– Ludzie Jacomuzziego przeczesali teren i niczego nie znaleźli.
Milczeli, pogrążeni w myślach.
– Być może jest jakieś wytłumaczenie tego, co widziała Milly – odezwał się nagle Gege. – To nie był ani krawat, ani apaszka. Mężczyzna miał ciągle zapięty pas bezpieczeństwa… przecież jechali łożyskiem Canneto, pełnym kamieni… i rozpiął go, kiedy kobieta usiadła mu na udach. Wtedy pas by przeszkadzał, i to jeszcze jak!
– Może.
– Salvo, powiedziałem wszystko, czego udało mi się dowiedzieć o tej sprawie. I powiedziałem to we własnym interesie. Bo nie jest mi na rękę, że taka ważna figura jak Luparello przyjechała umrzeć akurat na „pastwisko”. Teraz oczy wszystkich skierowane są właśnie tam i im prędzej zakończysz śledztwo, tym lepiej. Nie miną dwa dni, a ludzie o wszystkim zapomną i spokojnie wrócimy do pracy. Mogę już iść? Na „pastwisku” jest teraz godzina szczytu.
– Czekaj. A ty co o tym myślisz?
– Ja? To ty jesteś policjantem. W każdym razie żeby zrobić ci przyjemność, powiem, że sprawa wydaje mi się podejrzana, śmierdząca. Załóżmy, że ta kobieta to dziwka z innego miasta, nietutejsza. To co, może Luparello nie miał gdzie jej zabrać?
– Gege, czy ty wiesz, co to perwersja?
– Mnie o to pytasz? Mogę ci zaserwować takie rzeczy, że od razu byś mi się wyrzygał na buty. Wiem, co chcesz powiedzieć: że przyjechali na „pastwisko”, bo to miejsce bardziej ich podniecało. Czasami bywa i tak. Wyobrażasz sobie, że którejś nocy przybył tu pewien sędzia z eskortą?’
– Naprawdę? A który?
– Sędzia Cosentino, tobie mogę to powiedzieć. Na dzień przedtem, zanim go wypieprzyli z roboty, przyjechał na „pastwisko” z eskortą jeszcze jednego samochodu, wziął transwestytę i wyruchał go.
– A eskorta?
– Poszła sobie na długi spacer brzegiem morza. Ale wracając do rzeczy… Cosentino wiedział, że go wypierdolą, więc mógł sobie poużywać. Ale inżynier jaki miał w tym interes? To nie w jego stylu. Lubił kobiety, to wszyscy wiedzą, ale zachowywał ostrożność, nie afiszował się z tym. I która kobieta byłaby zdolna tak zawrócić mu w głowie, żeby dla jednego stosunku ryzykował utratę wszystkiego, czym był i co sobą reprezentował? Coś mi tu nie gra, Salvo.
– Mów dalej.
– A jeśli weźmiemy pod uwagę, że ta kobieta nie była dziwką, tym czarniej to widzę. W żadnym wypadku nie pokazaliby się na „pastwisku”. I do tego ona prowadziła, to pewne! Pomijając już fakt, że nikt nie powierza takiego drogiego samochodu kurwie, to z tej baby musi być jakiś potwór. Najpierw nie boi się jechać korytem Canneto, a potem, kiedy inżynier umiera jej między nogami, spokojnie wstaje, wysiada, poprawia ubranie, zatrzaskuje drzwi i w drogę. Czy to normalne?
– Chyba nienormalne.
W tej chwili Gege wybuchnął śmiechem i wyjął zapalniczkę.
– Co cię napadło? Chodź tu, facet, przysuń się.
Gege zaświecił komisarzowi w oczy, potem zgasił płomień.
– Rozumiem. Myśli, które naszły ciebie, człowieka prawa, są dokładnie takie same jak te, które naszły mnie, przestępcę. A ty chciałeś tylko wiedzieć, czy są troszkę podobne, co, Salvo?
– Zgadłeś.
– Co do ciebie raczej się nie mylę. Idę, trzymaj się.
– Dziękuję – powiedział Montalbano.
Komisarz oddalił się pierwszy, ale po chwili przyjaciel się z nim zrównał, dając znak żeby zwolnił.
– Czego chcesz?
– Zupełnie straciłem głowę, chciałem ci to powiedzieć na samym początku. Czy wiesz, z jakim wdziękiem szedłeś dziś po „pastwisku” rączka w rączkę z inspektor Ferrarą?
I przyspieszył, oddalając się od komisarza na bezpieczną odległość, po czym podniósł rękę w geście pożegnania.
Po powrocie do domu zapisał kilka szczegółów, które przekazał mu Gege, ale szybko ogarnęła go senność. Spojrzał na zegarek, zobaczył, że niedawno minęła pierwsza, i położył się spać. Zbudził go natarczywy dzwonek do drzwi. Skierował oczy na budzik: druga piętnaście. Wstał z ociąganiem. Kiedy coś go wybiło z pierwszego snu, zawsze z trudem przychodził do siebie.
– Co za kutas dzwoni o tej porze?
Tak jak stał, w samych majtkach, podszedł do drzwi.
– Cześć – powiedziała Anna.
Zupełnie zapomniał – przecież mówiła, że przyjdzie właśnie o tej porze.
Anna przyglądała mu się uważnie.
– Widzę, że jesteś w kompletnym umundurowaniu – stwierdziła i weszła.
– Mów, co masz powiedzieć, a potem wracaj do siebie, padam ze zmęczenia.
Montalbano był naprawdę poirytowany nagłą wizytą. Poszedł do sypialni, wciągnął spodnie i koszulę, po czym wrócił do jadalni. Anny już tam nie było; stała w kuchni, przed otwartą lodówką, i jadła kanapkę z szynką.
– Jestem potwornie głodna.
– Mów jedząc.
Montalbano postawił maszynkę na gazie.
– Parzysz sobie kawę? Teraz? Przecież potem nie zaśniesz.
– Anno, zlituj się. – Nie umiał już być uprzejmy.
– No dobrze. Dziś po południu, po naszym spotkaniu, dowiedziałam się od kolegi, który z kolei dowiedział się od kapusia, że wczoraj rano, we wtorek, pewien facet zaczął składać wizyty wszystkim jubilerom, paserom i właścicielom lombardów, legalnych i nielegalnych, prosząc, aby go powiadomili, jeżeli zjawi się ktoś, kto będzie chciał sprzedać albo zastawić pewien klejnot. Chodzi o naszyjnik: łańcuch z litego złota, wisior w kształcie serca wysadzany brylantami. Podobny do tych, które kupisz w supermarkecie za dziesięć tysięcy lirów, tyle że prawdziwy.
– A jak mają go zawiadomić, telefonicznie?
– Nie żartuj. Z każdym ustalił inny sygnał. Na przykład mają wywiesić w oknie zieloną szmatę albo przyczepić do bramy skrawek gazety, i tym podobne. Spryciarz. Będzie widział, a sam nie będzie widziany.
– Zgoda, ale co to…
– Pozwól mi skończyć. Facet tak mówił i tak się poruszał, że zagadnięci przez niego nie mieli wątpliwości, że lepiej robić, co każe. Potem dowiedzieliśmy się, że i inne osoby pielgrzymowały po wszystkich miasteczkach prowincji. Ktoś był również w Vigacie. A więc ten, kto zgubił naszyjnik, chce go odzyskać.
– Nie widzę w tym niczego złego. Ale dlaczego myślisz, że powinno mnie to zainteresować?
– Ponieważ jednemu paserowi z Montelusy ten mężczyzna powiedział, że naszyjnik zgubiono być może na „pastwisku” w nocy z niedzieli na poniedziałek. Czy teraz już zaczęło cię to obchodzić?
– Do pewnego stopnia.
– Wiem, to może być zbieg okoliczności, który nie ma nic wspólnego ze śmiercią Luparella.
– W każdym razie dziękuję ci. Teraz wracaj do domu, bo zrobiło się późno.
Kawa była gotowa, Montalbano napełnił sobie filiżankę. Anna oczywiście skorzystała z okazji.
– A ja to co?
Komisarz, wykazując świętą cierpliwość, nalał kawy do drugiej filiżanki i podał ją dziewczynie. Anna mu się podobała, ale dlaczego tak trudno było jej zrozumieć, że jest zainteresowany inną kobietą.
– Nie – powiedziała niespodziewanie i przestała pić.
– Co „nie”?
– Nie chcę wracać do domu. Czy naprawdę masz coś przeciwko temu, żebym dziś w nocy tu z tobą została?
– Owszem, mam.