Выбрать главу

Wiec powiedziałem sobie: do diabła z tym wszystkim i sam poszedłem spać.

Nie było to przyjemne, bo leżenie w oczekiwaniu na sen dało mi dość czasu by zauważyć, jak naprawdę parszywie się czuje i na jak wiele sposobów. W gardle miałem bez przerwy smak żółci, nie tak silny żeby mi się chciało rzygać, ale taki, jakbym to właśnie zrobił. Głowa mnie bolała, a na skrajach mego pola widzenia zaczęły się pojawiać niejasne majaki. Gdy brałem pigułki, nie policzyłem ile ich jeszcze zostało. Nie chciałem wiedzieć.

Budzenie nastawiłem sobie za trzy godziny, mając nadzieje, że może do tego czasu Cochenour zrobi się senny i położy się, a dziewczyna będzie na nogach i może skłonna do rozmowy. Ale gdy się obudziłem, na nogach był Cochenour, smażący sobie aromatycznie przyprawiony omlet z resztki sterylizowanych jajek.

— Miałeś racje, Walthers — wyszczerzył zęby. — Byłem śpiący. Uciąłem sobie drzemkę. Jestem gotów do każdej pracy. Chcesz trochę jajek?

Oczywiście chciałem, ale oczywiście nie odważyłem się zjeść ich, wiec posępnie przełknąłem to, na co pozwolono mi w Znachorni i patrzyłem, jak się obżera. To było nieuczciwe, że człowiek dziewięćdziesięcioletni mógł być tak zdrów, że nie musiał myśleć o trawieniu, podczas gdy ja… No cóż, takie myśli nic nie dawały, wobec tego zaproponowałem trochę muzyki. Dorrie wybrała, Jezioro Łabędzie" i włożyłem je do odtwarzacza.

I wtedy przyszło mi coś do głowy. Udałem się do szafek narzędziowych. Głowice wiertni nadawały się już prawie do wymiany, a wiedziałem, że mamy mało części zamiennych. Ale szafki leżały w najdalszym od kabiny miejscu kapsuły, ja zaś spodziewałem się, że Dorrie pójdzie za mną.

— Pomóc ci, Audee?

— Bądzie mi miło — odrzekłem. — O, potrzymaj to dla mnie. Nie wysmaruj się tłuszczem.

Nie oczekiwałem, że mnie będzie pytała, czemu ma je trzymać. l nie spytała. Zaśmiała się tylko.

— Tłuszczem? Nie sądzę, bym go w ogóle mogła zauważyć, tak jestem brudna. Sądzę, że dojrzewamy do powrotu do cywilizacji.

Cochenour siedział ze zmarszczonymi brwiami nad ekranem sond i nie zwracał na nas uwagi. Spytałem:

— Do jakiej cywilizacji? Wrzeciona czy Ziemi?

Chciałem ją naprowadzić na rozmowę o Ziemi, ale nie wyszło.

— Ależ Wrzeciona, Audee. Myślę, że jest fascynujące i niewieleśmy z niego poznali. Ani mieszkających tam ludzi. Na przykład ten facet z Indii, który ma kawiarniu. Kasjerka jest jego żoną, prawda?

— Jedną z nich. To Żona Numer Jeden, kelnerką jest Numer Trzy, a z dziećmi w domu siedzi jeszcze jedna. Dzieci ma pięcioro, ze wszystkich trzech żon. Ale chciałem rozmawiać o czymś innym, wiec dodałem:

— Właściwie to jest tak jak na Ziemi. Yastra mógłby prowadzić knajpę dla turystów w Benares, gdyby jej nie miał tutaj, gdyby nie przyleciał z wojskiem i nie ukończył tu służby. A ja, przypuszczam, byłbym przewodnikiem w Teksasie. Oczywiście, jeśli jeszcze został tam choć skrawek otwartej przestrzeni, wymagającej przewodnika, może w górze Canadian River. A ty?

Przez cały czas brałem z półek te same cztery czy pięć narzędzi, odczytywałem ich numery i odkładałem z powrotem. Nie zauważyła tego.

— Co masz na myśli?

— No, co robiłaś przed przybyciem tutaj?

— Och, pewien czas pracowałam w biurze Boyce'a.

To było zachęcające, może będzie coś pamiętała o jego powiązaniach z profesorem Hegrametem. — Czy byłaś sekretarką?

— Coś w tym rodzaju. Boyce dawał mi do załatwienia… oj, a to co? Był to sygnał wezwania przez radio, oto co.

— Chodź się zgłosić — warknął Cochenour z drugiego końca kapsuły.

Przyjąłem wezwanie na słuchawki, bo taki mam zwyczaj; w kapsule nie ma dość miejsca na prywatne rozmowy, a ja chciałem zachować sobie takie okruszki, jakie jeszcze się. dało. Wywoływała nas baza wojskowa, przy aparacie znana mi sierżant łączności nazwiskiem Kolanko. Zgłosiłem się poirytowany, żałując), że straciłem możliwość wyciągnięcia z Doroty czegoś o jej szefie.

— Słówko prywatnie do ciebie, Audee — powiedziała sierżant Kolanko. — Czy twój sąhib jest w pobliżu?

Kolanko i ja prowadziliśmy od dawna pogaduszki przez radio i coś było w jej wesołym głosie, co mnie zaniepokoiło. Nie spojrzałem na Cochenoura, lecz wiedziałem, że słucha. Oczywiście tylko mnie, z powodu słuchawek.

— W polu, ale nie odbiera — powiedziałem. — Co macie dla mnie?

— Biuletynik informacyjny — zamruczała sierżant. — Nadszedł siecią synchrosatelitów parę minut temu. Tylko dla informacji. To znaczy, że my nie mamy z tym co robić, ale może ty, kochanie.

— Gotów — powiedziałem, wpatrując się w plastykową obudowę radiostacji. Sierżant zagdakała.

— Kapitan statku czarterowanego przez twego sahiba chce z nim zamienić parę słówek, gdy go znajdzie. To chyba pilne, bo kapitan jest strasznie wkurzony.

— Tak, baza — odrzekłem. — Odbieram cię dobrze, poziom dziesięć.

Sierżant wydała znowu odgłos rozbawienia, tylko tym razem nie było to gdakniecie, a zwyczajny chichot.

— Chodzi o to — dodała — że jego czek za czarter odrzucono. Chcesz wiedzieć, co bank powiedział? Nigdy nie zgadniesz. “Brak pokrycia", to właśnie powiedział.

Pod żebrami z prawej strony bolało mnie bez przerwy, ale w tym momencie znacznie bardziej. Zacisnąłem szczeki.

— Ach, sierżancie Kolanko — wycharczałem — czy może pani, eee, sprawdzić te ocenę?

— Niestety, kochanie — zabrzęczała ze współczuciem — ale nie ma cienia wątpliwości, Kapitan dostał ocenę jego zdolności kredytowej i brzmiała: “zero". Na twego klienta czeka we Wrzecionie sądowy nakaz zapłaty.

— Dziękuje za komunikat synoptyczny — powiedziałem głuchym głosem. — I sprawdzę czas odlotu przed startem.

Wyłączyłem radio i spojrzałem na mego klienta — miliardera.

— Co ci jest u diabła, Walthers? — mruknął.

Nie słyszałem go. Słyszałem to, co mi powiedział zadowolony z siebie typunio w Znachorni. Równań nie sposób było zapomnieć. Forsa — nowa wątroba plus szczęśliwe przeżycie. Brak forsy — całkowita dysfunkcja wątroby plus śmierć. A moje źródło forsy właśnie wyschło.

X

Kiedy się usłyszy naprawdę ważną nowinę trzeba jej pozwolić popłynąć małym strumyczkiem przez własny system nerwowy i całkowicie wchłonąć, nim się cokolwiek uczyni. To nie sprawa wyciągnięcia wniosków. Wyciągnąłem je natychmiast, a jakże. To sprawa umożliwienia nerwom powrotu do stanu równowagi. Wiec przez minutę się zastanawiałem. Słuchałem Czajkowskiego. Sprawdziłem, czy radio jest wyłączone, jakbym chciał oszczędzać energie. Sprawdziłem wykres synoptyczny. Byłoby miłe, gdyby coś wykazał, ale w tej sytuacji nie mógł, wiec nie wykazywał. Zarysowywały się nieliczne słabe echa. Ale nic o kształcie hiczijskich podziemi i nic szczególnie jasnego. Dane ciągle jeszcze nadchodziły, ale te słabe zarysy w żaden sposób nie mogły się zmienić w sygnał pełnego korytarza, który uratowałby nas wszystkich, nawet zbankrutowanego Cochenoura. Nawet oglądałem przez iluminator ile się dało nieba, jakbym mógł z tego wywnioskować coś na temat pogody. Nie miało to znaczenia, choć trochę, białych chmurek chlorku rtęciowego przemykało wśród purpurowych i żółtych chmur innych halogenków rtęci. Było to piękne i budziło we mnie wstręt.

Cochenour zapomniał o swym omlecie i przyglądał mi się z namysłem. Tak samo Dorrie, ciągle trzymająca w rękach zapakowane w przetłuszczony papier głowice. Uśmiechnąłem się do niej.