Выбрать главу

Jednocześnie czuje, że coś dziwnego wisi w powietrzu.

* * *

– Ze statystycznego punktu widzenia to niemożliwe – wyjaśnia Katarzyna.

Stanisława uciera w moździerzu kardamon. Mało kto potrafi docenić niezwykłe właściwości tej przyprawy. Alchemiczka unosi głowę i patrzy zaciekawiona na kuzynkę.

– Dlaczego?

– Ilu może być nieśmiertelnych? Na całym świecie?

Kuzynka milczy patrząc przez okno.

– Kamień filozoficzny podobno umieli uzyskać tylko Seton i Sędziwój – odzywa się. – Przy tym ten ostatni dostał recepturę od Setona. Wcześniej ponoć miał go Kelley, Anglik błąkający się po Europie Środkowej. Ale on nie umiał tego wytwarzać. Znalazł w starym grobie kulę z kości słoniowej wypełnioną proszkiem… A przynajmniej tak twierdził…

– Zastanawia mnie, czy przypadkiem… Jak stara jest alchemia? Chodzi mi o ideę.

– Hermetyści zawsze twierdzili, że sięga początków stworzenia, Hermesa Trismegistosa i inne takie bzdury. Sędziwój śmiał się z tego. Ale pod koniec XIX wieku znaleziono archiwa królów Asyrii w Niniwie, a wśród nich traktat zatytułowany „Wrota pieca”, pochodzący z VI wieku przed naszą erą.

– Jeśli wtedy stworzono tynkturę po raz pierwszy, to mogą po naszej planecie wędrować ludzie dwa lub trzy razy starsi niż Monika.

– Owszem. Ale nie sądzę. Statystyka, którą tak lubisz, wyklucza ich istnienie. Za którymś razem po prostu nie zdąży się uciec… Albo spadnie ze schodów.

– Niepokoi mnie ta mała. Jakie jest prawdopodobieństwo, że wampirzyca wpadnie właśnie na ciebie?

– Może coś ją przyciągnęło. Telepatia albo…

Katarzyna już wcześniej zauważyła, że myśli jej kuzynki są trochę leniwe. Brak jej sztuki dedukcji; umysł ma lotny, ale niekiedy zacina się. To kwestia innego wychowania, tego nie mogło zmienić doświadczenie życiowe…

– Telepatia… liczmy, że takich jak ty jest kilkaset. Zakładając, że alchemicy obdarzali tynkturą swoich uczniów, współpracowników i tak dalej…

– Mało prawdopodobne – wtrąciła.

– Dobra. Oblicz ile może być takich jak ty.

– Kelley nie żyje. Seton nie żyje. Avicenna… – zawahała się – nie wiem, to było kilkaset lat przed moimi narodzinami. Z uczniów Sędziwoja żyje jeszcze poza mną dwójka. Jeden to Jan Kopanicki, spotkałam go kilka razy; jakoś nie przywiązywał wagi do swego prawdziwego nazwiska. Jakie nosi obecnie?

– Skórzewski.

– Też ładnie… Sędziwój, o ile żyje… Nigdy nie spotkałam dwu pozostałych, a po tylu latach nawet nie pamiętam ich imion.

– Nie żyją – wyjaśniła Katarzyna, – dopadli ich ci, którzy usiłowali dorwać cię w szkole…

Zreferowała poznane w archiwach wyniki śledztwa.

– Kurczę, do dziś się zastanawiam, skąd oni wiedzieli?

– Mam hipotezę. Ktoś was wystawił. Ktoś, kto znał dobrze sekret Sędziwoja.

– Jest jeszcze jeden. Dymitr… – przypomniała

– Hmm. No właśnie. I o czym rozmawialiście?

W Katarzynie poprzedni zawód wyrobił pewne nawyki.

– Zapytałam o Sędziwoja. Powiedział, że od dawna go nie widział. I narzekał, że życie mu zbrzydło. A, chciał też wiedzieć, czy mieszkam w Krakowie. Tyle.

– Tamci dwaj zostali zamordowani w Krakowie… Mógł ich po prostu wystawić. Wyobraź sobie taką sytuację… Dymitr lubi sobie pożyć na wysokim poziomie i od czasu do czasu zabawić się.

– Fakt. Garnitur, który nosił, wyglądał jak prosto z katalogu…

– Ma do dyspozycji zapas tynktury, ale jak wiesz, można jej użyć na dwa sposoby. Albo przerobić na złoto, albo żyć dłużej. Złoto to pieniądze… Ale za posiadanie pieniędzy zapłacić musi krótszym życiem. Chyba że…

– Znajduje kilku mocno religijnych ludzi. Wmawia im, że jesteśmy wampirami, zresztą nieważne, co im powiedział. Tamta dwójka ginie w odstępie kilkunastu lat. Potem przychodzi kolej na mnie…

– Właśnie. Przy każdym zabitym znajduje porcję tynktury. Zresztą może nie zawsze się to udawało. Z pewnością nie wszyscy trzymali ją w domu albo przy sobie.

– Jeśli to prawda… – sięgnęła do torebki i wyjęła nagana.

Zakręciła bębenkiem. Sześć kul zawirowało w śmiertelnym tańcu.

– Właśnie, czy to prawda? Bo możemy się mylić – uspokoiła ją kuzynka.

– Jak to zweryfikujemy?

– Jeśli to on, niebawem należy liczyć się z odwiedzinami kilku skrytobójców…

– Ustalenie adresu nie będzie łatwe.

– Ale mogą cię wyśledzić. Trzeba zachować środki ostrożności…

– Co proponujesz?

* * *

Księżniczka Monika śmiga na łyżworolkach Plantami. Nieźle jej to idzie. Jakieś sześćdziesiąt lat temu jeździła na wrotkach, ale równoległe ustawienie kółek nie dawało takich możliwości jak obecne rozwiązanie…

Łyżworolki dostała od Stanisławy. Nauczycielka najwyraźniej zaakceptowała to, że żyje ponad tysiąclecie, ale podświadomie traktuje ją jak szesnastolatkę. I bardzo dobrze. To w obecnych czasach całkiem fajny wiek. Nie wymagają od człowieka odpowiedzialności… W Bizancjum już w jako czternastolatka była uważana za dorosłą kobietę. Jej kuzynka wyszła za mąż w wieku dwunastu lat, co nie było wcale czymś nadzwyczajnym. Przyjemnie czasem na parę godzin uwolnić się od trosk, które niesie ze sobą dojrzałość…

Pędzi naprawdę szybko. Kiedy to ostatni raz jeździła na łyżwach? W 1913? Chyba tak, rok przed wojną, która unicestwiła niepodległą Serbię i kilka innych krajów. A przecież od razu odnalazła tamten rytm.

Pęd powietrza rozwiewa jasne włosy. Przechodnie odprowadzają ją wzrokiem. Na uszach ma słuchawki od walkmana. Przemyka koło trzech policjantów. Jeden z nich ogląda się zaskoczony.

– O rany, jaki śliczny cielaczek – mówi.

Dlaczego wszystkim kojarzy się z tym właśnie zwierzątkiem? Pozostali kiwają głowami. Przeleciała koło nich tak szybko, że nie zdążyli dostrzec twarzy, a jedynie rozmazaną smugę złocistych włosów.

Mija przejście podziemne prowadzące w stronę dworca kolejowego i przyspiesza. Tu trasa prowadzi nieco w dół. Jeszcze szybciej. Szkoda, że musi uważać przeskakując ulice przecinające Planty. Ten, kto projektował ten zabawny park wokół Starego Miasta, powinien iść na całość i zaorać także uliczki. Budynek Akademii Muzycznej. Dziewczyna mija grupkę roześmianych studentek. Futerały na instrumenty. Może warto kupić sobie skrzypce? Gra uspokaja… Ale czy musi się uspokajać? Tak. Szósty zmysł podpowiada jej, że coś wisi w powietrzu. No to kupi. Jak tylko zdobędzie pieniądze.

Wawel. U stóp wzgórza, niemal dokładnie pod basztą zwaną Kurzą Stopką, stoi wyciosana z piaskowcowego bloku kopia pogańskiego posągu. Powszechnie zwany jest Światowidem, choć przedstawia Swarożyca. Wokoło płonie kilka zniczy. Poganie trzymają się mocno.

Spluwa finezyjnie na ten widok. Była chrześcijanką jeszcze w czasach, gdy miejscowe dzikusy zarzynały niemowlęta na ofiarę swoim bałwanom. Podjazd na wzgórze jest stromy i pokryty brukiem. Z boku ciągnie się wąski chodnik… Ostry kąt, ale ona się nie poddaje. Brama. Wjeżdża na teren zamku. Gdzieś tu jest ławeczka. Tak. Resztki ruin na dziedzińcu, odkryte i zabezpieczone przez archeologów, odcinają się jasną barwą wapiennej skały na dużym trawniku. Wokoło betonowe bloki wpuszczone w podłoże służą jako ławki. Siada na jedynym wolnym i wsłuchuje się w reakcje swojego ciała. Lekko się zadyszała, serce bije jak werbel, wygrywając triumfalną nutę. Końska krew krąży w jej żyłach, pot pachnie trochę inaczej. Ale za kilka dni to minie. Dzień jest piękny, świetlista złota polska jesień.

Przekłada kasetę na drugą stronę. Jeszcze pięć minut i ruszy dalej. Na sąsiedniej ławce siedzi chłopiec, na oko sądząc, czternastoletni. Zatopił się w lekturze jakiejś opasłej księgi. Dobrnął do końca rozdziału i zatrzaskuje ją z ulgą. Kładzie na nagrzanej słońcem desce, tytułem do góry.