Archeolodzy wgryźli się solidnie w skarpę. Odsłonili co najmniej dziesięć pomieszczeń oficyny saskiej. Ochroniarz, oparty o barierkę, podziwiał szereg pokoików wypełnionych ciągle jeszcze gruzem i ziemią. Z wysokości tarasu zamkowego studenci grzebiący w ziemi wydawali się niewielcy. Instynkt podpowiedział mu, że ktoś stoi za jego plecami.
– I jak poszukiwania kuzynki? – zapytał.
– Mam parę tropów – odparła Katarzyna.
– Interesujących?
– Owszem. Chyba nie posługuje się obecnie swoim nazwiskiem. Pracuje w szkole w Krakowie, prawdopodobnie w liceum. W zeszłym tygodniu wychwyciły ją kamery na Dworcu Centralnym. Przywiozła grupkę dzieciaków na wycieczkę. Parę minut wcześniej przyjechał pociąg z Krakowa.
– Jest pani pewna, że to ona?
Z torby wyjęła laptopa i puściła film. Niska, ciemnowłosa, drobnokoścista dziewczyna nie wyglądała na swoje cztery stulecia…
– Faktycznie, ona – uśmiechnął się ochroniarz. – Miło zobaczyć. Wcale się nie zmieniła… Zwróciła pani uwagę na jej strój?
– Owszem – skinęła głową. – Nawet zidentyfikowałam garsonkę za pomocą internetowych katalogów firm odzieżowych. Ubiera się z wyszukaną elegancją. Poza pracą w szkole musi mieć także inne dochody.
– Zawsze umiała sobie radzić – potwierdził. – Jak pani myśli, dokąd poszli?
Puściła film z drugiej kamery.
– Zapakowali się do autobusu linii 192. Sprawdziłam. Dwie godziny później w Teatrze Wielkim zaczął się spektakl.
Milczał przez chwilę patrząc w zadumie w wykop.
– To zabawne, ale są przyzwyczajenia, których nic nie zmieni – powiedział wreszcie. – Sądzi pani, że to państwowa szkoła?
– Raczej nie. Społeczna albo prywatna. Przywiozła uczennice na przedstawienie, potem zanocowali w Warszawie. W tej chwili sprawdzam hotele. Może uda mi się ustalić, pod jakim nazwiskiem się zameldowała.
– Co pani zrobi, gdy ją dopadnie?
– Nie wiem. Na pewno trochę z nią pogadam…
Ochroniarz zmrużył lekko oczy, ale nic nie powiedział. Archeolodzy grzebali w ziemi.
– Znalazł pan swoją fajkę? – zagadnęła.
– Niestety nie. Nie było jej w przesianym gruzie. Zresztą po dwustu latach szansę były znikome… Zastanawiała się pani, gdzie ona może mieszkać?
– Szczerze mówiąc tak. Przypuszczam, że wynajmuje lub kupiła mieszkanie w Krakowie.
– Stasia nigdy nie przywiązywała wagi do własnego bezpieczeństwa… – westchnął. – Zresztą ja też zawsze wybierałem zawody niosące z sobą pewne ryzyko… Może to skutek uboczny? Jakby natura dążyła do eliminacji takich jak my…
Fotoplastikony, specjalne urządzenia pozwalające oglądać trójwymiarowe fotografie, były bardzo popularne na przełomie XIX i XX wieku. Katarzyna ma bardzo ułatwione zadanie. U progu XXI stulecia w tej części Europy działa już tylko jeden. Mieści się przy Alejach Jerozolimskich w Warszawie. O rzut kamieniem od skrzyżowania z Marszałkowską. Brama jest mroczna, ale cyfrowy aparat fotograficzny może robić zdjęcia nawet w zupełnej ciemności. Technik z CBŚ ustawia pod ścianą lekką, aluminiową drabinkę. Cztery metry w górę – wysokie sklepienie. Wystarczy kilka ruchów, by pod sufitem zawisło sztuczne gniazdo jaskółki. Dziewczyna zeskakuje na ziemię i uruchamia laptopa. Gotowe. Czujnik ruchu, fotokomórka, każdy człowiek przechodzący bramą zostanie sfotografowany.
Ciepłe jesienne popołudnie, trochę wiatru. Tramwaj ze zgrzytem staje na przystanku. Mężczyzna w brązowym płaszczu zeskakuje na trotuar. Dziś zamiast kryzy założył jedwabny krawat, brodę wyczesał starannie. Wierzchnie okrycie jest rozpięte, odsłania ciemny garnitur z angielskiej wełny. Miękkie, zamszowe półbuty bezgłośnie stykają się z brukiem.
Przed nim cel jego podróży – kościół i klasztor dominikanów. Wchodzi w mroczną sień, na lewo od głównego wejścia świątyni. O tej porze wewnętrzny krużganek jest udostępniany zwiedzającym. Jeden z braci idzie korytarzem. Kolor płaszcza myli go, przez chwilę sądzi, że ma przed sobą mnicha z innego zgromadzenia, ale zaraz spostrzega pomyłkę…
Nieznajomy kroczy w zadumie po kamiennej posadzce. W ściany wpuszczono epitafia oraz ich fragmenty. Niektóre pamiętają średniowiecze, inne wmurowano tu dopiero w latach dwudziestych, gdy przebudowa ulicy Dominikańskiej zniszczyła przylegający do kościoła stary cmentarz. Łącznie trzy tysiące płyt lub ich fragmentów. Mężczyzna w płaszczu dociera do drzwi prowadzących w głąb klasztoru. Są oczywiście zamknięte na głucho. Klauzura – tam nie wpuszcza się świeckich. Ale wie, że znalazłby tam jeszcze jedno podwórze i kolejne setki płyt… Zakręca i liczy kroki. Wreszcie zatrzymuje się. Na ścianie niewielkie epitafium z marmuru. Przez długie lata leżało wpuszczone w posadzkę, tysiące stóp obutych w sandały wypolerowały powierzchnię. Nadal jednak można się dopatrzyć zatartych liter:
Alexander Setonius vulgo Cosmopolita
Mężczyzna spod płaszcza wyciąga tubus z pleksi. Wewnątrz spoczywa jedna czerwona hydroponiczna róża z supermarketu. Wyjmuje ją, kładzie pod ścianą. Przyklęka, odmawia modlitwę. Wstaje i na chwilę przykłada dłoń do kamiennej ściany.
– Spoczywaj w pokoju, przyjacielu – szepce.
Noc. Deszcz zacina w szyby. Na pobliskich Plantach szumią drzewa. Chiński wachlarz wisi na ścianie. Dwa stosiki książek, przeczytane i do przeczytania. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat polska literatura upadła ostatecznie. Wszystko trąci upiorną, obezwładniającą nudą. Powielane schematy, papierowi bohaterowie, szczątkowa akcja… Tylko fantastyka jeszcze nadaje się do czytania, głównie te starsze pozycje, z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Nowsze, zwłaszcza te nachalnie reklamowane, nie dają się strawić.
Odkłada kolejną książkę na stos przeczytanych. Co mogło się stać? Czy to zatrucie socjalizmem sprawiło, że wszystko tak zeszło na psy? A może zbyt dawno nie było wojny? Może to efekt zniewieścienia społeczeństwa? Czasy upadku. Literatura, sztuka… Trzy razy była w teatrze na nowych przedstawieniach. Trzy razy wyszła po pierwszych dwudziestu minutach.
A przecież tak rwała się do Polski… Wyjmuje z walizki tomik etiopskiej poezji. Musi odpocząć…
Na brzegach jeziora Tana
Stoją na wzgórzach drewniane nagrobki
Czas orania radłem przemija
Felasze odeszli po trzech tysiącach lat
Wrócili na ziemią przodków
Nam też pora wracać do domu
Nad Nilem i Tekezje pozostaną tylko ruiny lepianek
Twarde słowa, wypowiadane półgłosem po amharsku, dźwięczą w powietrzu. A może popełniła błąd? Nie mogła zostać w Aksum ani Gonder, ale przecież jest wiele krajów których dawno nie odwiedzała. Pociąga ją Ameryka Południowa. Wielkie, puste przestrzenie, ludzie żyjący jak przed wiekami ich przodkowie… Może warto odpocząć tam kilka lat. Keczua nie powinien być trudniejszy od mandaryńskiego czy gyyz… A może warto wpaść na jakiś czas do Gruzji? Tak dawno nie próbowała marynowanych zielonych włoskich orzechów…
Tu, na ziemi przodków, czuje się dziwnie obco. I jeszcze coś. Po czterech stuleciach nauczyła się ufać przeczuciom. Ktoś zanadto interesuje się jej osobą. Czuje wokół siebie zagęszczanie się atmosfery. Co zwiastuje? Zapewne kolejnego wariata z osikowym kołkiem… Wszystkiemu winna ta debilna telewizja. Filmy o wampirach, filmy o nieśmiertelnych świrach obcinających sobie głowy… Jakby mało kłopotów przysporzyła jej literatura brukowa…