I ja tego chciałem. Strzału z grubej rury.
IV
Nieprzypadkowo ostatnią moją czynnością tego wieczoru była wizyta w Sali Odkryć.
Trzecia Yastry mrugnęła do mnie znad flirtowoalki i zwróciła się do swej towarzyszki/która rozejrzała się i kiwnęła głową.
Podszedłem do nich.
— Hallo, panie Walthers — powiedziała.
— Przypuszczałem, że może panią tu spotkam — odrzekłem, co było szczerą prawdą, bo Trzecia Yastry obiecała mi, że ją tu przyprowadzi: Nie wiedziałem, jak się do niej zwracać. f,Panno Keefer" było" zgodnie ze stan6m faktycznym, “Pani Cochenour" dyplomatyczne. Wybrnąłem z tego mówiąc:
— Ponieważ w najbliższym czasie będziemy często się spotykać, co pani na to, żebyśmy przeszli na mówienie sobie po imieniu?
— Audee, prawda? Uśmiechnąłem się do niej całą gębą.
— Szwed od strony matki, stary Teksańczyk po ojcu. O ile wiem, imię było od dawna używane w rodzinie.
Sala Odkryć jest po to, by Ziemniakom podkręcić nadzieje; jest tam trochę wszystkiego, od planów wyeksploatowanych — wykopalisk i ogromnej mapy Wenus w rzucie Merkatora do próbek najważniejszych znalezisk. Pokazałem jej kopie przebijaka izokinetycznego i autentyczny piezofon półprzewodnikowy, który przyniósł swemu odkrywcy nie mniejsze bogactwa niż to, co miał facet, który znalazł przebijak. Był tu też z tuzin ogniopereł, maleństw ćwierćcalowych, za pancerną szybą i na poduszkach, świecących chłodnym mlecznym światłem.
— Są ładne — powiedziała. — Ale po co te wszystkie środki ostrożności? Widziałam większe leżące na ladzie we Wrzecionie bez jakiegokolwiek nadzoru.
— Jest drobna różnica, Doroto — odrzekłem. — Te są prawdziwe.
Roześmiała się głośno. Bardzo ładnie się śmiała. Żadna dziewczyna nie wygląda ładnie podczas głośnego śmiechu, a te które troszczą się o swój wygląd nie śmieją się w ogóle. Dorota Keefer wyglądała jak zdrowa, ładna dziewczyna, która świetnie się bawi. Gdy się zastanowić, jest to chyba najlepszy sposób w jaki dziewczyna może wyglądać.
Ale nie była jednak wystarczająco piękna, aby stanąć miedzy mną i moją nową wątrobą, przestałem wiec myśleć o jej wyglądzie, a zacząłem o interesie.
— Te małe czerwone kulki w tamtej gablocie to krwawe diamenty — powiedziałem. — Są radioaktywne i zawsze ciepłe. Dzięki temu można zawsze odróżnić prawdziwe od lipnych: każdy większy niż mniej więcej trzy centymetry średnicy, to lipa. Prawdziwy tej wielkości wytwarza zbyt wiele ciepła, wiesz, stosunek kwadratu do sześcianu, i topi się.
— Wiec te, które twój przyjaciel próbował mi sprzedać…
— …są lipne. Zgadza się.
Skinęła głową, ciągle uśmiechnięta.
— A co z tym, co ty nam próbujesz sprzedać, Audee? Autentyk, czy lipa?
Trzecia Yastry dyskretnie się ulotniła i prócz mnie oraz dziewczyny nie było w Sali Odkryć nikogo. Nabrałem powietrza i powiedziałem jej prawdę. Może nie całą prawdę, ale nic poza prawdą.
— To wszystko co tu leży — powiedziałem — to plon stu lat wykopalisk. Nie jest tego wiele. Przebijak, piezofon i dwa lub trzy inne urządzenia, które potrafiliśmy uruchomić; parę połamanych kawałków rzeczy, które ciągle jeszcze badają i parę błyskotek. To wszystko.
— Ja też o tym słyszałam — odpowiedziała. — 1 jeszcze coś. Ani jedna z dat znalezienia na tych eksponatach nie jest świeższa niż sprzed pięćdziesięciu lat.
Była bystra i lepiej poinformowana niż się. spodziewałem.
— A wniosek z tego — powiedziałem — że planeta została wyeksploatowana do cna. Pierwsi kopacze znaleźli wszystko, co było do znalezienia… jak dotąd.
— Myślisz, że coś zostało?
— Mam nadzieje. Popatrz. Punkt pierwszy. Tunele. Widać, że są wszystkie jednakowe: błękitne ściany, absolutnie gładkie, wydzielają światło, które nigdy się nie zmienia, twarde. Jak myślisz, w jaki sposób je zrobiono?
— Cóż, nie mam pojęcia…
— Ani ja. Ani nikt inny. Ale wszystkie tunele Hiczich są takie same, a jeśli wkopać się do nich z zewnątrz, trafia się. na taką samą skałę, podłożową, następnie warstwę pośrednią, która jest pół na pół podłożem i materiałem ścian, następnie na ścianę. Wniosek: Hiczi nie kopali tuneli by je następnie pokrywać niebieską warstwą, mieli coś samobieżnego co lazło pod ziemią jak dżdżownica, zostawiając za sobą gotowe tunele. I jeszcze coś: za dużo drążyli. To znaczy masami przebijali tunele, których nie potrzebowali, prowadzące donikąd, nigdy nie używane. Czy to ci daje coś do myślenia?
— Że drążenie było tanie i łatwe? — domyśliła się. Kiwnąłem głową.
— Wiec według wszelkiego prawdopodobieństwa musiała to być maszyna i gdzieś na tej planecie przynajmniej jedna czeka na odkrycie. Punkt dwa. Powietrze. Oddychali tlenem tak jak my i musieli skądś go brać. Skąd?
— Ależ tlen atmosferyczny…
— Oczywiście. Około pół procenta. I ponad 95 procent dwutlenku węgla. I w jakiś sposób potrafili wydobyć te pół procenta z mieszanki, tanio i łatwo; pamiętaj o tych dodatkowych tunelach, które napełnili powietrzem! Oraz, by sporządzić mieszaninę do oddychania, potrzebna ilość azotu czy jakiegoś gazu obojętnego, a te są tu tylko w ilościach śladowych. Jak? Cóż, nie mam pojęcia, ale jeśli to robiono mechanicznie, to chciałbym te maszynę znaleźć. Punkt następny. Maszyny latające. Hiczi latali sobie nad powierzchnią Wenus jak chcieli.
— Ale ty też to robisz, Audee! Czyż nie jesteś pilotem?
— Zgadza się, ale pomyśl czego to wymaga. Temperatura powierzchniowa dwieście siedemdziesiąt stopni Celsjusza, a tlenu nie wystarczy, by zapalić papierosa. Wiec moja kapsuła ma dwa zbiorniki paliwowe, jeden na węglowodory, drugi na utleniacze. A… czy słyszałaś o facecie nazwiskiem Car — not?
— Starożytny uczony, tak? Obieg Carnota?
— Zgadza się i to. — Uważnie odnotowałem, że zadziwiła mnie po raz trzeci. — Współczynnik Carnota sprawności silnika wyraża się jego temperaturą maksymalną, powiedzmy ciepłem spalania, podzieloną przez temperaturę gazów odlotowych. No dobra, ale temperatura odlotu nie może być niższa niż temperatura ośrodka, w przeciwnym razie nie uruchomiłabyś silnika, tylko chłodziarkę. No i masz te. dwieście siedemdziesiąt stopni otaczającego powietrza, silnik jest wiec zasadniczo do bani. Każdy silnik cieplny na Wenus jest do bani. Czy nie zastanawiałaś się, czemu tu tak mało kapsuł powietrznych? Mnie to nie martwi, nawet pomaga w utrzymywaniu się. Mamy prawie monopol. Ale przyczyna leży w tym, że ich praca jest cholernie droga.
— A Hiczi rozwiązali to lepiej?
— Przypuszczam, że tak.
Znów się zaśmiała niespodziewanie i znowu w sposób bardzo pociągający.
— Ależ, mój biedny chłopcze — powiedziała wesoło — to co sprzedajesz, trzyma cię. za gardło, prawda? Myślisz, że któregoś dnia znajdziesz najważniejszy tunel i zabierzesz sobie wszystko.
No cóż, nie bardzo byłem zadowolony z rozwoju sytuacji. Umówiłem się z Trzecią Yastry, że zabierze dziewczynę tutaj, z dala od jej chłopa, bym ją mógł prywatnie wysondować. Ale to nie wypaliło. Wypaliło natomiast to, że ona zwróciła na siebie moją uwagą, co już samo w sobie było niedobre, a co gorsza spowodowała, że zacząłem się przyglądać sobie samemu.