Zmarszczył brwi.
— A to ostatnie zdanie?
— Że dam ci dziesięć procent wszystkiego co znajdziemy, jeżeli coś znajdziemy.
— To jałmużna — powiedział, ale podpisał. — Nie obrażam się za jałmużnę, szczególnie od chwili, jak podkreśliłeś, gdy nie mam innego wyboru. Ale umiem odczytać ten wykres tak samo dobrze jak ty, Walthers, i wiem, że nie ma tu nic do znalezienia.
— Nie ma — potwierdziłem, składając papier i chowając do kieszeni. — Ale nie będziemy wiercić tutaj. Te kontury są tak puste, jak twoje konto bankowe. Będziemy wiercić na stanowisku “C".
Zapaliłem kolejnego papierosa i myślałem dłuższą chwile. Zastanawiałem się, co im powiedzieć o wynikach moich pięciu lat poszukiwań i przemyśleń, trzymania się w ryzach by nikomu nawet nie napomknąć o tym. Byłem przekonany, że cokolwiek powiem, będzie już bez znaczenia, ale słowa nie chciały się dać wypowiedzieć. Zmusiłem się do mówienia.
— Pamiętasz Subhasha Yastre, faceta, który ma spelunkę, w której cię spotkałem. Przyleciał na Wenus jako wojskowy. Był specjalistą do spraw uzbrojenia. Specjalista do spraw uzbrojenia to nie zawód dla cywila, wiec po ukończeniu służby otworzył kafejkę. Ale w służbie był wybitnym specjalistą..
— To znaczy, że na terenie zakazanym jest broń hiczijska? — zapytała Dorrie.
— Nie. Nikt i nigdy nie znalazł hiczijskiej broni. Ale znaleziono tarcze strzeleckie. Miałem wręcz fizyczne opory przed opowiedzeniem dalszego ciągu, ale udało mi się.
— W każdym razie Sub Yastra twierdzi, że to były tarcze. Wojskowe szychy nie były tego pewne i jak przypuszczam, sprawę złożono obecnie w bazie ad acta. To, co znaleziono, to były trójkątne płyty z hiczijskiej wykładziny ściennej, tego niebieskiego, świecącego materiału, który tworzy ściany ich tuneli. Były ich tuziny, a na wszystkich znajdowały się wykresy promieniście rozchodzących się linii. Sub powiedział, że przypominają mu tarcze strzeleckie. I były poprzebijane przez coś, co spowodowało, że dziury były otoczone czymś miękkim jak talk. Czy słyszałeś o czymkolwiek, co by mogło tak zmienić hiczijska wykładzinę ścienną?
Dorrie chciała odpowiedzieć, że nie słyszała, ale Cochenour jej przerwał.
— To niemożliwe — powiedział po prostu.
— Zgadza się, tak właśnie powiedziały szyszki. Zdecydowali, że to się musiało stać w trakcie wytwarzania, dla jakichś hiczijskich przyczyn, o których nigdy się nie dowiemy. Ale Yastra tak nie uważa. Mówi, że wyglądały dokładnie tak, jak papierowe tarcze na strzelnicach na terenach wojskowych. Dziury nie były w tych samych miejscach, a linie wyglądały, jak mierniki celności. Są świadectwa, że ma racje. Nie dowody. Ale świadectwa.
— I myślisz, że w miejscu, które oznaczyliśmy jako “C" możesz znaleźć te armatę? Zawahałem się.
— Tak zdecydowanie bym tego nie określił. Raczej mam nadzieje. Ale jest jeszcze coś. Te tarcze znalazł pewien poszukiwacz skarbów prawie czterdzieści lat temu. Zostawił je, złożył meldunek o znalezisku, wyruszył na poszukiwanie dalszych i został zabity. W tych czasach to się często zdarzało. Nikt się sprawą nie interesował, póki nie przyjrzeli się im jacyś wojskowi i właśnie z tego powodu teren zamknięty jest tam gdzie jest. Oznaczyli miejsce, w którym według jego meldunku zostały one znalezione, opalikowali teren na tysiąc kilometrów wokoło i ogłosili go jako zakazany. I kopali i kopali. Odkryli z tuzin hiczijskich tuneli, ale większość pustych, a pozostałe popękane i zniszczone.
— Wiec tam nic nie ma — mruknął zdumiony Cochenour.
— Tam nic nie znaleziono — poprawiłem go. — Ale w owych czasach poszukiwacze łgali na potęgę. Tamten podał fałszywe koordynaty znaleziska. W owym okresie mieszkał z pewną młodą kobietą, która później wyszła za mąż za człowieka nazwiskiem Allemang, a jej syn jest moim przyjacielem. Miał mapę. Właściwe koordynaty, o ile mogę się domyślać, bo symbole nawigacyjne były wówczas inne niż teraz, dotyczą prawie dokładnie miejsca, w którym się obecnie znajdujemy. Parę razy spotkałem tu ślady wierceń i myślę, że to on je zrobił.
Wyjąłem z kieszeni małą osobistą magnetofiszke i włączyłem ją w obraz mapy pozornej. Pojawił się jeden znak: pomarańczowy “X".
— Tutaj, jak przypuszczam, możemy znaleźć broń, gdzieś koło tego iksa. I jak widzicie, jedynym niezbędnym tutaj stanowiskiem jest kochane, stare stanowisko “C".
Na minutę zapanowała cisza. Słuchałem dalekiego wycia wiatru za ścianą, czekałem co powiedzą. Dorrie zaniepokoiła się.
— Nie jestem pewna, czy chciałabym odnaleźć nową broń — powiedziała. — To wygląda… wygląda jak powrót do dawnych; złych czasów.
Wzruszyłem ramionami. Cochenour, powoli znów przychodząc do siebie, odezwał się:
— Przecież nie o to chodzi, czy naprawdę chcemy znaleźć broń, prawda? Chodzi o to, że chcemy znaleźć nienaruszone podziemie Hiczich, niezależnie od tego, co tam jest, wiec nie pozwolą nam wiercić. Tak? Najpierw nas zastrzelą, a potem spytają o nazwiska. Tak powiedziałeś?
— Tak powiedziałem.
— Wiec jak proponujesz przeskoczyć ten drobny problem?
Gdybym był człowiekiem prawdomównym odrzekłbym, że nie jestem pewien czy to możliwe. Uczciwie mówiąc wszystko wskazywało na to, że nas złapią i prawdopodobnie zastrzelą. Ale mieliśmy tak mało do stracenia, Cochenour i ja, że nie zadałem sobie trudu, by o tym uprzedzać. Powiedziałem natomiast:
— Postaramy się wystrychnąć ich na dudka. Odeślemy kapsułę, a ja zostanę z tobą, żeby wiercić. Jeśli pomyślą że odlecieliśmy, nie będą nas trzymać pod obserwacją i jedyne, czego możemy się obawiać, to schwytanie przez rutynowy patrol graniczny.
— Audee! — krzyknęła dziewczyna. — Jeśli ty i Boyce zostajecie tutaj… Ależ to znaczy, że ja mam odlecieć kapsułą, a przecież nie umiem jej pilotować.
— Tak, nie umiesz. Ale wystarczy, że pozwolisz jej pilotować się samej. Szybko parłem dalej:
— Och, zmarnujesz masę paliwa i będzie tobą mocno rzucało. Ale dostaniesz się na miejsce na auto — pilocie. On nawet zajmie się lądowaniem na Wrzecionie.
Nie musiało być to łatwe ani ładne; starałem się nie myśleć o tym co automatyczne lądowanie może zrobić z moją jedyną kapsułą. Niemniej istniało dziewięćdziesiąt dziewięć szans na sto, że ona to przeżyje.
— I co dalej? — spytał Cochenour.
W tym miejscu mój plan był mocno dziurawy, ale i o tym starałem się nie myśleć.
— Dorrie zgłosi się. do mego przyjaciela Be — Gie Allemanga. Dam ci do niego list ze wszystkimi koordynatami i tak dalej, a on przyleci i nas zabierze. Z dodatkowymi zbiornikami będziemy mieli powietrze i energie na około czterdzieści osiem godzin od twego odlotu. To kupa czasu na to, byś się tam dostała, odnalazła Be — Gie i oddała mu list oraz by on przyleciał tutaj. Oczywiście jeśli się spóźni, będzie z nami krucho. Jeżeli nic nie znajdziemy, stracimy tylko czas. Ale jeśli znajdziemy…
Wzruszyłem ramionami.
— Nie mówiłem, że to pewne — dodałem. — Powiedziałem tylko, że mamy szansę.
Dorrie była bardzo miłą osóbką, biorąc pod uwagę jej wiek i sytuacje — Ale czegoś jej brakowało: wiary w siebie. Nigdy sobie jej nie wyrobiła. Otrzymywała ją z zewnątrz, ostatnio od Cochenoura, a wcześniej, biorąc pod uwagę jej wiek przypuszczam, że od tego kto był w jej życiu przed Cochenourem, pewnie ojca.
Najtrudniej było przekonać Dorrie, że potrafi odegrać swoją role…