Выбрать главу
* * *

Katarzyna Kruszewska pakuje walizkę. Mamrocze sama do siebie ze złością. Fakt, odrobinę przesadziła. Mówiąc dobitniej, nadużyła władzy, którą dał jej dostęp do systemów komputerowych CBŚ. Z drugiej strony, na tym przecież polega jej praca. Identyfikacja przestępców. A to byli przestępcy. Szpiegostwo jest karalne. I machlojki finansowe, i kontakty z grupami przestępczymi, nawet bigamia i pedofilia są karalne. Za to wszystko normalni ludzie idą siedzieć. Za to zwykłego człowieka wykreśla się z listy przyjaciół. Za to wywala z pracy… Miała świadomość, że wiedza to zagrożenie. Mówiono jej, że wiedza daje władzę, a władza kusi, by z niej skorzystać. Sądziła, iż sobie z tym poradzi. Ale jak można znieść sytuację, w której elita rządząca Polską składa się bez wyjątku z takich zakazanych typów? Kraju uratować się już nie da. Za daleko to wszystko zaszło, niepodległości nie zdołamy już obronić. Rak zdrady toczy aparat państwa. Za późno na cięcia operacyjne. Ale chciała choć odrobinę oczyścić powietrze…

Przygotowała strategię działań, zgromadziła materiały, zapomniała tylko o jednym: istnieją ludzie nietykalni. Planowała wielkie porządki, a wyszła jej burza w szklance wody. Dokumenty, które przygotowała, powinny wystarczyć do rozstrzelania za zdradę ojczyzny wszystkich prawie członków rządu oraz siedemdziesięciu procent posłów. Materiały przekazane prokuraturze generalnej to dynamit. Sześćset teczek ludzi, których należałoby się natychmiast pozbyć…

I nie wyszło. Raptem czwórka ministrów poleciała z posad. Dobrze, że chociaż urugwajski wywiad straci swoją wtyczkę… Katarzyna zgrzyta zębami ze złości. To ona pierwsza znalazła ślady siatki tworzonej przez agentów tego kraju, a także dziesięciu kolejnych. A teraz ktoś inny się tym zajmie. O ile ktokolwiek się zajmie. Na razie pora się ulotnić. Bo, zdaje się, za tych ministrów chcą ją wywalić z pracy.

Elity wpadły w szał. Dyszą żądzą odwetu. Na szczęście nikt nie domyśla się nawet, że „spisek” (jej całkowicie legalne i usprawiedliwione działania nazywają spiskiem i zdradą stanu!) narodził się tu – w zastawionych komputerami bunkrach pod siedzibą CBŚ. Na razie podejrzewają tych z UOP-u. I koszą, wywalając dziesiątkami na bruk… Specjalnych złudzeń nie ma. Wie za dużo. Otarła się o tajemnice właścicieli tego kraju, a oni nie puszczają takich rzeczy płazem. Generał obiecał ją chronić. Ale mimo to trzeba znikać… Wrzuca do spalarki pliki papieru. Lepiej nie zostawiać po sobie śladów.

Pora ruszać w drogę. Poszukać sobie gdzieś daleko mieszkania i nowej pracy, w miarę możliwości mniej stresującej. Przyczaić się i przeczekać aż burza ucichnie… Ma pewien pomysł. Jej kuzynka wspomniała nie dalej jak przedwczoraj o pewnej wakującej posadzie… Kilka tygodni temu zaczął się pierwszy semestr. Czemu więc nie zaczepić się w szkole?

* * *

Dyrektor prywatnego żeńskiego liceum spojrzał ciężko zza biurka. Niewysoka dziewczyna z grubym warkoczem siedziała skromnie na krześle. Kontemplował ją przez dłuższą chwilę. Wyglądała sympatycznie, ale czuł dziwną podświadomą niechęć. Fakt, że nazwisko nosiła identyczne jak niedawno zatrudniona lektorka, zrzucił na karb przypadku.

– Więc chce pani objąć stanowisko nauczycielki informatyki? – zaczął.

Jeśli ktoś pyta o rzeczy, które są mu doskonale znane, może to oznaczać tylko jedno. Pragnie stłamsić swoją ofiarę, pozbawić ją pewności siebie. Co z tym fantem zrobić? Można udawać potulną owieczkę albo, wręcz przeciwnie, obrócić pytanie przeciw pytającemu…

– O wszystkim napisałam w podaniu.

Dyrektor skończył je czytać pięć minut temu. Ta odpowiedź w pewien sposób sugeruje, że jest kretynem. Delikatnie, a jednak. Zajrzał pomiędzy kartki i wyłowił CV.

– Są tu pewne luki – zauważył. – Ukończyła pani studia w wieku dwudziestu lat…

– Udało mi się zrobić pięć lat w ciągu dwu – wyjaśniła spokojnie.

Potarł czoło kciukiem.

– Hmmm – mruknął. – Przez następny rok pracowała pani dla rządu. A co konkretnie pani robiła?

Kuzynka ostrzegała ją, że ten typ lubi się czepiać. Jak zatem wybrnąć? Można obrócić pytanie w żart. A jednocześnie odpowiedzieć tak, by zawrzeć ziarno prawdy.

– Jak pan będzie zadawał zbyt dużo pytań, trafi pan do nas.

– A konkretnie?

Żart nie udał się, więc trzeba wytoczyć ciężkie działa. Wyjęła z kieszeni wizytownik, spokojnym ruchem podała przyszłemu pracodawcy biały kartonik. Na nim wytłoczono godło, literki CBŚ oraz numer telefonu. I absolutnie nic więcej.

– Jeśli naprawdę jest pan ciekaw, proszę zadzwonić – spojrzała lekko, wyzywająco.

– Nie zatrudnię pani – oświadczył ze złością.

Złość to najczęściej oznaka lęku. A lęk to bardzo destruktywna siła. Strach jest najbardziej obrzydliwą ze słabości, a każdą słabość przeciwnika można obrócić na swoją korzyść. Oczy Katarzyny nieruchomieją, spojrzenie staje się twarde. Rysy twarzy tężeją zamieniając ją w maskę. Przemiana trwa kilka sekund. Długo ćwiczyła przed lustrem pod okiem psychologów. Dyrektor dostrzegł zmianę. Teraz boi się jeszcze bardziej.

Dziewczyna, która siedzi przed nim nadal jest tą samą, ale o ile wcześniej czuł do niej niechęć, teraz odczuwa niemal panikę.

– Panie dyrektorze – także jej głos stał się inny. Tembr obniżył się, słowa padają ciężko jak odlane z żelaza. – Niech mi pan uwierzy, nie ma już innej przyszłości.

Nie poddał się od razu. Spróbował osadzić ją wzrokiem, lecz oczy dziewczyny, które jeszcze przed chwilą wydawały się lekko maślane, teraz połyskują jak kawałki lodu. Nie chciała tego, nie lubi zmuszać ludzi, łamać cudzej woli, ale jeśli nie ma innego wyjścia…

– Przyjmijmy, że panią zatrudnię… – dyrektor stara się ratować resztki honoru.

Zmiana jest błyskawiczna. Znowu siedzi przed nim ta sama sympatyczna, młoda kandydatka na nauczycielkę, która weszła do jego gabinetu zaledwie kilka minut temu.

– Z pewnością pan nie pożałuje – uśmiecha się nieśmiało.

W tym momencie dyrektorowi świta myśl, że w sumie nieważne, skąd przyszła. Jest miła i kompetentna, będzie można z nią pracować…

* * *

Mężczyzna w płaszczu przechadza się uliczkami krakowskiego Kazimierza. Wspomina. Nie wszystko uległo zniszczeniu. Domy stoją nadal tam, gdzie stały, choć tu i ówdzie zieje straszliwa wyrwa. Dawno tu nie był, ale szybko dociera do celu swojej wędrówki. Synagoga Remuh, zbudowana w XVI wieku przez Izraela Isserlesa Auerbacha dla jego syna Mojżesza, znanego jako rabbi Moses Remuh… Przysadzista budowla otynkowana na biało, gościnnie otwarta brama w murze. Wędrowiec wchodzi w nią pewnym krokiem. Drzwi do wewnątrz kryją się w głębi podwórza. Zanurza się w półmrok i ciszę przybytku. Jego oczy szybko przywykają do ciemności. Pod ścianą pali się niewielka wieczna lampka. Oznacza miejsce, w którym zazwyczaj siadywał rabbi Remuh. Gdzieś z zakamarków, zza filaru, wyłania się niewysoki, kaprawy osobnik.

– Zwiedzanie płatne – informuje gościa.

Nieznajomy lustruje go zimnym spojrzeniem brązowych oczu. Strażnik czuje wzrok przenikający aż do kości.

– Przepraszam – bąka. – Myślałem, że pan jest turystą.

Przybysz spokojnie odwraca głowę i patrząc na lampkę popada w zadumę. Będzie tak stał przeszło godzinę. Rabbi Remuh, jedyny człowiek, który świadomie odrzucił dar… Mężczyzna wychodzi. Kroczy pewnie śmierdzącymi zaułkami. Kazimierscy żule patrzą ze swoich posterunków przed bramami. Facet jest obcy. Nie pamiętają jego twarzy. Ale jednocześnie widać, że czuje się tu jak u siebie w domu. Zagraniczny płaszcz, poznają to po dziwacznym kroju, złoty szwajcarski zegarek na przegubie, elegancka skórzana teczka pod pachą… Wygląda na nadzianego, a Kazimierz to miejsce, gdzie czerwone twarze polują na jeleni… Jednak jest w nim coś dziwnego. Wyczuwają, że to prawdziwy mężczyzna, jeden z ostatnich przedstawicieli wymierającego gatunku. Nie wiadomo, czy jest uzbrojony, ale i tak nie odważą się go zaczepić. Tacy nie muszą mieć broni. Zaatakować można kogoś, kto się przestraszy. Kogoś, w kim lęk stłumi natychmiast wolę oporu. Ale ten typek nie wygląda na takiego, który byłby w stanie odczuwać lęk. Nóż czy pistolet nie zrobią na nim wrażenia. Przyjmie walkę. I może wygrać. Za duże ryzyko. Lepiej poczekać na innego.