Выбрать главу

– No właśnie, nie zdarza się. Ile ona ma lat? Szesnaście? To w którym roku się urodziła? W 1986… tymczasem ostatni przypadek czarnej ospy odnotowano w… 1974!

– O cholera! – Stasia aż siada na łóżku. – Faktycznie… A może to po ospie wietrznej?

– Nie zostawia takich śladów.

Milczenie.

– Sądzisz, że ona jest taka jak ja?

– Nie, chyba nie… A może… Musimy sobie z nią szczerze pogadać… Ale najpierw coś sprawdzę.

Odrzuciła kołdrę i w koszuli nocnej zasiada do komputera.

– Stiepankovic – mruczy sama do siebie. – Wspomniałaś, że ta mała ma na piersi tatuaż w kształcie herbu?

– Aha. I napisy głagolicą…

– Stasiu, wybacz, ale ostatnio chyba zaczynasz dostawać starczej demencji.

– Po czterystu latach to chyba nic dziwnego – zażartowała cierpko. – A co konkretnie przegapiłam?

– Głagolicy nie używa się od czterystu, może trzystu lat. Przyznaj się, dawno nie odwiedzałaś Bałkanów?

– Oj…

– Mam. Stiepankovice, bośniacki ród książęcy skoligacony z cesarzami Bizancjum. Ostatnim przedstawicielem był książę Mychajło poległy w bitwie na Kosowym Polu… Patrz, przypomina ci to coś?

Wyświetliła herb.

– Nie mam najmniejszych wątpliwości… Tylko dlaczego podaje się za Serbkę?

– Bo w Bośni panuje teraz spokój. Nie dostałaby u nas azylu… Bizancjum. Jasna cholera.

Poderwała się od komputera i grzebie w książkach.

– Wiem już, gdzie widziałam jej twarz – mruczy. – Zaraz… Jest.

Monografia „Twarze antyku”. Kilka tomów, kilkaset reprodukcji. Fresk z Myry, czyli dzisiejszego Izmiru, pochodzący z dziewiątego wieku naszej ery. Zniszczony, odnaleziony przez archeologów rozkopujących ruiny bizantyjskiej bazyliki. Posklejany pieczołowicie z kilkuset fragmentów. Paru nie udało się odnaleźć. Złotowłosa, błękitnooka dziewczyna trzyma w dłoniach woskową tabliczkę i rysik. W tle winna latorośl.

– Bośniacka księżniczka Monika Stiepankovic – Stanisława blednie. – Nie, to niemożliwe.

– Znasz inne wyjaśnienie?

– Seton zwany Kosmopolitą, mistrz i przyjaciel Sędziwoja, był pierwszym w dziejach alchemikiem, któremu udało się uzyskać czerwoną tynkturę czyli kamień filozoficzny.

– Jesteś pewna?

– Absolutnie. Poza tym nie wyobrażam sobie, jak to dziecko mogłoby przeżyć tysiąc dwieście lat.

– Tobie się udało.

– Tak, ale próbowali mnie zabić przeciętnie dwa razy na stulecie. Cholera…

– Wygląda bardzo dziecinnie, ślicznie a przy tym niewinnie, jej wygląd budzi w każdym chęć opieki i pomocy.

– Dziwne, że nikt jej nie zgwałcił… Taka dziewczynka to jak spełnienie marzeń każdego pedofila…

– Może ją zgwałcili. Może nie raz… Zobacz, jak się ubiera…

– Aseksualnie – mruczy Stanisława. Współczesne terminy obco brzmią w jej ustach. – Jakby bała się… Z drugiej strony, jeśli jest taka dobra w nożu, to współczuję wszystkim, którzy próbowali.

– No i sama widzisz. Sądzisz, że żyje dzięki czemuś innemu niż kamień filozoficzny?

Stasia milczy. Zastanawia się. Nagły błysk zrozumienia.

– Ona jest wampirem.

Katarzyna parska serdecznym śmiechem.

– Nie bredź…

– Nie bredzę. Pamiętasz cukier?

– Na pikniku?

– Właśnie. Sięga po cukiernicę, ale stwierdza, że nie słodzi. Natomiast konfiturą chętnie… A wiesz dlaczego?

– Dotknęła łyżeczki i…

– I się oparzyła. Srebrem. Widelczyki są niklowane…

– Światło słoneczne powinno ją w takim razie zabić. No i dlaczego nie ma zębów takich, by podrapać się nimi po brodzie?

– Z bardzo prostej przyczyny. Bo te wszystkie książki i filmy o wampirach bardzo wybiórczo potraktowały na pół legendarne przekazy ludowe o istotach jej rodzaju.

– To znaczy, że nie zamienia się w nietoperza? Brrr. Makabryczny pomysł.

– Ale wszystko do siebie pasuje. Kurczę, w Bizancjum uduszono kilka księżniczek pochodzących z Bałkanów… Zaś co do zębów, to słowiańskie legendy mówią, że wampiry wysysają krew przyssawką, którą mają pod językiem…

– Wariactwo.

– Czasem, droga kuzynko, nie mogę zrozumieć pokrętnych ścieżek twojego umysłu. Zaakceptowałaś bez problemu fakt, że żyję dwadzieścia razy dłużej niż ty, ale nie potrafisz uwierzyć w jedno młodziutkie wampirzątko?

– To co innego. W twoim przypadku mam dowody. Czarno na białym. Fotografie wykonane w ciągu ostatnich stu dwudziestu lat, na wszystkich wyglądasz tak samo. Tak jak na portrecie, który dziś wisi w Muzeum Narodowym.

– A ja sądzę, że to wampirzyca. I musimy to sprawdzić. Zanim dojdzie do jakiegoś nieszczęścia.

– Co jeszcze z tych legend może być prawdą?

– To drapieżnik, taki jak kuna czy łasica. Jest pewnie bardzo szybka, ma kocią zwinność, refleks któremu nigdy nie sprostamy. Silna, dużo silniejsza niż my… Zapewne nie ma skrupułów.

– Czyli co, mamy ją poczęstować osikowym kołkiem, strzelając z kuszy zza węgła?

Milczy przez chwilę.

– Nie. Mimo wszystko musimy z nią porozmawiać…

– Jeśli masz rację, to bardzo ryzykujemy.

– Kula jest szybsza niż cios sztyletem… Serce jej bije, krew krąży w żyłach. Jest ciepła w dotyku. To znaczy, że organizm musi funkcjonować na podobnych, w miarę podobnych zasadach jak nasze. Jeśli podziurawimy ją kulami, zginie. Najprawdopodobniej. Pewnie uczyli cię w CBŚ jak osaczać wroga?

– Owszem. Ale nie wampira… Wyobraźnia naszych instruktorów nie sięgnęła aż tak daleko.

– Nie wierzysz?

– Nie wiem.

* * *

Równy oddech trzech śpiących dziewczyn. Uspokajający dźwięk. Księżniczka Monika Stiepankovic wstaje cicho i idzie do łazienki. Bose stopy delikatnie stykają się z podłogą. PCV jest chłodne, ale lastriko w łazience jeszcze gorsze. Starannie zamyka drzwi. Potrzebuje światła… Zapala żarówkę. Palce, którymi dotknęła łyżeczki, mrowią ją po wierzchu. Ale na szczęście wszystko jest już w porządku. Wytarła je natychmiast, skóra już przyschła. Martwa tkanka stwardniała jak powierzchnia walizki. Organizm wytworzył masę rogową, by toksyczne związki srebra nie wdarły się głębiej. Skorupa spełniła swoje zadanie. Teraz trzeba się jej pozbyć, zanim ktoś zobaczy.

Sięga w dół i zawija nogawkę piżamy. Sztylet lśni lekko w świetle sześćdziesięciowatowej żarówki. Jest dość długi i gruby, a przy tym ciężki. Dobrze leży w dłoni. Jego kształt zdradza pochodzenie. Na klindze stal trzech kolorów tworzy skomplikowany ornament. Najwyraźniej widać delikatne prążki. W stali damasceńskiej układają się wzdłuż głowni, tu – pod skosem w poprzek. To prawdziwy bułat. Technologia, której rozwój przypadł na okres IV wieku naszej ery. Trzy rodzaje wysokogatunkowej stali skute razem w osiemdziesiąt warstw, złożone w harmonijkę i skute raz jeszcze. Na całym świecie jednocześnie nie więcej niż trzech płatnerzy potrafiło dokonać tej sztuki… W IX wieku zginęli ostatni fachowcy znający technologię wykonywania bułatu. Zastąpili ich partacze, uczniowie wygnani z pracowni za lenistwo. Rozpleniły się ich wyroby, skrajna tandeta, stal damasceńska…

Jej dziadek, książę Maksymilian złamał szablę w walce. Poszczerbił na glinianych murach Bagdadu… Z końca klingi zrobiono jej sztylet. Można nim przeciąć prawie wszystko. Gdzieś pomiędzy atomami węgla i żelaza, w porach metalu, tkwią kropelki ludzkiej krwi. Nie da się przeżyć milenium nie plamiąc sobie rąk… Sporo czasu upłynęło. Jej dusza zaznała już ukojenia. Nie lubi zabijać. I nawet jeśli nie ma innego wyjścia, gnębią ją potem wyrzuty sumienia.