Выбрать главу
* * *

Czwartek, ósma rano. Uczennice jeszcze śpią. Jak je rozruszać? Najlepiej sprawdzając, co zapomniały przez wakacje.

– Wyciągajcie karteczki – polecenie jest krótkie i konkretne.

Jęk zgrozy… Odwraca się i osadza ich spojrzeniem.

– Napiszemy sobie sprawdzianik – mówi tak, jak należy przemawiać do koni – spokojnie, ale tonem wykluczającym wszelką dyskusję. – Miałyście całe dwa tygodnie na przypomnienie…

Grzebią się jak muchy w smole, liczą na cud i… czasem cuda się zdarzają.

Drzwi otwierają się z delikatnym skrzypnięciem zawiasów. Staje w nich dyrektor.

– Pani Stanisławo?

– Czym mogę służyć? – nie lubi, gdy ktoś przeszkadza w prowadzeniu lekcji, ale stara się być uprzejma. Życie nauczyło ją, że to zazwyczaj popłaca.

– To pani nowa uczennica. Monika Stiepankovic. Z Kosowa.

– Usiądź na wolnym miejscu – Stanisława odruchowo przechodzi na serbski. – Oczy dyrektora robią się okrągłe jak spodki. – Znasz francuski?

– Qui madame – dziewczyna jest wyraźnie speszona.

– No to napiszesz sprawdzianik z resztą klasy.

Każdy kto obcuje z tą kobietą musi wiedzieć, że nie przejmuje się ona absolutnie niczym. Każdego rzuca od razu na głęboką wodę. Serbski jest językiem południowosłowiańskim. Niektóre słowa są podobne, innych można się domyślić z kontekstu. Jednak zdecydowanej większości nie sposób zrozumieć. Rozpaczliwy jęk wyrywa się z dwudziestu gardeł; nie znają serbskiego, ale od czego szósty zmysł? W sercu dyrektora coś drgnęło, ale szybko tłumi ludzkie odruchy. Szkoła jest po to żeby uczyć, a nie po to, by okazywać uczennicom litość…

Rozdała kartki z pytaniami. Każdy dostał inny zestaw, co skutecznie uniemożliwia ściąganie. Zresztą już nie próbują. Nie lubi takich numerów. Poznały ją od tej strony. Dwadzieścia głów pochyla się nad zadaniami. Któraś dziewczyna z jękiem prosi o słownik, ale Stanisława uciszają spojrzeniem. To naprawdę prościutki test.

Serbka pisze odpowiedzi szybko i bez wahania. Czyli musi nieźle władać mową Victora Hugo i Julesa Verne’a. Ciekawe jak jej pójdzie?

Nauczycielka obserwuje nową uczennicę. Jest bardzo ładna. Włosy barwy dojrzałego zboża, owalna twarz o wyraźnie zaznaczonych kościach policzkowych. Oczy ciemnoniebieskie. Istna księżniczka z bajki… Tylko dłonie noszą ślady wojennej poniewierki. Paznokcie obcięła bardzo krótko, zapewne miała połamane. Na lewym policzku czernieje kilka punkcików. Na pierwszy rzut oka wyglądają jak pieprzyki, ale dziewczyna jest leworęczna. Stanisława widywała już takie ślady. To niedopalone ziarenka prochu. Oprócz tego drobne przebarwienie. Czasem nie zaleczony siniak pozostaje na zawsze. To dziecko strzelało z karabinu snajperskiego, przykładając kolbę do policzka. Ciekawe.

Dziewczyna siedzi prosto, podczas gdy wszyscy pochylają się nad kartkami. Ma najbardziej prawidłową postawę w całej klasie. Ale jest w niej coś, co sprawia, że w umyśle nauczycielki zapalają się ostrzegawcze lampki. Coś jest nie tak. Do tej pory przeczucia nigdy jej nie myliły.

* * *

Logowanie się do sieci CBŚ z własnego domu nie jest najrozsądniejszym pomysłem. Może się zdarzyć, że po wejściu do systemu pod naszymi drzwiami pojawi się kilku ubranych na szaro typów. Co najmniej dwaj, tak na wszelki wypadek, uzbrojeni w pistolety maszynowe. Jeden niosący gładkolufową strzelbę do rozwalania zamków… Ten czwarty, o błękitnych, nieruchomych oczach rzeźnika, będzie trzymał aktówkę z kajdankami i nakazem aresztowania in blanco.

Nie będą się bawili w pukanie. Od razu wywalą drzwi. Na ich widok należy podnieść natychmiast ręce do góry. Jeśli spóźnimy się o pół sekundy, naszpikują nas ołowiem. Cóż, nie potępiajmy ich, robotę mają skrajnie nerwową… Skują nam ręce podwójnymi kajdankami, a na głowę naciągną worek. Wyprowadzą i wsadzą do furgonetki oznakowanej jako własność Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. Co się stanie potem z pechowym hakerem, nie bardzo wiadomo. W każdym razie żaden nie wrócił, by o tym opowiedzieć. Lepiej nie ryzykować.

Dlatego Katarzyna loguje się z kafejki internetowej na odległym osiedlu Nowej Huty. Tu nikt jej nie zna, nikt nie zidentyfikuje, brak kamer ułatwia zadanie… Opuszki palców pociągnęła lakierem do paznokci, żeby nie zostawiać śladów daktyloskopijnych. To lepsza metoda niż smarowanie masłem.

Bazy danych zawierają blisko czterdzieści milionów nazwisk. Oczywiście jest przesadą twierdzenie, że CBŚ ma teczki na każdego obywatela naszego kraju. Dwadzieścia milionów fiszek to dane uzyskane z zagranicy drogą wymiany z policjami sąsiednich krajów.

– Mamy ją – Katarzyna informuje kuzynkę siedzącą na krzesełku obok. – Monika Stiepankovic, narodowość serbska, ostatnio zamieszkała w kosowskiej Dakovicy. Polski patrol uratował ją w ostatniej chwili z rąk Albańczyków. Żołnierze KFOR zabrali dziewczynę ze sobą do bazy, potrzymali miesiąc aż doszła do siebie i odesłali od Polski. Mieszka w domu dziecka.

– Sierota?

– Tak. Nie ma w Serbii żadnej rodziny. Uzyskała azyl.

– Kto jej funduje naukę w naszym liceum?

– Tego nie wiem. Brak danych – spogląda z troską na zegarek. – Wiejemy, już nas pewnie namierzyli!

Zamyka system. Płacą i wychodzą z kafejki. Gdy stoją na przystanku, daleko rozlega się wycie syreny radiowozu. Ba, i to niejednego. W stronę lokalu pędzą co najmniej cztery. Tuż za nimi gna, piszcząc oponami, szara półciężarówka z oznaczeniami MPWiK. Ludzie oglądają się za nią zdziwieni. Furgonetka pogotowia wodociągowego nieczęsto rozwija taką szybkość. No i widziane to rzeczy, żeby fachowcy od pękniętych rur i cieknących uszczelek używali syreny jak policja?

– To wszystko na naszą cześć? – dziwi się Stanisława.

Kuzynka nie odpowiada. Pisze SMS-a do generała, niech odwoła alarm. To tylko ona narozrabiała w rządowej sieci…

* * *

Monika Stiepankovic przymyka oczy. Dokonuje przeglądu nauczycieli. W zasadzie wszyscy są zupełnie normalni. Z dwoma wyjątkami. A właściwie to jeden wyjątek, ale w dwóch osobach. Katarzyna i Stanisława. Nie wie jeszcze jakie noszą nazwiska, ale jej nie zmylą. Zbyt dużo radości w spojrzeniach, gdy spotykają się na korytarzu. A zatem są spokrewnione. Bardzo blisko spokrewnione i do tego zaprzyjaźnione. Jak siostry. Muszą też mieć podobne charaktery.

Teraz pora na analizę. Stanisława ma na prawej dłoni lekkie zgrubienie w miejscu, gdzie kciuk łączy się z kiścią. Rozwinęły się tam nadmiernie mięśnie odpowiedzialne za zaciśnięcie palców. Oczywiście raczej drobnej budowy nauczycielka nie uprawia boksu, za to bez trudu można ją sobie wyobrazić z szablą w dłoni. Nie używa zegarka na rękę tylko kieszonkowy. Widać przywykła. Gdy chce się czemuś dokładniej przyjrzeć, odruchowo unosi rękę do policzka.

Nosi gorset, to dzięki niemu trzyma się tak prosto. Jednocześnie nie sznuruje go przesadnie mocno; lubi głęboko oddychać. Także jej stroje, choć eleganckie, w pierwszej kolejności muszą być wygodne…

Roztacza wokoło siebie aurę mimowolnego szacunku. Na jej widok wstają nawet dojrzałe kobiety. Ludzie dobrze wychowani mają odruch wstawania, gdy do pomieszczenia wchodzi ktoś stary… Tak okazują szacunek dla jego wieku. Jest to gest wspólny dla niemal całego kręgu cywilizacji łacińskiej…

A zatem szabla, kieszonkowy zegarek, gorset, a gest poprawiania okularów? Zoperowała sobie oczy, musiała być krótkowidzem. Czy wcześniej nie było jej stać na dobre okulary? Było. A zatem? Zatem nabawiła się tego zabawnego odruchu wcześniej, gdy używała monokla, albo, co bardziej prawdopodobne, lorgnon.

Zespół odruchów wykształcił się u pani nauczycielki bardzo dawno temu. Być może od tego czasu upłynęło nawet sto pięćdziesiąt lat? Jest bardzo gibka i szybka w ruchach. Ma kocią zwinność i niesamowity refleks. Błyskotliwa aż do przesady. Z takimi zdolnościami mogła przeżyć tak długo. I jeszcze jedno. Choć mówi po serbsku biegle, to jednak akcent ma strasznie archaiczny… A zatem uczyła się tego języka dawno temu. Jak dawno? Trzeba będzie sprawdzić… I jeszcze dwa pytania. Dlaczego wygląda na około dwadzieścia lat? Jej krzyżyk to, na oko sądząc, srebro. Jakim cudem nie wypalił jej w skórze dziury aż do kości?