Выбрать главу
* * *

Namiot rozbity w brzozowym zagajniku, z dala od ludzkich oczu. Karimata, śpiwór, czego jeszcze chcieć od życia? Poprawy warunków bytowania… Księżniczka odwiedza supermarket budowlany, trudno, przepuści zapłatę za nocną pracę, ale przecież po to zarabia się pieniądze, żeby je wydawać… Zamówienie taksówki bagażowej to fraszka. Przed supermarketem stoi ich zawsze kilka. Przewiozła zakupy do przystanku przy pętli autobusu.

Upchnęła je w krzakach i stopniowo przeniosła do zagajnika. Większość sprawunków jest stosunkowo lekka. Konie obserwują ją, gdy drepta ścieżką objuczona dechami. Ostatnio się nie boją. Uśmiecha się do zwierząt. Już nie są jej do niczego potrzebne, zaspokoiła pragnienie. Ale kocha dotyk ciepłych chrap szukających w dłoniach kostek cukru. Lubi ciepły zapach stajni. Ścieżka rozwidla się. Dobrze wydeptany trakt biegnie w lewo, tędy chodzą zazwyczaj ludzie wyprowadzający pieski na spacer. Ledwo widoczna odnoga wiedzie w prawo. Do jej królestwa.

Nikt tu nie chodzi. Z trzech stron rowy melioracyjne i bagienka, z czwartej wysoki, betonowy mur. Za nim coś podpisanego na planie miasta jako „Telefonika”. Drzewa wysiały się chyba same, od strony łąki jej obozowisko będzie zupełnie niewidoczne… Spanie pod namiotem jest fajne, ale idzie jesień… Solidniejsze schronienie jest niezbędne. Dwadzieścia belek, ręczna wiertarka. Łączy drewno, tworząc szkielet dwuspadowego dachu. Chatka nie będzie duża, dwa na cztery metry. Ale po co jej większa?

Dziesięć paczek desek podłogowych. Uczciwa sosna, tylko że kiepskiego gatunku. Nie były przesadnie drogie. Na ziemię styropian, żeby nie ciągnęło od gruntu. Na to oczywiście podłoga z desek. Trzeba dbać o estetykę miejsca, w którym się mieszka. Reszta po nawierceniu zostaje przybita do dachu. Na to – dziesięć centymetrów styropianu i trzy warstwy folii budowlanej. Solidnym majchrem wycina płaty darni. Pokrywa nimi dach. Z odległości kilkunastu metrów jej domek będzie niewidoczny. Deski tworzą też ścianę frontową. Kupiła nawet drzwiczki. Pianką montażową uszczelnia wszystkie szpary, żeby nie wiało. Sześć godzin ciężkiej pracy i ma dach nad głową… Nie rozumie bezdomnych koczujących na dworcach. Przecież przyjemniej chyba na własnym?

Materac z pianki, na to gruby koc oraz śpiwór. I można mieszkać. Na dniach dokupi jeszcze piecyk typu koza…

W miejscu, gdzie rów wije się, koło zagajnika, rosną wysokie trzciny. Przy samym brzegu jest jednak niewielkie oczko wodne. Monika buduje sobie mały, drewniany pomost. Cyceron napisał kiedyś, że czystość jest oznaką intelektu. Warto czasem studiować klasyków. Budowa trwała strasznie długo, lekcje na jutro musi odrabiać przy blasku świec. Usiłuje sobie przypomnieć ceny sprzed tysiąca lat. Co było droższe: oliwa do lamp czy świece z wosku? Zazwyczaj używała kaganka… Tak wiele szczegółów zatarło się jej w pamięci… Uruchamia laptopa. Palce bolą trochę po całym dniu używania młotka i piły, ale trzeba popracować. Zleceń ma tyle, że musi odsyłać klientów…

* * *

Pomysł z piwem jest interesujący, pomysł z miniaturowymi kamerkami jeszcze lepszy. Jednak Katarzynie i to nie wystarcza. W CBŚ przywykła do tego, że śledztwa i poszukiwania prowadzi się wielotorowo. Kuzynka śpi jak zabita, a ona siedzi przy komputerze. Alchemik, jeśli instaluje się na dłuższy pobyt, pewnie będzie się starał zdobyć polskie obywatelstwo, ewentualnie zrobił to jakiś czas temu. Z pewnością unika opłacania składki na ZUS. Przy ostatnim spisie powszechnym okazało się, że liczba Polaków w wieku produkcyjnym, nie figurujących w wykazach Zakładu, wynosi ponad półtora miliona. To zrozumiałe. Ludzie nie lubią być rabowani…

Alchemik pewnie też nie. A zatem trzeba porównać bazę danych ZUS z bazą danych numerów PESEL. Wyselekcjonować grupę ludzi w wieku 35-50 lat, mężczyzn. Z Urzędu Imigracyjnego pobrać informacje o naturalizacji lub nadaniu polskiego obywatelstwa w ciągu ostatniego roku. Z tej liczby odsiać tych, którzy posiadają konta w polskich bankach. Alchemik zapewne, tak jak ona i Stasia, trzyma pieniądze z dala od lepkich palców miejscowych władz…

A może jeszcze prościej? Może wystarczy wyszukać informację o przelaniu na zagraniczne konto sumy około trzydziestu tysięcy złotych? Sprzedał sztabę swojego złota. Przecież nie będzie chował pieniędzy w pudełku pod łóżkiem. Choć z drugiej strony i tego nie można wykluczyć.

Niestety jej pomysł na kilka wad. Po pierwsze, nie da się stwierdzić, czy Sędziwój nie przebywa w Polsce korzystając z zagranicznego paszportu. Po drugie, nie jest wykluczone, że poszukał sobie jakiegoś zatrudnienia i jednak figuruje w rejestrach ZUS. Może używać fałszywego numeru ewidencyjnego… Każdy fachowiec od legalizacji obcych agentów podpowie tu ze czterdzieści innych sztuczek. Trzeba zatem znaleźć klucz i zidentyfikować alchemika jeszcze inaczej.

Druga w nocy. Jeśli chce jutro w pracy być przytomna, musi iść spać.

* * *

Piątkowy poranek jest paskudny, deszczowy. Katarzyna idzie obok kuzynki. Omijają co większe kałuże.

– Zazwyczaj przy lokalizowaniu podejrzanego identyfikujemy grupę jego przyjaciół albo krewnych – zauważa była agentka.

– Przyjaciele? Niewielu ich było. Sędziwój był typem raczej samotniczym. Zresztą jego znajomi dawno rozsypali się w proch… Minęły prawie cztery stulecia…

– Załóżmy, że pojawił się w Krakowie. Jak sądzisz, co by zrobił?

– Nie wiem. Gdy go poznałam, zajmował się alchemią. Całe dnie pracował w laboratorium. Wreszcie wyprodukował kamień filozoficzny, zwołał wszystkich domowników, każdemu rozdał po garści proszku zawiniętego w papierek, zażyliśmy pierwszą dawkę… Rozstaliśmy się. Każde poszło w inną stronę.

– Może znowu zajmie się alchemią.

– Niewykluczone. Zapolujemy na niego przed sklepem chemicznym?

– Hmmm. Szkło laboratoryjne, odczynniki… Jeśli siedzi tu już od pół roku, to zaopatrzył się w to wszystko dawno temu. Z kim się spotykał, jakiego typu byli to ludzie?

– Miał przyjaciół wśród żydowskich znawców Kabały. W Kazimierzu.

– Na Kazimierzu – poprawia odruchowo.

– Wtedy „w”, to było oddzielne miasto. Tam gdzie teraz jest ulica Dietla, płynęła odnoga Wisły. Kazimierz miał nawet własne mury obronne, ale obowiązywało tam inne prawo. Mieszczanin czy szlachcic, przechodząc przez bramę, brał na siebie odpowiedzialność przed sądami rabinackimi. Chodziłam z nim kilka razy słuchać dyskusji na temat alchemii.

– Żydów na Kazimierzu już w zasadzie nie ma – mruczy Katarzyna, – ale jest tam pub o nazwie „Alchemia”. Chyba trzeba będzie zawiesić naprzeciwko kamerę. Tak na wszelki wypadek. Hmmm, przyjaźń z intelektualistami… Macie tu w Krakowie jakieś kluby dyskusyjne, lokale w których zbierają się fizycy lub matematycy? Coś jak słynna lwowska Kawiarnia Szkocka, gdzie schodzili się uczniowie i przyjaciele Stefana Banacha?

– Nie mam pojęcia, o niczym takim nie słyszałam.

– Cholera.

– Może założymy ośrodek studiów kabalistyczno-alchemicznych? – proponuje Stasia.

– Świetny pomysł… – w głosie słychać sarkazm.

* * *

Szkoła. Ściany mokre od deszczu, w środku czuć woń zawilgłej odzieży… Księżniczka przyjechała autobusem. Jazda na rolkach po kałużach nie jest dobrym rozwiązaniem… Siedzi teraz grzecznie i słucha biologa.

– Często zadajemy sobie pytanie, jak jedne gatunki zamieniają się w inne. A tymczasem, to bardzo proste. Sięgnijmy do teorii Darwina o ewolucji i powstawaniu gatunków. Przodkami dzisiejszych żyraf były antylopy, podobne nieco do okapi. Ich pożywienie znajdowało się wysoko: jadły liście z drzew porastających sawannę. Siłą rzeczy musiały wyciągać szyje, aż po kilkudziesięciu pokoleniach ta część ciała uległa wydłużeniu.