Выбрать главу

– Udało się – Katarzyna raczej stwierdziła niż zapytała.

– Tak. Myślę, że klacz niczego nie poczuła – odparła księżniczka siadając sobie po turecku na kawałku karimaty. – W każdym razie sprawdziłam zanim odeszłam, czy nie uszkodziłam jej niczego. Zresztą to zwykła żyła, nie mogę tego robić na głównych, bo zwierzę by się wykrwawiło…

Nalała sobie filiżankę aromatycznego napoju i łyknęła pospiesznie.

– Krew ma obrzydliwy smak – powiedziała jakby tonem usprawiedliwienia.

– A teraz co, zaśniesz na dziesięć lat, aby w spokoju przetrawić? – zagadnęła Katarzyna.

– Dobrze by było – westchnęło wampirzątko. – Niestety nie potrafimy tego. Czasem, gdy wpadałam w pułapkę, myślałam jak by to było, gdybym mogła przespać choć z rok ukryta w jakiejś grocie, albo jak to pisali w książkach, w krypcie pod zamkiem czy kościołem… Poczekać aż wrogowie odejdą, poczekać aż dobiegnie końca kolejna wojna…

W jej głosie słychać było smutek i zmęczenie. Mówiła prawdę. Zobaczyła leżący na serwecie suwak logarytmiczny i uśmiechnęła się do jakichś swoich wspomnień.

– Twoje doświadczenie życiowe jest trzy razy dłuższe niż moje – powiedziała Stanisława spokojnie. – Zastanów się, jak należy odszukać alchemika? Może potrafisz nam pomóc?

Dziewczyna zamyśliła się głęboko.

– Zakładamy, że jest w Krakowie?

– Albo był tu zupełnie niedawno. Wyprodukował sztabę złota i sprzedał ją natychmiast…

– Potrzebuje pieniędzy i to w dużych ilościach – mruknęła Katarzyna.

Księżniczka przez chwilę milczała.

– Przybył niedawno – stwierdziła. – Instaluje się na dłuższy pobyt. Dlatego zaszalał i zrobił kilogram kruszcu. Potrzebuje funduszy, by wynająć sobie mieszkanie na co najmniej pół roku. Ma tu coś do załatwienia albo chce odpocząć. W pierwszym przypadku należy się zastanowić, co zamierza zrobić. W drugim, jakie są jego ulubione rozrywki.

Była agentka kiwnęła głową. Wnioski bośniackiej księżniczki, urodzonej tysiąc dwieście lat temu, były zupełnie zbieżne z jej koncepcjami…

– W Krakowie żyje jeszcze jeden człowiek Sędziwoja – powiedziała Stanisława. – Niejaki Dymitr…

– Co o nim wiadomo? – Katarzyna przywykła do analizowania informacji.

– Był czeladnikiem alchemika. Dostał identyczną porcję tynktury, jak my. Teraz chyba się stoczył, gdy go spotkałam był zalany w pestkę… Lubił podpijać wódkę w pracowni. Może chla bez przerwy od czterystu lat?

Katarzyna wykonała kilka szybkich obliczeń.

– Mało prawdopodobne – stwierdziła. – Alkohol błyskawicznie powoduje rozmycie podstawowych funkcji osobowości. Przerobiłby cały zapas proszku na złoto, a złoto przepił.

– Co sugerujesz? – zaniepokoiła się Stanisława.

– Widziałaś go kiedyś w ciągu tych czterystu lat?

– Nie, dopiero kilka tygodni temu. Sądzisz, że zaczął pić niedawno?

– Może. W chwili, gdy zorientował się, że zapas tynktury skończył mu się definitywnie. Nie wytrzymał napięcia i zaczął tankować jak nigdy wcześniej. Jeszcze jedno. Spotkałaś go raz i był pijany. To nie musi oznaczać, że ciągle jest. Ale znał Sędziwoja i może być nam potrzebny. Najpierw go odszukajmy, potem zaproponujmy współpracę. Jeśli alchemik jest w Krakowie, musimy go namierzyć. Prawdopodobnie chwilowo trop ze złotem jest ślepy. Sędziwój zgarnął co najmniej trzydzieści tysięcy złotych. To starczy mu na dłużej. Zapewne wynajmuje mieszkanie. Może to robić na lewo, albo legalnie. W obu przypadkach używa fałszywej tożsamości. Czy był człowiekiem religijnym?

– Jak my wszyscy – mruknęła Stanisława.

– A zatem proponuję obsadzić wszystkie kościoły w Krakowie. A przynajmniej te stare. Jeśli nadal ceni sobie duchową stronę życia, musi uczęszczać na msze…

– Nie zapominaj, moja droga, że nie masz już do dyspozycji setki agentów CBŚ. – Stasia łagodnie sprowadziła ją na ziemię.

– A po co? – wzruszyła ramionami. – Wystarczy pozakładać miniaturowe kamery…

– Koszta? – zapytała Monika.

– Ile mamy kościołów w centrum miasta?

– Na Starym Mieście jest, jeśli dobrze policzyłam, osiemnaście. W odległości, powiedzmy, dwu przystanków tramwajowych, w starej części Krakowa i na Kazimierzu znajdzie się jeszcze z piętnaście – odpowiedziała Stanisława bez zastanowienia.

– Sześć tysięcy na kamery, do tego trzydzieści nadajników i trochę innego przydatnego elektronicznego śmiecia. Wydatki powinny się zamknąć w dziesięciu tysiącach złotych.

Kuzynka wydała zduszony dźwięk.

* * *

Sędziwój zapukał do starych, niegdyś pięknych, secesyjnych drzwi, opatrzonych tabliczką z numerem 6. Otworzył mu staruszek. Widać było po nim osiemdziesiątkę na karku, ale trzymał się krzepko. Zlustrował nieoczekiwanego gościa zaskoczonym wzrokiem. Mężczyzna w garniturze… Akwizytor? Nie. Akwizytorzy chodzą w garniturach z supermarketów, ten zaś szyty był na miarę. Brązowy zagraniczny płaszcz, może mormoński misjonarz? Nie. Ci z kolei noszą identyfikatory na piersi i mają znacznie bardziej natchnione spojrzenia…

– Czym mogę służyć? – dziadek wykaszlał pytanie.

– Z tego co się dowiedziałem, odzyskał pan kamienicę, ale ma pan problemy z rozpoczęciem remontu.

– Nie będę brał żadnych kredytów – warknął gospodarz.

Ma złe doświadczenia.

– Nie chcę panu proponować kredytu – uśmiechnął się alchemik. – Sądzę, że musi pan sprzedać część mieszkań, żeby zarobić na remont. A ja szukam czegoś dla siebie.

– Jasne – westchnął staruszek. – Tyle to ja sam wymyśliłem z wnukiem. Tylko problem jeden. Nie ma czego sprzedawać. Najpierw trzeba wysiedlić tę hołotę, co tu mieszka… Komuna mi tu napuściła takich, że włosy rwać…

– Płacą czynsz?

– Gdzie tam. Ale ruszyć się nie da. Alkoholicy…

– To co z tego? – nie zrozumiał.

– Panie, z księżyca się pan urwał? Jak alkoholik, to znaczy, że chory. Jakiś debil wpisał to na listę przewlekłych chorób. Dzięki temu takie ścierwa dostają renty, a w dodatku, jako przewlekle chorzy, nie podlegają eksmisji…

– Tylko dlatego, że piją? – zdumiał się gość.

– Właśnie… A ja siedzę tylko i czekam. Jak który wykituje od denaturatu, to natychmiast wywalam jego graty won na śmietnik i mieszkanie odzyskane.

– Często tak ich szlag trafia?

– Ostatnio trzech w dwa lata… – zasępił się dziadek. – Ale akurat rodzinę musiałem gdzieś ulokować. Wnuki się żenią…

Przybysz pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Widziałem pański dach – powiedział wreszcie. – Nie przetrzyma tej zimy. Konstrukcja jest głęboko naruszona. Załamie się po prostu. Te nowe kawałki blachy między dachówkami też niewiele pomogą…

– A pan co? Dekarz?

– Mam dla pana propozycję. Pan mi sprzeda sto metrów strychu po trzysta złotych za metr. A ja sfinansuję wymianę całego dachu.

W oczach staruszka zapaliły się ogniki.

– To brzmi niegłupio – zatarł ręce. – Ale strychu jest czterysta metrów.

– Potrzebuję tylko jednej czwartej. Wymieniam na całym. To co, jest pan zainteresowany?

Druga taka okazja się nie powtórzy. Trzeba ją łapać natychmiast, zanim ten wariat pójdzie do sąsiada…

– Tak. Pan pozwoli do saloniku, spiszemy umowę przedwstępną.

* * *

Księżniczka ma szczerze dosyć pobytu w domu dziecka. Dokucza jej tu niemal wszystko. Nie przeszkadzają obłażące z farby ściany ani woń lizolu przenikająca budynek. Do tego jakoś przywykła. Nocowanie w zrujnowanych przez wojnę wsiach, pasterskich szałasach, piwnicach i ziemiankach sprawiło, że przyzwyczaiła się do brudu, wszy, pluskiew, stęchlizny… Tu i tak jest nieźle. Nic jej nie gryzie, myszy nie sikają do łóżka, szczury nie obgryzają nocami butów.