Выбрать главу

Katarzyna rozpala samowar. Jej kuzynka przy biurku wygłasza tyradę.

– Dopadniemy Sędziwoja. Tym razem wyduszę z niego więcej tynktury. Zrobimy sobie szybciutko z pięć kilogramów złota i kupimy za to większe mieszkanie, trzy, może cztery pokoje. Załatwimy jakoś, żebyś mogła z nami zamieszkać… Jak zrobisz maturę, urywamy się stąd. Do Boliwii na przykład…

Nalewa do kieliszków czerwonego, słodkiego, gruzińskiego wina. Do trzech kieliszków.

– W sumie to dzieciom nie należy dawać alkoholu – mruczy. – Ale dziś taka okazja, zrobimy wyjątek… Pij, dziewczątko.

– Nie mów do niej „dziewczątko” – strofuje ją łagodnie kuzynka. – Tuła się po świecie siedemset lat dłużej niż ty, smarkulo…

Księżniczka uśmiecha się do nich ciepło. W sumie nie jest ważne, ile ma lat, ale na ile się czuje. A czuje się na swoje szesnaście. Może uchodzić za ich młodszą siostrę. Pal diabli, nawet pozwoli żeby goniły ją do obierania kartofli i odrabiania lekcji. Tak dawno nikt nie ofiarował jej swojej przyjaźni. Zdążyła zapomnieć, jak cudowne to uczucie…

* * *

Dyrektor stojący jak co rano na swoim posterunku przed drzwiami szkoły spostrzegł z daleka błysk jasnych włosów. Monika Stiepankovic ubrała się znowu dość dziwnie. Założyła za duży o dwa numery sweter góralskiej produkcji, z gatunku takich jakie sprzedają koło Dworca Głównego. Szara wełna ładnie komponuje się z jasnymi włosami. Zauważył jeszcze jedną zmianę. Od wczoraj jej twarz jaśnieje jakimś wewnętrznym światłem. Nie wiedział, że tak pięknie umie się uśmiechać…

Ulicą nadchodzi nauczyciel biologii. Ten także się uśmiecha, ale dyrektora na jego widok przechodzą dziwne ciarki. Dziwny typek. Jest w nim coś nieuchwytnego, co każe zachować czujność. Ale na razie nie ma żadnych powodów, by spuścić go po schodach.

* * *

Polonista rwie sobie włosy z głowy. Na piętnaście dziewcząt tylko ta śliczna Serbka przeczytała zadaną lekturę. I nawet coś niecoś zrozumiała, choć teraz strasznie jej się wszystko plącze. Za słabo zna polski… Trzeba jednak docenić jej wkład pracy.

– Ocena celująca – przerywa jej wypowiedź i wpisuje do dziennika tłustą szóstkę.

Dziękuje mu nieśmiało i siada na miejscu. W grubym swetrze wygląda znacznie lepiej. Otwiera zeszyt, notuje temat lekcji. Nauczyciel patrzy na nią spod oka. Coś musiało się zmienić w jej życiu. Od rana chodzi po szkole jakby tanecznym krokiem. Jej twarz rozjaśnia uśmiech. Wygląda dzięki temu jeszcze ładniej.

* * *

Alchemik początkowo wynajmował sobie mieszkanie w Nowej Hucie. Wcześniej, parę razy w życiu, miewał idiotyczne pomysły. Ten był chyba najgłupszy z dotychczasowych… Mieszkał w wielu paskudnych miejscach, a to jest zdecydowanie najbardziej obrzydliwe. Widok sąsiada sikającego na schodach przepełnił czarę… W sumie – ciekawe dlaczego tak nim wstrząsnęło? W XVII wieku nie było to nic dziwnego. Pamięta przecież czasy, gdy nocniki wylewano przez okna wprost na ulicę. Chyba po prostu zbyt łatwo przyzwyczaił się do nowych standardów cywilizacji. Trzeba sobie poszukać innego lokum. W miarę możliwości daleko stąd. Tylko gdzie?

Odnalazł miejsce, w którym stał kiedyś jego dom. No, powiedzmy że odnalazł. Siatka ulic zmieniła się, zapamiętał odległości, ale oczywiście obliczeniom brak trochę precyzji. To chyba jednak musi być tutaj… Obskurny, XIX-wieczny budynek technikum zajmuje kilka dawnych działek miejskich. Byłoby fajnie wrócić na stare śmieci, ale przecież nie zamieszka w suterenie szkoły…

A zatem poszukajmy czegoś innego. Nieruchomości na Starym Mieście są przeważnie obłędnie drogie. Po drugiej stronie Plant cena nieco spada. Cztery kilo złota to sporo, ale ostatnio kruszec ten staniał… Alchemik chodzi po mieście i szuka. Najdłużej przyglądał się kamienicy opodal Dworca Głównego. Ma stąd widok na teatr im. Słowackiego oraz Stare Miasto. Teraz trzeba przejść się do hipoteki i postudiować księgi wieczyste.

Całe szczęście to budynek prywatny. Właściciel, który odzyskał dom po półwieczu dewastowania, nie ma funduszy na renowację. Kamienica wybrana przez Sędziwoja nadaje się tylko do generalnego remontu. W pierwszej kolejności należałoby wymienić dach. A zatem do dzieła.

* * *

Klacz w zadumie obwąchała kawałek sernika, a potem przyjęła poczęstunek, wyjmując go aksamitnymi wargami z dłoni Moniki. Dziewczyna pogładziła ją po szyi i przytuliła się na chwilę do ciepłego zwierzęcia. Zanurzyła twarz w grzywie. Koń przestąpił z nogi na nogę, a potem chrapami zaczął badać jej kieszenie w poszukiwaniu cukru. Puściła.

Stanisława i Katarzyna obserwowały scenę z daleka.

– Nawet jeśli się wie, co się stało, niewiele widać – mruknęła młodsza z dziewcząt upijając łyk herbaty z filiżanki.

– Mimo wszystko to niepokojące – odparła jej kuzynka.

– Dlaczego? Zresztą nie musisz odpowiadać…

– Zobaczmy, czy doszłyśmy no tych samych wniosków… Dziewczyna jest wampirem. Jej biologia jest inna. Ssie krew, choć czyni to delikatnie i z wyczuciem.

– Oswojony drapieżnik? – domyśliła się Katarzyna.

– Tak. Spotkała innych, powiedzieli co robić. Nie szaleje po nocy, gryząc w szyje przechodniów. Nie wiem od jak dawna wampiry pojawiają się wśród ludzi, lecz jej zachowania są wyuczone…

– To znaczy że…

– Zaszedł proces socjalizacji. Osobniki nadmiernie agresywne z pewnością eliminują się same. Te, które narzuciły sobie ciasny gorset cywilizacji, przeżyją… No, w każdym razie mają większe szansę. Nie można wykluczyć, że istnieją także takie, które działają jak opisane w brukowcach… Zresztą nieważne. Balansujemy nadal na cienkiej linie. Zaskoczyłyśmy Monikę w sytuacji, gdy nie mogła wykorzystać swojej szybkości. A posiada fantastyczny refleks, siłę i odporność… Wyobraź sobie oswojonego wilka… Pozostaje mieć nadzieję, że instynkt solidnie usnął… Ciekawe ile wypiła – zmieniła temat.

– Trwało to około piętnastu sekund…

Księżniczka bawiła się z koniem, jakby chciała pieszczotami naprawić wyrządzoną mu krzywdę…

– Może około pół litra. Dla zwierzęcia tej masy to tyle, co nic. – wzruszyła ramionami Stanisława. Wyjęła z torebki suwak logarytmiczny. – Liczmy, że ta klacz waży około trzystu kilogramów – z wprawą trzasnęła suwakiem. – Krew to jedna ósma masy ciała… Czyli jakieś trzydzieści siedem kilo. Półtora procenta…

Katarzyna ostrożnie wyjęła urządzenie z dłoni kuzynki.

– Choroba – pokręciła głową. – W życiu czegoś takiego nie widziałam…

– W tej chwili to już zabytek, wszyscy mają kalkulatory, ale ja jakoś przywykłam… – wyjaśniła. – Szkoda, że dziś się już ich nie produkuje.

– Czy popełniłyśmy błąd? Czy powinnyśmy ją mimo wszystko zabić?

Stanisława ujęła w dłoń uszko filiżanki i zamyśliła się głęboko.

– Nie – powiedziała wreszcie. – Zabijanie jest łatwe, czasem zbyt łatwe… Nie należy nim szafować. Ona przeżyła ponad tysiąc lat. Po parę tu, po parę gdzie indziej. Postępowała ostrożnie, dzięki temu przetrwała, choć wydaje się to prawie niemożliwe. Ja, będąc osobą dorosłą, miałam z tym poważne problemy.

– Przecież nie kłamie.

– Nie. Ale chyba nie mówi nam wszystkiego. Może zapada w okresy letargu trwające całe lata?

– Zapytamy ją?

– Nie teraz.

Zdjęła dławik z samowara i przez chwilę dmuchała, by na nowo rozpalić żar. Monika wracała do nich. Otarła odruchowo wargi, jednak nawet wcześniej nie było na nich widać śladów posoki. Wyglądała na ożywioną.