Выбрать главу

– Ktoś próbował to zamaskować – powiedziała wreszcie – ale doszło tu do ostrej bójki… – skrobnęła butem ruszoną ziemię. Odsłoniła plamę. – Krew. Dużo krwi.

– Sądzisz… – nagle Stanisława pochyliła się i podniosła mały medalik na zerwanym łańcuszku.

Teraz nie miały już żadnych wątpliwości. Po chwili znalazły szałas.

– Ładnie się mała urządziła – stwierdziła agentka. – Ale jakiś bydlak ją wyśledził i dopadł…

– Zabił?

– Sądzę, że to raczej ona stawiała opór – Katarzyna podniosła ostrożnie łuskę dziwnego kształtu. – To od strzelby wyrzucającej lotki usypiające – wyjaśniła widząc zaskoczenie Stasi. – Ktoś ją dziabnął takim pociskiem. Chyba ma wrodzoną odporność, zdążyła go zdrowo poharatać zanim narkotyk podziałał.

Ruszyła przez zagajnik uważnie badając podłoże.

– Było ich pięciu – powiedziała wreszcie. – Czterej w sportowych adidasach, jeden w półbutach. Kurczę, nie jestem fachowcem od śladów, ale zobacz sama, jedną nogą zapadał się w błoto głębiej. Uśpił ją lotką, a potem niósł na ramieniu.

– Jasna cholera.

Wewnątrz szałasu poniewierały się rozrzucone książki i zeszyty. Laptop zniknął. Stanisława pozbierała wszystko do torby, drżącymi rękami dorzuciła na wierzch sweter i kurtkę Moniki.

– Jak się znajdzie, to jej oddamy… Jak myślisz, kto to mógł zrobić?

* * *

Alchemik spaceruje po antykwariatach, ogląda wystawione na sprzedaż stare książki. Skórzane grzbiety, pożółkły papier, mapy odbijane ze starodruków lub w technice akwaforty… Wspomina. Niewielka kamieniczka blisko murów miejskich, suto zaopatrzona biblioteczka, miła żonka u boku, czterech współpracowników i ta zabawna dziewuszka do posług. Jak jej było? Ach, Stanisława. Przyjechał do Krakowa odszukać swoich ludzi. Dał ogłoszenie do gazet i czeka. Każdy w końcu wraca do tego miasta.

Jak odnaleźć ludzi, których nie widziało się od bardzo dawna? Metod jest wiele. W pierwszej kolejności sprawdził książki telefoniczne. Pudło. W sekretariacie szkoły wzniesionej na jego posesji zostawił kopertę z wizytówką na wypadek, gdyby ktoś o niego tam zapytał. W kilku gazetach dla świrów zamieścił artykuły na temat historii idei alchemicznych. Podpisał je imieniem i nazwiskiem, redaktorzy uznali to za wyjątkowo wymyślny pseudonim. Na końcu podał swój adres poczty elektronicznej. Dostał od tego czasu piętnaście postów, ale żaden nie pochodził od tych, których szukał.

Co dalej? Ma kilka pomysłów. Nogi same niosą go do klasztoru dominikanów. Sprawdza płytę z epitafium Setona. Karteczka tkwi na miejscu. A zatem czas odwiedzić przeora.

* * *

Monika ocknęła się i natychmiast całkowicie doszła do siebie. Otworzyła oczy. Wilgotny półmrok, zapach stęchlizny, betonowy sufit z nierówno odbitymi śladami szalunków. Piwnica. Wąskie, metalowe łóżko… Przywiązano ją bardzo starannie, zawinięto w koc i przypięto kilkoma grubymi, skórzanymi pasami. Kostki nóg i nadgarstki dodatkowo unieruchomiono kajdankami.

Kto ją porwał? Możliwości jest sporo. Wszystkie paskudne. Ten, kto to zrobił, ma jednak sporą wprawę w unieruchamianiu więźniów… I chyba właściwie ocenił jej możliwości. Wydostanie się z niewoli nie będzie łatwe. Po pierwsze, trzeba pozbyć się pasów. Po drugie, wyciągnąć z łóżka kawałek drutu lub sprężynę i otworzyć kajdanki. Po trzecie… Przetoczyła wzrokiem po pomieszczeniu. Cela dwa na trzy metry, o nierównej betonowej podłodze… Solidne, drewniane drzwi, zapewne po drugiej stronie zaopatrzone w zasuwę. Żadnych kamer. A więc po trzecie, trzeba sforsować drzwi. Albo poczekać w środku aż ktoś przyjdzie i skręcić mu kark.

Pasów jest siedem. Dużo. Najbliższy dwadzieścia centymetrów poniżej jej brody. Zębami nie sięgnie. A ssawką? W zasadzie można spróbować, tylko jest jeden problem. To działa na zasadzie czystego instynktu, przebija tkankę w poszukiwaniu żył. Dresiarza mogła załatwić, bo pod skórą płynęła krew. Pas jest martwy, chyba że… Pod pasem i kocem jest jej własne ciało. Wyciągnęła brodę do przodu i uderzyła. W skórze powstała okrągła dziura o średnicy centymetra. Poczuła w ustach obrzydliwy smak starej walizki. Jeszcze dwa razy, lekkie szarpnięcie i udało się. Zostało sześć. A może zdoła się przekręcić na brzuch i zerwać? Szarpnęła, niestety nic z tego. Bydlak, który ją tak urządził, znał się na rzeczy. Zatem trzeba czekać. Wcześniej czy później pojawi się jakaś okazja… Przynajmniej ma taką nadzieję.

* * *

Alchemik zanurzył się w półmrok starego kościoła. Stary jak świat drewniany konfesjonał stał na swoim miejscu, tak jak sto lat temu… Był pusty. Sędziwój rozejrzał się czujnie, a potem wszedł do wnętrza. Uniósł deskę siedzenia i wsunąwszy palce w szczelinę przesunął zapadkę. Tylna ściana otworzyła się. Zrobił krok naprzód, położył deskę, zatrzasnął drzwiczki. Nikt nie zauważył jego machinacji. Stał w absolutnych ciemnościach. Sięgnął na lewo; na wysokości jego głowy znajdowała się wnęka. Sądził, że namaca w niej świecę i krzesiwo, zamiast tego pod palcami poczuł obły kształt latarki. Cóż, postęp. Puścił mocny snop światła. Ksenonowa żarówka – stwierdził z uznaniem. Kilkadziesiąt schodów zaprowadziło go do podziemnego chodnika. Ściany naznaczone były gęsto otworami grubości ołówka, zaklajstrowanymi kitem. Mnisi osuszali mury kwasem fluorokrzemowym, który wnikając w pory starych cegieł, wiązał zawartą w nich wilgoć w krzemionkę.

Sędziwój uśmiechnął się w duchu. To on, przeszło cztery wieki wcześniej, odkrył kwas fluorokrzemowy. Miło czasem zobaczyć, jak własny wynalazek przynosi pożytek ludziom. Dno chodnika wylano betonem, miła odmiana: poprzednim razem musiał brodzić po kostki w cuchnącym szlamie. Przeszedł pod pierwszym dziedzińcem i teraz znajdował się w części klauzurowej. Mijał obojętnie odgałęzienia korytarzy, aż odszukał właściwe. Oświetlił głaz wprawiony w ścianę. Schematyczny rysunek głowy byka. A więc to tutaj. Wspiął się po kilkunastu schodkach i stanął przed drewnianymi drzwiczkami, gęsto nabitymi żelaznymi ćwiekami. Gwoździe zalśniły czernią, były dobrze natarte woskiem, nie zardzewiały. Widok skrzętnej, mnisiej gospodarności uradował jego serce. Nacisnął klamkę, wszedł do sali. Ciut się zmieniła.

Kiedyś królowały tu alembiki i retorty, dziś ich miejsce zajmują piece i komory wysokich ciśnień. W instalacjach z miedzianych lub szklanych rurek leniwie cyrkulują ciecze. Tylko stary regał na odczynniki nie zmienił się.

Podszedł i ze wzruszeniem odczytał napisy na szklanych słojach. Vitrol, Hydrogenium, Spiritus, Natrium… Wspominał stare dobre czasy. I w tym momencie poczuł, jak coś wbija mu się pod łopatkę. Czyli w przejściu musieli sobie zainstalować jakiś sprytny alarm… Trzasnął bezpiecznik.

– Ładnie to tak gościa od razu traktować kałasznikowem? – warknął.

– Kim jesteś? – zapytał mnich.

– Przynoszę wam pochodnię prawdy.

Nacisk zelżał, z drgnięcia lufy Sędziwój odgadł, że stare hasło ciągle jest w użyciu. Szóstym zmysłem wyczuł kompletne zaskoczenie strażnika.

– Czym jest prawda? – padło pytanie.

– Wszystkie rzeczy wzięły się z jednego.

– Zatem rozdzielmy to, co w górze od tego, co na dole – mnich opuścił i zabezpieczył broń.

Alchemik odwrócił się przyozdabiając twarz uśmiechem.

– Zapytajcie opata czy mnie przyjmie.

– Kogo mam zaanonsować?

– Po co te formalności, powiedzcie opatowi, że Michał Sędziwój z Sanoka przybył z pielgrzymką…