Выбрать главу

– Bredzisz, moja droga…

– Wiem. Tylko ona… Wiesz, że umie zrobić pięćdziesiąt pompek?

– Jest takie rzymskie przysłowie, które mówi, że winny jest ten, kto odnosi korzyść…

– Is fecit, cui prodest – Stanisława usłużnie przypomina.

Cóż, dorastała w epoce, gdy znajomość łaciny była nieomal powszechna… A ona zawsze dbała starannie o swoją edukację.

– No właśnie – jej kuzynka wraca do meritum. – Jaki miałaby cel? Przecież nie jest wariatką… Poznałabym, mieliśmy zajęcia z psychologii.

– Nasłali ją.

Oczy wzniesione do sufitu.

– Moja droga, masz ostrą paranoję. Przyjmijmy, że faktycznie pojawił się jakiś nowy Zakon Świętego Wyzwolenia, czy jak to się nazywało. Najpierw musieliby cię zlokalizować. A jak by już wyśledzili, gdzie się ukrywasz, to przecież nie przysłaliby pod prysznic serbskiej szesnastolatki z nożem, tylko stuknęli cię siekierą w głowę, gdy będziesz przechodzić przez bramę, albo rozjechali samochodem. A co jeszcze bardziej prawdopodobne, potraktowali gazem obezwładniającym i zawieźli do gustownie urządzonego laboratorium na wiwisekcję…

Stanisława uspokaja się. Stygnie. Adrenalina nie przeszkadza już jej myśleć.

– Więc kto mnie napadł?

– Ona. Ale pytanie postawiłaś zupełnie bez sensu.

– A jednak.

Katarzyna stuka kuzynkę po ramieniu.

– Skup się. Brałaś prysznic. Wszystkie dziewczyny już dawno się przebrały i poszły w cholerę. Tak przynajmniej myślałaś.

– No tak. Przecież nie będę gołym zadkiem świecić przy uczennicach…

– Trzeba było sobie wziąć kostium kąpielowy. Zdaje się, że twoje podopieczne ich używają. Czasem warto podpatrzyć coś u następnych pokoleń…

– Może i tak… – Stanisława dochodzi do wniosku, że to rzeczywiście dobry pomysł.

Dlaczego sama na to nie wpadła?

– A więc siedzisz po ciemku i płuczesz się pod strumieniem wody. Wtedy do prysznicowni wchodzi Monika. Widać też nie lubi świecić gołym zadkiem, może po prostu nie ma kostiumu? A więc poczekała, aż reszta sobie pójdzie. Wpadacie na siebie po ciemku. Ty łapiesz nóż, ona łapie nóż. Cud prawdziwy, że się nie pozarzynałyście…

– Khm… więc dla ciebie normalne jest, że szesnastoletnie dziewczątko idzie pod prysznic z majchrem w zębach?

– Nie chcę pokazywać palcem dwudziestoparoletniej nauczycielki, która pluska się nago. O, przepraszam, nie nago, pochwa noża przywiązana do łydki to przecież element stroju…

– Ja to ja – zduszone parsknięcie. – Życie nauczyło.

– Wiem – Katarzyna muska warkocz, w którego splotach tkwi dwudziestocentymetrowe ostrze. – Mamy swoje narowy. Ty żyjesz długo i zrobiłaś się przesadnie ostrożna, ja miałam ciekawą pracę, w której przeszłam, nazwijmy to, kurs BHP. A nasza droga Monika miała pecha mieszkać w Kosowie. Gdybyś nie wiedziała, to takie miejsce, gdzie najpierw Serbowie rżnęli Albańczyków, a potem karta się odwróciła i sami zostali wyrżnięci. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby to dziecko chodziło siusiu z automatem konstrukcji inżyniera Kałasznikowa przerzuconym przez ramię… Fakty zaś są takie, że próbowałaś potraktować nożem uczennicę i szczęśliwym zbiegiem okoliczności ci się nie udało… Prasa brukowa posikałaby się ze szczęścia. Naga nauczycielka szlachtuje w szkolnej łazience nagą szesnastolatkę… Z tego byś się nie wywinęła, moja droga.

Stanisława przygryza wargi. Kuzynka trafiła w sedno.

* * *

Kolejna lekcja, język polski. Nauczyciel jest młodym entuzjastą prosto po studiach. Monika usiadła w trzeciej ławce, ale wypatrzył ją od razu.

– Przerabiamy literaturę starożytnej Grecji – zwrócił się do niej. – Wiesz coś na ten temat?

Przerabiali? Ciekawe na co?!

– Sporo czytałam – uśmiecha się skromnie.

Jednocześnie poczuła lekki przypływ paniki. Są dzieła, do których nie zajrzała od tysiąca lat, zapomniała ich treści, jeśli wyrwie ją do odpowiedzi, leży… Drgnął słysząc dziwny akcent, widać nikt go nie uprzedził, że będzie uczył cudzoziemkę.

– Omawialiśmy do tej pory „Iliadę” i „Odyseję”. Znasz te utwory?

– Tak.

Odetchnęła z ulgą.

– Czy możesz nam powiedzieć, jak zaczyna się „Iliada”?

– Menin aeide, thea, Peleiadeó Ahileos

oulomenen, e muri Ahaiois algę etheke,

pollas d’ ifthimouspsuhas Aidiproiapsen

erdon, autous de ‘eloria teuhe kunessin… – zaczęła deklamować po grecku.

Chyba nie do końca o to chodziło. Następne pół godziny spędziła dość miło. Nauczyciel odpytał dwie uczennice, potem podyktował temat lekcji i zaczął omawiać teatr grecki. Słuchała go, jednym uchem śledząc tekst wywodu, tymczasem w zadumie kartkując podręcznik. Pisał go jakiś idiota. Jasne, że program liceum nie może obejmować wszystkiego, ale braki są ewidentne. O starożytnej literaturze greckiej jest obszerny rozdział, o rzymskiej w zasadzie tylko napomknięto. Literatura etruska to dla autora terra incognita – choć trochę utworów znanych jest z omówień łacińskich. O Aleksandrii wiedział tyle, że była tam biblioteka, a gdzie literatura ptolemejskiego i rzymskiego Egiptu?! Ten pismak nie zdaje sobie najwyraźniej sprawy z tego, że po upadku Rzymu w Bizancjum jeszcze przez tysiąc lat kontynuowano chlubne tradycje literackie cesarstwa! Hmmm, a może tu podział dziejów jest inny?

Przewraca kilkanaście kartek docierając do średniowiecza. Jej podejrzenia potwierdzają się. Bizancjum nadal nie ma, o wspaniałym rozkwicie w tym okresie klasycznej literatury ormiańskiej i gruzińskiej najwyraźniej nikt tu nie słyszał, co więcej, brakuje też całych ogromnych działów spuścizny zachodu. O sagach norweskich i islandzkich króciutka wzmianka, poezje tworzone przez hanzeatyckich kupców w ogóle pominięto…

Lekcja dobiegła końca. Nauczyciel zadał do domu przeczytanie wierszy Safo, nazywanej tu Safoną. Przejrzała je już w podręczniku. Z dorobku tej psychopatycznej lesbijki trudno wybrać coś neutralnego – ale autor dołożył starań…

Imię poetki obudziło w Monice wspomnienia. Rok 1073, brukowany placyk, wielki stos płonących ksiąg i zwojów papirusu. Na rozkaz papieża Grzegorza VII ogień trawi najbardziej zbereźne dzieła pisarzy antycznych…

* * *

Monika Stiepankovic lubi zwiedzać nieznane miasta. W Krakowie jest pierwszy raz w życiu. W domu dziecka nie sposób wysiedzieć, nie ma tam z kim pogadać. Zupełnie nie ma. A zatem ulgowy bilet dzienny za cztery i pół złotego i do autobusu. Centrum Krakowa wydaje jej się bardzo ciekawe, Kazimierz odpada – dziewczyna dotrzyma układu. Zwiedzanie zaczyna od peryferii. Dotarcie do pętli na osiedlu Złocień zajmuje jej blisko czterdzieści minut. Wysiada i rozgląda się ciekawie.

Autobus będzie tu stał przez piętnaście minut, ale nie musi się spieszyć, jeśli coś ją zainteresuje. Następny jest za godzinę. Okolica jest, jej zdaniem, zdecydowanie za bardzo cywilizowana. Kominy elektrociepłowni, nowoczesne, dość brzydkie osiedle… Ale jest coś jeszcze: rozległa łąka, na której pasą się konie. Z daleka czuje ich ciepły zapach. Gdzieś wewnątrz narasta tęsknota. Nawet nie wiedziała, że w tym mieście są tak zaciszne miejsca. Pora zmykać, ale z pewnością jeszcze tu wpadnie. Jakiegoś innego dnia. Może jutro? Właśnie, trzeba jakoś załagodzić sprawę potyczki pod prysznicem…

Wraca tym samym autobusem. Przycupnęła skromnie na brzegu siedzenia, na samym przedzie. Jest jedyną pasażerką. Kierowca, starszy, siwy mężczyzna, spogląda na nią życzliwie. Nieczęsto widuje się tak ładne i sympatyczne dziewczęta.