Выбрать главу

Dzwonek zabrzmiał w holu. Zaraz zacznie się kolejny akt… Spojrzały na siebie. „Obwąchały” się nawzajem i odczuwają radość, jaką może dać odnalezienie kogoś, kto myśli podobnie do nas…

– Odwiedź mnie – zaproponowała Stanisława. – Znasz adres?

– Oczywiście. Co powiesz na przyszłą sobotę?

Kiwnęła głową.

– Dobrze. To może o szesnastej? Miło było poznać.

Drugi dzwonek.

– Który to już raz? – nie wytrzymała.

– „Jezioro łabędzie”? – kuzynka natychmiast domyśliła się sensu pytania. – Szczerze powiedziawszy, nie liczyłam. Może trzydziesty… A ty?

– Pierwszy – spuściła głowę.

Uśmiech. Spokojny, przyjazny.

– To goń, bo spóźnisz się na początek aktu… A szkoda by było.

Rozstały się.

* * *

Z zewnątrz mieszkanie nie wyglądało podejrzanie. Stara, przedwojenna kamienica, solidne, dębowe drzwi. Dzwonek… Katarzyna wcisnęła mosiężny guzik. Wewnątrz odezwał się melodyjny gong. Przeciągająca się chwila niepewności. Kuzynka po zdemaskowaniu mogła uciec. A jednak nie. Chrobot klucza w zamku. Drzwi otworzyły się.

Stanisława założyła lekką, płócienną sukienkę. Srebrny krzyżyk wysadzany rubinami, ten sam, który tak ładnie odwzorowano na portrecie, wisiał na jej szyi. Miała miękkie pantofle na stopach. Nie była uzbrojona. Chyba że spróbuje zadźgać ją długą szpilką ze swojej chińskiej fryzury. Jeśli koniec nasączyła odpowiednią trucizną…

– Witaj – gospodyni pocałowała ją w policzek. – Zapraszam dalej.

Czyli jednak nie zadźga. Przeszły do niewielkiego saloniku. Meble wygrzebane w antykwariacie. Na ścianie słucki pas od kontusza. Dwie skrzyżowane szable. Stanisława wyjęła paczkę długich kominkowych zapałek i rozpaliła w stojącym na parapecie samowarze.

– Herbata zaraz będzie – uśmiechnęła się.

Usiadły w fotelach. W zasadzie nic nie musiały mówić. Od pierwszego spotkania w teatrze poczuły do siebie sympatię. Stasia wyczuła ciekawość kuzynki. Zdjęła z szyi krzyżyk. Jedno ramię dało się odkręcić. Z wydrążenia wewnątrz wysypała na kawałek bibułki kilkanaście czerwonych kryształków.

– Kamień filozoficzny – powiedziała. – Wyprodukowany przez mistrza Sędziwoja z Sanoka na początku XVII wieku. Było nas sześcioro. Każdy dostał identyczną porcję…

– I od tamtej pory…

– Jedna dawka na stulecie. To, co zostało, nie wystarczy… Czas mnie dogoni. Chyba… – spojrzała z wahaniem na krewną – chyba że mi pomożesz.

Katarzyna uniosła brwi.

– W jaki sposób?

– To bardzo proste. W Nowym Sączu wiele osób spotkało ducha alchemika… Rozumiesz, co to może oznaczać?

– On nadal żyje – szepnęła Katarzyna.

– Tak przypuszczam. I ciągle ukrywa sekret produkcji tynktury… Może zechce raz jeszcze podzielić się swoim wynalazkiem? Trzeba go odnaleźć i odpowiednio przycisnąć. Skoro zdołałaś odszukać mnie…

– Miałam punkt zaczepienia. Twój portret. W tym przypadku…

– Istnieje obraz Jana Matejki przedstawiający Sędziwoja, tyle że to niestety licencia poetica – mruknęła Stanisława. – Faktycznie, będzie kłopot… Ale musimy dopaść alchemika. Dla mnie. Dla nas.

– Czyli…

– Jeśli zdobędziemy zapas, przyłącz się do mnie. Przeskakujmy razem kolejne stulecia. Samotność… – na jej twarzy odmalowało się nagle zmęczenie. Znużenie życiem, które trwało prawie połowę milenium. – O ile uznasz, że warto. Nigdzie nie mogę zagrzać miejsca na dłużej niż kilka lat. Włóczę się po świecie, uciekam… Patrzę jak ludzkość schodzi na psy.

– A mimo to niektórzy domyślają się… – zauważyła Katarzyna. – Jak tamci w szkole.

– O, to naprawdę dużo o mnie wiesz – mruknęła. – Nie oni pierwsi i nie ostatni. Cztery razy spotykałam wariatów z osikowymi kołkami… Jeśli pójdziesz ze mną, też ich spotkasz.

– Trzeba zlokalizować Sędziwoja… Czy jego kamień filozoficzny pozwalał robić złoto?

– Tak.

– CBŚ ma dojścia w kantorach i bankach handlujących kruszcem. Jeśli alchemik przebywa w Polsce, musi z czegoś żyć.

– Nie da się wykluczyć – w oczach Stasi błysnęło uznanie. – Sądzisz, że po prostu co miesiąc robi sobie sztabkę?

– Skoro nie sprawia mu to problemów… Jeśli moje przypuszczenia są słuszne, to może nas do niego doprowadzić…

– A zatem do dzieła… – uśmiechnęła się.

Odkorkowała butelkę czerwonego gruzińskiego wina.

– Za następne pięć stuleci – powiedziała Stanisława poważnie, unosząc kieliszek. Stuknęły się nad stołem.

* * *

Mikołaj Sieklucki, nauczyciel biologii, kartkuje starą książkę telefoniczną. Rozsypujący się tom wyciągnięty z makulatury nie ma strony tytułowej ani okładki, ale sądząc po formacie, pochodzi z połowy lat osiemdziesiątych. Także w środku brak mu wielu kartek. Część z adresami i telefonami aptek zachowała się. Proste zestawienie danych pozwala stwierdzić, że około 30 przybytków farmacji przestało istnieć w ciągu ostatnich piętnastu lat.

Biolog notuje sobie skrzętnie adresy. Zakłada ciężkie buty desantowe oraz skórzaną kurtkę. Do plecaka wrzuca łom i piłę do metalu. Sprawdza działanie latarki. Może już pierwszej nocy dopisze mu szczęście?

* * *

Nad Krakowem wstaje chłodny i wilgotny świt. Koniec września, trochę deszczu. Monika Stiepankovic budzi się na niewygodnym łóżku w jednym z domów dziecka. Szary i nijaki pokój, który dzieli jeszcze z trzema dziewczynami. Meble nienajgorsze, ale mocno zużyte, podarowane przez sponsorów. Materac jest nierówny. Nie przeszkadza jej to. Przez ostanie lata odwykła od takich luksusów. Leży wygodnie wyciągnięta pod cieniutkim kocem. Złociste włosy rozsypały się na poduszce. Błękitne oczy wpatrują się w zadumie w sufit. Niebieska farba nieco poszarzała…

Niewygody, brak prywatności, znoszone ubranie, za ciasne o pół numeru buty nie mają dla niej żadnego znaczenia. Teraz liczy się tylko jedno. Bezpieczeństwo. Wsłuchuje się w równe oddechy pozostałych dziewcząt. Nie lubią jej, ale to też nie jest istotne. Mogą zawiązać jej skarpetki na supły, ale nie zarżną podczas snu. To bardzo miła odmiana. Po raz pierwszy od bardzo dawna rozkoszuje się spokojem. Nie musi uciekać, kryć się… Tu nikt o niej nie słyszał. Jest anonimowa, może wtopić się między ludzi, bez obaw używać swojego prawdziwego imienia i nazwiska, śmiało spacerować ulicami.

W małym kalendarzyku tkwi fotografia, odbitka z polaroidu, przedstawiająca dwudziestu trzech żołnierzy z polskiego batalionu KFOR. To dzielni, odważni i szlachetni ludzie. Uczucie wdzięczności wcale nie jest Monice obce… Jakoś spróbuje się zrewanżować. Jeszcze dziś przechodzą ją dreszcze. Wywinęła się śmierci…

Żołnierze także nie zapominają o niej. Gdy człowiek ratuje drugiemu życie, powstaje między nimi silna więź. Z reguły ratujący odczuwa potrzebę opieki nad uratowanym… Polubili ją, bo jak można nie poczuć sympatii do miłej i cichej szesnastoletniej dziewczyny, w dodatku wyglądającej jak księżniczka z bajki? Zrzucili się po kilka złotych i założyli jej konto w banku ze skromną sumką, na początek. Podpisali także podanie o azyl w Polsce. Więcej nie byli w stanie. Dwaj lub trzej sugerowali, że mogłaby na jakiś czas zamieszkać u ich rodzin, ale podziękowała uprzejmie… Wzdycha. Gdy ktoś ma szesnaście lat, musi chodzić do szkoły. W zasadzie czemu nie? Ma pewnie pewne braki programowe, ale poradzi sobie. Dokucza jej samotność, wprawdzie nauczyła się z tym żyć, ale jesienią, gdy wieczory stają się dłuższe, warto mieć kogoś, kto zrozumie, pocieszy. Pytanie tylko, czy w tym dalekim i obcym, choć przyjaznym kraju znajdzie jakąś przyjaciółkę? Wątpi, czy spotka osobę, której mogłaby powierzyć swój najgłębiej skrywany sekret… Tajemnica staje się ciężarem trudnym do udźwignięcia w pojedynkę.