— Mam jedno pytanie — powiedziała spokojnie Dorrie. — Czy zginął ktoś z twoich turystów?
— Nie. Ale u innych tak. Co roku ginie pięciu czy sześciu.
— To całkiem niezłe szansę — oświadczył Cochenour. — Ale nie o taki wykład mi chodziło, Audee. Oczywiście chce wiedzieć w jaki sposób zachowuje się życie, ale myślę, że i tak powiedziałbyś nam to wszystko przed opuszczeniem statku. Chciałem się raczej dowiedzieć, w jaki sposób wybrałeś te właśnie maskony do zbadania.
Ten stary pryk z ciałem kulturysty zaczął mi działać na nerwy. Miał niepokojący sposób zadawania pytań, na które nie chciałem odpowiadać. Oczywiście wybrałem to miejsce z określonych powodów; wynikało to z moich pięcioletnich badań, masy kopania i korespondencji kosztem około ćwierci miliona dolarów opłat poczty kosmicznej, z takimi ludźmi jak profesor Hegramet na Ziemi.
Ale nie zamierzałem podawać mu wszystkich przyczyn. Miejsc, które chciałem zbadać, było z tuzin. Jeśli to okaże się jednym z dochodowych, Cochenour wyjdzie z tego bogatszy niż ja, tak przynajmniej mówił podpisany kontrakt; 40 procent dla czarterującego, 25 dla przewodnika a reszta dla władz. I to mu powinno wystarczyć. Gdyby miejsce okazało się puste, nie chciałem, by wziął sobie innego przewodnika, do któregoś z innych, jakie zaznaczyłem.
Odrzekłem wiec tylko:
— Powiedzmy, że jest to zgadywanka oparta na wiadomościach. Obiecałem ci, że natrafimy na tunel, który nigdy nie byt otwierany i mam nadzieje, że tego dotrzymam. A teraz skończmy z jedzeniem, jesteśmy o dziesięć minut od celu.
Gdy wszystko było już uwiązane a my w pasach, odpadliśmy z warstw względnie spokojnych do strefy wielkich wiatrów.
Byliśmy nad wielkim masywem południowocentralnym, na tej samej prawie wysokości co tereny otaczające Wrzeciono. Na tej wysokości na Wenus dzieje się najwięcej. Na nizinach i w głębokich dolinach ryftowych ciśnienie wynosi pięćdziesiąt tysięcy milibarów i więcej. Moja kapsuła nie wytrzymałaby tego przez dłuższy czas, ani niczyja inna, z wyjątkiem paru do zadań specjalnych i modeli wojskowych. Na szczęście Hiczich też nie interesowały doliny. Niewiele z tego, co po nich zostało, było położone poniżej granicy dwudziestu barów. Co oczywiście nie oznacza, że nic tam nie ma.
W każdym razie sprawdziłem nasze położenie na pozornym globusie i na — mapach szczegółowych i wyrzuciłem sondy autosonarowe. Gdy tylko oderwały się do kapsuły, porwał je wiatr i rozrzucił na całej przestrzeni pod nami. Wygodna rzeczą było, że właściwie obojętne było gdzie spadną. Najpierw leciały jak oszczepy, następnie rozleciały się jak słomki, aż wreszcie zadziałały ich rakietki a stery systemu ładowania skierowały je ku ziemi.
Wszystkie wbiły się w grunt tak jak trzeba. Nie zawsze ma się takie szczęście, początek był wiec dobry.
Skontrolowałem ich rozmieszczenie na mapie szczegółowej; było bliskie trójkątowi równobocznemu, czyli właśnie takie jak należy. Następnie włączyłem lokator i zacząłem krążyć w kółko.
— A co teraz? — zaryczał Cochenour. Zauważyłem, że dziewczyna skorzystała z zatyczek do uszu, ale on nie chciał niczego przepuścić.
— Teraz czekamy by sondy zaczęły wymacywać tunele Hiczich. To potrwa parę godzin. — Równocześnie zacząłem opuszczać kapsułę w dół przez warstwy przypowierzchniowe. Zaczęło nami rzucać. Trzęsło paskudnie, hałas był nie lepszy.
Ale znalazłem to co chciałem, formacje powierzchniową podobną do ślepego jaru i posadziłem nas tam po zaledwie jednej czy dwóch przykrych chwilach. Cochenour przyglądał się temu bardzo uważnie, a ja uśmiechałem się pod wąsem. To w takich momentach liczy się umiejętność pilotażu, nie w czasie przelotu ani na sztucznych lądowiskach koło Wrzeciona. Gdyby to potrafił, mógłby współpracować z kimś takim jak ja.
Nasze miejsce wyglądało okay, wstrzeliłem wiec cztery kotwy: zębate pale z głowicami wybuchowymi, które otwierają się w ziemi. Naciągnąłem je z całą mocą, wszystkie trzymały.
To też był dobry znak. Dość zadowolony z siebie rozpiąłem pasy i wstałem.
— Zatrzymamy się tutaj przynajmniej dzień lub dwa — powiedziałem. — Dłużej, jeśli nam się poszczęści. Jak wam się podobała przejażdżka?
Teraz, gdy chroniące nas ściany jaru obniżyły poziom huku z gromowego do zaledwie ciągłego wrzasku, dziewczyna wyjęła zatyczki z uszu.
— Cieszę się, że nie dostałam choroby powietrznej — powiedziała.
Cochenour myślał a nie gadał. Zapalił kolejnego papierosa i przyglądał się pulpitowi sterowniczemu.
— Jeszcze jedno pytanie, Audee — dodała Dorota. — Czemu nie mogliśmy pozostać w górze gdzie jest spokojniej?
— Paliwo. Mam w bakach na około trzydzieści godzin pełnego ciągu, ale to wszystko. Czy hałas ci przeszkadza?
Skrzywiła się.
— Przyzwyczaisz się. To tak, jakby się mieszkało koło kosmodromu. Na początku dziwisz się, jak ktokolwiek wytrzymuje taki hałas tylko przez jedną godzinę. A po tygodniu brak ci go, gdy zapanuje cisza.
Podeszła do iluminatora i z namysłem przyjrzała się krajobrazowi. Przelecieliśmy na półkule nocną i dużo tam do oglądania nie było prócz piachu i drobnych przedmiotów przelatujących w słupach światła naszych reflektorów.
— Właśnie niepokoi mnie ten pierwszy tydzień — odrzekła.
Włączyłem odczyt sond. Małe głowice perkusyjne odstrzeliwały swe mikroładunki i mierzyły wzajemnie dźwięki, ale było za wcześnie by coś z tego wywnioskować. Na ekranie ledwie zaczynały się pojawiać cienie zarysów, więcej było dziur niż rysunku.
Wreszcie odezwał się Cochenour:
— Ile czasu minie, nim coś z tego wyczytasz? — zapytał. Znowu coś ciekawego, nie pytał co to jest.
— Zależy od tego jak blisko jesteśmy i jak to jest duże. Za około godzinę można zacząć zgadywać, ale wole mieć wszystkie dane. Powiedziałbym za sześć czy osiem godzin. Nie ma pośpiechu.
— Ja się śpieszę, Walthers — mruknął. — Pamiętaj o tym.
— Co możemy zrobić, Audee? — wtrąciła się dziewczyna. — Zagrać w brydża z dziadkiem?
— Na co tylko masz ochotę, ale radziłbym trochę się przespać. Mam proszki nasenne, jeśli ich potrzebujesz. Jeśli coś znajdziemy, a pamiętaj, że jest tylko jedna szansa na sto, by nam się powiodło za pierwszym razem, będziemy musieli być w pełni sił przynajmniej przez pewien czas.
— Zgoda — powiedziała Dorota, sięgając po pigułki, ale Cochenour zapytał:
— A co z tobą?
— Za chwile. Czekam na coś.
Nie spytał na co. Zapewne dlatego, pomyślałem, że już wie. Kładąc się na koi postanowiłem nie brać od razu proszka nasennego. Ten Cochenour byt nie tylko moim najbogatszym turystą w całej mojej karierze, ale także najlepiej poinformowanym i chciałem to sobie przemyśleć.
— To, na co czekałem, nastąpiło dopiero po godzinie. Chłopcy zrobili się trochę niedbali; powinni byli wpaść na nas wcześniej.
Radio zabrzęczało a po tym zagrzmiało:
— Niezidentyfikowany statek na jeden — trzy — pieć, zero — siedem, cztery — osiem i siedem — dwa, pieć — jeden, pieć — cztery! Proszę podać dane i cel podróży!
Cochenour spojrzał pytająco znad stołu, gdzie grał z dziewczyną w remika. Uśmiechnąłem się uspokajająco.
— Póki mówią “proszę", nie ma sprawy — powiedziałem i włączyłem nadajnik.
— Tu pilot Audee Walthers, kapsuła Poppa Tarę Dziewięć Jeden, przylot z Wrzeciona. Jesteśmy zarejestrowani i mamy zatwierdzony plan lotów. Na pokładzie dwoje Ziemniaków — turystów, cel eksploracja rozrywkowa.