Выбрать главу

— Dlaczego ogólnie?

— Ponieważ — ciągnąłem — jest pewien drobiazg, o którym panu nie mówiłem. Mam nadzieje, że nie podskoczy pan jak oparzony z tego powodu, bo wtedy ja też będę musiał podskoczyć i powiedzieć, że powinien był pan sobie zadać trochę trudu i dowiedzieć się czegoś o Wenus przed zabraniem się do jej eksploracji.

Przez chwile przyglądał mi się badawczo. Dorrie cicho wysunęła się z kabiny natryskowej, ubrana w długi szlafrok, z włosami zawiniętymi w ręcznik i stanęło koło niego, przyglądając się nam.

— To zależy od tego, czego mi pan nie powiedział — odrzekł.

— Na większości z tych maskonów są znaki zakazu wejścia — powiedziałem. Włączyłem na globusie mapę pilotażową i wokół zgrupowania zajaśniały jaskrawoczerwone linie ostrzegawcze.

— Północnobiegunowy obszar zamknięty — dodałem. — Tutaj chłopcy z Departamentu Obrony mają wyrzutnie rakietowe i znaczną cześć terenów doświadczalnych dla nowych broni. I nie wolno nam tam wchodzić.

— Ale maleńki kawałek jednego maskonu nie jest na terenie zakazanym — powiedział szorstko.

— I tam właśnie się udajemy — odparłem.

VI

Jak na człowieka ponad dziewięćdziesięcioletniego, Boyce był żwawy. To oznacza, że nie tylko zdrowo wyglądał. Każdy człowiek na Pełnej Lekarskiej tak wygląda, bo po prostu wymienia mu się wszystko co zużyte, albo co zaczyna wyglądać na kiepskie lub podniszczone. Ale nie da się skutecznie przeszczepić mózgu. Dlatego bardzo bogaci starcy mają silne, opalone ciała, które trzęsą się, chwieją, upuszczają przedmioty i potykają się idąc. Pod tym względem Cochenour miał szalone szczęście.

Na najbliższe trzy tygodnie zapowiadał się jako meczący towarzysz podróży. Uparł się, żebym mu pokazał jak się pilotuje kapsułę powietrzną. Gdy zdecydowałem się, by podczas lotu dokonać, może trochę przedwczesnego, co tysiącgodzinnego przeglądu systemu chłodzenia, pomagał mi zdejmować osłony, sprawdzać poziom cieczy chłodzącej i czyścić filtry. Następnie zdecydował, że ugotuje nam lunch.

Jako mój pomocnik, przy przekładaniu części zapasów, by móc się dostać do sond autosonarowych, zastąpiła go dziewczyna. Wewnątrz kapsuły, poziom hałasu był na tyle wysoki, że Cochenour nie mógł usłyszeć rozmowy prowadzonej normalnym głosem w odległości większej niż trzy metry. Pomyślałem, że może coś od niej na jego temat wyciągnę. I zdecydowałem tego nie robić. Wiedziałem, że opłaca koszt nowej wątroby. Do tego nie była mi potrzebna wiedza o tym, co on i dziewczyna myśleli o sobie nawzajem.

Rozmawialiśmy wiec o tym jak sondy odpalają swe ładunki i mierzą czas powrotu echa i jakie mamy szansę znalezienia czegoś naprawdę, wartościowego (“No cóż, jakie są szansę na główną wygraną w totalizatorze? Marne dla każdego z kupujących kupon, ale zawsze ktoś gdzieś wygra!"), a przede wszystkim z jakiego powodu przybyłem na Wenus. Wymieniłem nazwisko mego ojca, ale nigdy o nim nie słyszała. Przede wszystkim była na pewno za młoda. I urodziła się i wychowała w południowym Ohio, gdzie Cochenour pracował jako młody chłopak i gdzie wrócił jako miliarder. Budował tam nowy ośrodek przetwórczy i to wywołało masę kłopotów: kłopot ze związkiem zawodowym, kłopot z bankami, kłopoty, wielkie kłopoty z rządem. Zdecydował wiec wziąć paromiesięczny urlop i poleniuchować. Spojrzałem w stronę., gdzie stał mieszając sos i powiedziałem:

— On leniuchuje ciężej niż ktokolwiek mi znany.

— To narkoman pracy. Sądzę, że przede wszystkim dlatego stał się bogaczem.

Kapsułę, chwycił przechył, wiec rzuciłem wszystko i skoczyłem do sterów. Usłyszałem, że Cochenour zawył za moimi plecami, ale byłem zajęty ustalaniem właściwej wysokości lotu. Gdy wspięliśmy się o tysiąc metrów wyżej i przeprogramowałem autopilota stwierdziłem, że rozciera sobie nadgarstek groźnie na mnie patrząc.

— Przepraszam — powiedziałem. Odpowiedział surowo:

— Nie przeszkadza mi, że przez pana się oparzyłem, zawsze mogę sobie kupić nową skórę, ale prawie że rozlałem sos.

Sprawdziłem nasze położenie na pozornym globusie. Jasny punkt przebył już dwie trzecie drogi do celu.

— Czy zaraz będzie gotów? — zapytałem. — Za godzinę będziemy na miejscu. Po raz pierwszy wyglądał na zaskoczonego.

— Tak szybko? O ile pamiętam, powiedział pan, że polecimy z szybkością poddźwiekową.

— Tak powiedziałem. Jest pan na Wenus, Mr Cochenour. Na tej wysokości szybkość dźwięku wynosi około pięciu tysięcy kilometrów na godzinę.

Zamyślił się, ale odpowiedział tylko:

— No to możemy zjeść w każdej chwili. — Później, gdy skończyliśmy lunch, dodał: — Zdaje się, że nie wiem o tej planecie wszystkiego, co powinienem. Jeśli chce pan wygłosić zwyczajowy wykład przewodnika, słuchamy.

Odrzekłem: — No cóż, ogólny zarys znają państwo dobrze. Ale, ale, panie Cochenour, jest pan świetnym kucharzem. Sam pakowałem wszystkie nasze zapasy, lecz nie mani najmniejszego pojęcia co jem.

— Jeśli przyjdziesz do mego biura w Cincinnati — powiedział — pytaj o pana Cochenoura. Ale póki mieszkamy trzymając jeden drugiemu głowę pod pachą, możesz równie dobrze mówić mi Boyce. A jeśli ci smakuje, czemu nie jesz?

Właściwą odpowiedzią byłoby: ponieważ to by mnie zabiło. Ale nie chciałem zaczynać dyskusji prowadzącej do wyjaśnienia, czemu tak bardzo potrzebują pieniędzy. Odrzekłem wiec:

— Zalecenie lekarskie, bym trzymał się z dala na pewien czas od tłuszczów. Przypuszczam, iż oni myślą, że zanadto tyje.

Cochenour spojrzał na mnie badawczo, ale powiedział tylko:

— Wykład?

— Zacznijmy od najważniejszego — odrzekłem, ostrożnie nalewając kawę. — Póki siedzimy w kapsule, możecie robić co chcecie, spacerować, jeść, pić, palić jeśli macie co, cokolwiek. System chłodzenia wytrzymuje obecność trzykrotnie większej ilości osób, plus ich żywności i wyposażenia, z dwukrotnym współczynnikiem bezpieczeństwa. Powietrza i wody mamy więcej niż potrzeba na dwa miesiące. Paliwa dość na trzykrotną podróż tam i z powrotem i jeszcze na manewrowanie. Gdyby coś było nie tak, zawołamy o pomoc, ktoś nadleci i zabierze nas najdalej po paru godzinach, prawdopodobnie chłopcy z Obrony, a oni mają kapsuły naddźwiekowe. Najgorszy byłby wypadek, gdyby korpus pękł i cała atmosfera Wenus spróbowała się dostać do środka. Gdyby to poszło szybko, bylibyśmy martwi. Ale to nigdy nie idzie szybko. Mielibyśmy dość czasu, by włożyć skafandry a w nich możemy żyć trzydzieści godzin. O wiele dłużej niż potrzeba, by nas odnaleźli.

— Oczywiście zakładając, że równocześnie nic się nie stanie z radiem — zauważył Cochenour.

— Zgoda. Wszędzie można zastać zabitym, jeśli dostateczna ilość wypadków zdarzy się naraz. Nalał sobie drugi kubek kawy, wlał do niego odrobinę koniaku i powiedział:

— Dalej.

— Ale na zewnątrz kapsuły jest trochę zabawniej. Ma się tylko skafander, a on działa, jak mówiłem, tylko trzydzieści godzin. Problem chłodzenia. Wody i powietrza można zabrać ile się chce, z jedzeniem też nie ma kłopotów, ale uwolnienie się od wydzielanego przez człowieka ciepła pochłania masę zasobów energetycznych. System chłodzenia wymaga paliwa, a gdy ono się. kończy, lepiej być z powrotem w kapsule. Śmierć z porażenia cieplnego nie jest najgorsza. Traci się przytomność nim zaczyna boleć. Ale w końcowym wyniku jest się trupem.

Druga sprawa to obowiązek sprawdzania skafandra przed każdym włożeniem. Trzeba go nadmuchać pod ciśnieniem i obserwować, czy nie ma przecieków. Ja też będę je sprawdzać, ale nie liczcie na mnie. To kwestia waszego życia i śmierci. Szyby hełmów są bardzo mocne, można wbijać nimi gwoździe i nie stłuką się, ale można je złamać mocnym uderzeniem o bardzo twardą powierzchnie. W ten sposób także się umiera.