Выбрать главу

Ścina zrogowaciałą warstwę zewnętrzną. Ostrożnie, to naprawdę piekielnie ostre narzędzie. Kawałek pumeksu. Usuwa resztki martwej tkanki. Opuszki pod spodem są bardzo delikatne, ale do rana powinno się dobrze wygoić… Srebro musiało być czyste, co najmniej próby 900… Dobrze że widelczyk do ciasta dostała niklowany, bo musiałaby jeść palcami jak dzikuska…

Przymyka oczy. Rozwścieczony tłum albańskich wieśniaków. Egzekucję w krajach bałkańskich wykonuje się zgodnie ze zwyczajem na wzgórzu poza wioską. Ten staruszek musiał być bardzo mądrym człowiekiem. To on ją rozpoznał. Wzdryga się na wspomnienie pomarszczonej dłoni trzymającej stary talar z wytłoczonym wizerunkiem cesarzowej Marii Teresy. Prawdopodobnie włożyliby jej monetę w usta…

* * *

Dziewczęta poprawiły nieco swoje wyniki. Większość z trudem, zaciskając zęby, robi siedem pompek. Ale nauczycielce i tego mało…

– Moje drogie, musicie jeszcze dużo nad sobą popracować – zrzędzi. – W przyszłym tygodniu każda z was ma dojść do piętnastu. Jestem pewna, że wasza koleżanka wykona osiemdziesiąt – przenosi pytające spojrzenie na Monikę.

Księżniczka zastanawia się chwilę. Brak jej żyłki hazardu. Gdyby ją miała, za którymś razem mogłaby powinąć jej się noga. Statystyka jest nieubłagana. Ale ciekawi ją problem granic własnej wytrzymałości.

– Mogę spróbować – mówi wreszcie.

– Dobra, a wy patrzcie i uczcie się.

Stopy zaparte o ścianę, dłonie przetarte wilgotną szmatką… Do dzieła. Pięćdziesiąt zrobiła bez większego wysiłku. Ale idzie coraz gorzej. Miedzy kolejnymi pompkami coraz dłuższe przerwy, oddycha ciężko. Pot pojawia się na twarzy, pod pachami i w innych miejscach. Siedemdziesiąt cztery. I ani jednej więcej.

– Świetnie ci poszło – gratuluje Stanisława. – Ja nigdy nie przekroczyłam stu dwudziestu…

W tym momencie upragniony dzwonek. To takie proste i zarazem skuteczne. Wykończyć ofiarę fizycznie, aby nie była w stanie się bronić, gdy przyjdzie co do czego…

* * *

Księżniczka Monika Stiepankovic jest ostrożna. Sprawdza, czy wszystkie dziewczyny wyszły już z przebieralni. Droga wolna. Nurkuje do środka. Zamyka drzwi przekręcając zasuwkę. Pod prysznicami nie ma nikogo, nie ma też światła, ale jej światło niepotrzebne. Od biedy mogłaby czytać w ciemnościach… Mięśnie bolą ją rozkosznie. Siedemdziesiąt cztery pompki, nawet nie wiedziała, że jest w stanie tyle zrobić. Nauczycielka dała jej do wiwatu. Palce lekko się trzęsą, gdy ściąga bluzkę. Chłodna woda dobrze jej zrobi. Następna lekcja to francuski. Może nie trzeba będzie nic pisać… Stanisława wie, że ją wykończyła fizycznie.

A na razie ma pół godzinki dla siebie. Puszcza wodę, pozwala żeby zmoczyła jej włosy. Jest lodowata. Ból ramion rozpływa się w słodkim odrętwieniu. Teraz trochę ciepłej…

Wzdycha z rozkoszy. I nagle przed jej powiekami następuje rozbłysk. Otwiera przestraszona oczy. Dwie żarówki pod sufitem palą się. Ale ona widzi tylko potworną, czarną dziurę przed sobą…

Rosyjski nagan to straszna broń. Wymyślili go Francuzi, ale dopiero rosyjska myśl techniczna, a raczej jej niedostatki, nadały mu ostateczny toporny kształt. Wymaga silnej ręki. Kaliber dziewięć milimetrów kopie zdrowo przy każdym strzale. Pociski, nieco dłuższe niż zazwyczaj stosowane, mają większą siłę rażenia. Kula przebija nawet te kamizelki kuloodporne, z którymi nie radzi sobie rewolwer „Magnum”.

Stanisława bardzo dawno temu doszła do wniosku, że w razie zagrożenia trzeba używać broni, która z największym prawdopodobieństwem zrobi napastnikowi krzywdę… W Etiopii miała coś odpowiedniego na podorędziu. Miotacz rakiet przeciwpancernych ma jednak pewną wadę. Można go przypiąć do łęku siodła, gdy jedzie się na wielbłądzie przez dzikie góry, ale nie mieści się do torebki. A nagan owszem.

Szczególną zaletą tego modelu jest to, że bębenek nie został zabezpieczony od przodu. Przeciwnik widzi pociski spoczywające w komorach. Ktoś pomysłowy zdecydował, iż lufę wewnątrz należy oksydować. Wygląda dzięki temu jak czarna dziura… Ten obraz paraliżuje wolę. Stanisława stoi półtora metra od uczennicy, prawie pod ścianą. Jest czujna i skupiona. Gotowa wystrzelić w każdej chwili. Katarzyna poprawia śrubokręt z izolowaną rączką tkwiący w kontakcie. A więc to nie przepalona żarówka, tylko zwarcie…

Ona także trzyma coś w ręce. Mały rewolwer czeczeńskiej produkcji ze stali narzędziowej, na naboje takie jak do kbks. Mają niepozorny kaliber i niewielką siłę przebicia, ale ich czubki to czysty ołów. Na bliską odległość broń absolutnie mordercza. Robi w ciele małe dziurki wlotowe, za to wylotowe trudno nakryć czapką. Dodatkowo każdy pocisk można nawiercić od środka i kapnąć do niego kroplę rtęci. Uzyskuje się wówczas coś w rodzaju zakazanych konwencjami kul dum-dum. Od zwykłych różnią się z grubsza tym, że otworu wylotowego nie da się nakryć niczym. Trzy strzały wystarczą. Z przodu jej zwłoki będą jeszcze jako tako wyglądały, z tyłu po prostu ich nie będzie… I wyrazy współczucia dla tego, kto będzie musiał zmywać ze dwadzieścia metrów kwadratowych zakrwawionej ściany.

Dziewczyny stoją tak, by ubezpieczać się wzajemnie. Szybkość nic tu nie pomoże. Nim zdołałaby załatwić pierwszą, druga naszpikuje ją ołowiem. Może uda jej się uniknąć większości kul, ale rewolwer Katarzyny jest co najmniej dwunastostrzałowy.

Księżniczka w pierwszej chwili zastanawia się, jak sforsowały drzwi do przebieralni. Potem domyśla się, że przecież nauczycielki mają własny komplet kluczy. Nie można milczeć w nieskończoność. Ale niech one zaczną.

– No cóż, moja droga – odzywa się Stasia. – Pora omówić kilka nader istotnych problemów. Możemy rozmawiać po polsku, serbsku, albo grecku, jak ci wygodniej… Nie wiem tylko, czy znasz współczesną grekę, a ja z kolei nie opanowałam bizantyjskiego jej dialektu…

Szesnastoletnia cudzoziemka stoi przed nimi całkiem naga. Nawet pochwę z nożem odłożyła obok, na półeczkę, gdzie stoi butelka pachnącego, owocowego szamponu. Miedzy piersiami zielenieje herb Stiepankoviców i napis wykonany dawno umarłym alfabetem. Kawałek litanii… Wyżej, na cienkim łańcuszku, wisi mały złoty medalion. Matka Boska z Medjugorie.

– Czego ode mnie chcecie? – pyta zduszonym głosem.

Gra. Ciągle gra, tym razem uczennicę, która wpadła w ręce dwu nauczycielek sadystek. Jedną dłonią zasłania piersi, drugą zakrywa wstydliwie kępkę złocistych włosów między udami. Przerażona niewinność… Jej spojrzenie wędruje w bok. Sztylet spoczywa w skórzanej pochwie. Nie zdąży go wyciągnąć. Żadnych szans…

– Powiedz nam, w którym roku się urodziłaś? – zagaduje Katarzyna.

Głębokie zdziwienie w przerażonych błękitnych oczach.

– W osiemdziesiątym szóstym – teraz jej twarz przyjmuje wyraz kompletnego zagubienia.

Wygląda słodko i bezbronnie. Polscy żołnierze nabrali się na to. Cały batalion. Z drugiej strony, przecież nie okłamała ich… Faktycznie była bezbronna i zagubiona. I potrzebowała ich pomocy.

– Paluszek się już zagoił? – Stanisława zadaje pytanie nieco jadowitym tonem.

– Paluszek? – ze zdziwieniem unosi dłoń i pokazuje całkowicie zdrowe opuszki.

– Sprawdzimy? – Stanisława wolną ręką sięga do wiszącego jej na piersiach krzyżyka.

– Mam uczulenie na srebro – wyjaśnia księżniczka.

Sprytnie. Brzmi to bardzo wiarygodnie.

– Faktycznie, można to nazwać uczuleniem – mruczy Katarzyna. – Rany zadane srebrnym ostrzem pewnie ci się nie goją…

– Czego ode mnie chcecie? – ponawia pytanie.

Głos jej drży, chyba faktycznie jest przerażona. Woda ciągle kapie, krople rozbijają się na kafelkach, spływają jej po skórze.