Выбрать главу

Dymitr spokojnie opróżnił kieszenie, układając jakieś rzeczy poza jej polem widzenia.

– Srebro parzy ich skórę – podjął wykład. – Ten proces można porównać z bardzo silną reakcją uczuleniową. Oczywiście nie wygląda to tak widowiskowo, jak w durnych, hollywoodzkich filmach.

Nieoczekiwanie przytknął jej rant srebrnej monety do policzka. Szarpnęła się w więzach, ale zdołała powstrzymać krzyk bólu.

– Zobacz sam. Już pojawiło się zaczerwienienie, za parę minut będzie tu bąbel wypełniony płynem surowiczym… – A zatem, skarbie – po raz pierwszy zwrócił się bezpośrednio do niej, – Stasia nie ma już tynktury, zapas musiał się jej skończyć przed wiekiem, ale przybyła do Krakowa, zapewne po to, aby odnaleźć Sędziwoja. Skąd wie, że tu jest?

Wzruszyła ramionami.

– Szkoda takiej ślicznej buzi – mruknął i przejechał monetą po jej drugim policzku.

Zamknęła oczy. Zginie. Żywej jej z rąk nie wypuszczą. Ale była pewna, że obie kuzynki Kruszewskie pomszczą ją, gdy tylko dowiedzą się, kto był zabójcą. A zatem? Zatem niech się bydlak znęca. Gdy ból okaże się nie do zniesienia, zacznie kłamać. Nie powie jednak nic, co mogłoby narazić jej przyjaciółki.

– Ech, widać od razu, że nikt nie nauczył cię posłuszeństwa i dobrych manier…

Przyłożył jej monetę do czoła.

– Ładna była mała – zarechotał Sieklucki.

Z miejsca odgadła wszystko. Nie lubił znęcania się. Nie był sadystą. Był kimś gorszym. Akceptował tortury, jeśli jego zdaniem wiodły do zamierzonego celu. Katował ludzi nie z potrzeby serca, ale z nieludzkiej obojętności. Z dwojga złego wolałaby chyba mieć do czynienia z sadystą…

– Czy wampiry zarażają się czarną ospą? – spytał przyjaciela.

– Skąd mogę wiedzieć? – też wzruszył ramionami. – A co, chcesz sprawdzić?

– E, jeszcze trochę czasu minie, zanim kultury bakterii odpowiednio wyrosną – machnął ręką. – Zresztą nie ryzykujmy rozwleczenia zarazy…

Nie wiedziała o czym mówi, w tej chwili czuła tylko potworny ból zranionego czoła.

– Jak Kruszewskie chcą znaleźć alchemika? – zapytał Dymitr.

Pokręciła głową. Ból eksplodował nagle, bez ostrzeżenia. Dopiero po sekundzie, gdy zdołała złapać oddech, zrozumiała że rzucił jej monetę na prawe oko. Czuła krew spływającą po policzku.

– Powiesz wszystko, powiesz – warknął. – Co najwyżej minie trochę czasu zanim cię złamiemy. Ale możesz być pewna… Każda istota posiadająca układ nerwowy musi się wcześniej czy później poddać, a nam się nigdzie nie spieszy…

Odpiął najniższy pas i zerwał koc okrywający jej stopy.

– Jak chcą znaleźć alchemika? – zapytał.

Nie odpowiedziała. Wziął w dłoń cienki, srebrny łańcuszek.

– Wiesz, to fascynujące – zwrócił się do biologa. – Ich inne tkanki też reagują na srebro… Zresztą zobacz sam…

Gdy odpiłowywał jej pierwsze dwa palce, milczała. Przy trzecim nie zdołała powstrzymać dzikiego skowytu. Wrzasnęła, aż zadrżały szyby w oknach.

– Niezły głosik – pokręcił głową Dymitr. – Z osiemdziesiąt decybeli jak nic… Gardziołka szkoda…

– Dziwne, nie ma krwawienia. Prawie nie ma – Sieklucki zmarszczył brwi, patrząc na kikuty palców uroczej niegdyś stopki.

– Związki srebra są dla nich bardzo toksyczne. Żyły się obkurczyły, by zablokować przenikanie szkodliwych substancji w głąb organizmu – wyjaśnił. – No to co, będziesz gadać?

– Nie wiem – jęknęła. – Nie mówiły, jak mają zamiar go znaleźć. Katarzyna pracowała przy identyfikacji komputerowej. Jakoś tak.

Najlepiej brzmią kłamstwa pomieszane z prawdą…

– Szczegóły – zażądał krótko.

– Nie wiem.

– Jakich programów chce użyć? Co porównywać? Do czego ma dostęp?

– Nie wiem…

Uderzył łańcuszkiem w jej drugie oko. Zapadła ciemność.

– Cholera, przesadziłeś – syknął nauczyciel. – Oślepiłeś ją…

– I tak idzie na raki… Jak na pierwszą rozmowę uzyskaliśmy niewiele – mruknął. – Niech sobie poleży do rana, może nabierze rozumu… Jak nie, to niestety trzeba będzie pokroić na kawałeczki… Jest odporna na ból, ale nie wie jeszcze, co to jest prawdziwy ból… Jak jej wyciągniemy jelita z brzuszka, to zmięknie…

Wyszli. Trzasnęły drzwi, a potem rygle. Przechyliła gwałtownym ruchem głowę. Gruczoły łzowe ciągle pracowały, wypłukiwały związki srebra z ran. Niech to szlag. Faktycznie wypalił jej oczy. Wszystkie oparzenia bolały ją potwornie, teraz dopiero, gdy napięcie opadło, poczuła jak bardzo.

Powolutku przekręciła się na brzuch. Teraz, gdy z siedmiu pasów zostało tylko pięć, mogła tego dokonać. A zatem podciągnąć nogi, a potem… Może uda się jej zerwać pasy? Wbiła skute dłonie w twardy materac, stopniowo zwiększała nacisk. Pompka. To tylko pompka z ciężarem na plecach… Coś cicho trzasnęło. Po chwili rozległ się drugi podobny dźwięk. Kości? Nie. Sprężyny? Też nie. Z czego jest łóżko? Stalowa rama, stalowa siatka. Na to materac, też sprężynowy. Co tak chrupnęło? Jak siatka trzyma się łóżka? Na śrubkach albo zaczepach. A może została przynitowana? Czy ten dźwięk to były odrywane łepki aluminiowych nitów?

Natężyła ponownie wszystkie siły. Kolejne trzaski i wreszcie materac puścił, zapadł się, odrywając z jednej strony od ramy. Stoczyła się pod łóżko, pasy zostały na górze, przytrzymując niepotrzebny już koc. Chropawy beton podłogi pod policzkiem. Głęboko odetchnęła kilka razy.

A zatem pierwsza przeszkoda usunięta. Teraz pojawiają się kolejne problemy. Dłonie i kostki nóg ma ciasno skute kajdankami, jest naga, zamknięta na cztery spusty i nic nie widzi. Zmusiła się do płaczu. Prawe oko będzie jej odrastać przez parę dni, ale lewe zostało tylko draśnięte po wierzchu. Może wystarczy kilka, kilkanaście godzin? Na razie musi płakać, wypłukać związki srebra z rany.

Kajdanki. Całe szczęście z sex shopu, skrajnie prymitywna konstrukcja. Monika wygryzła w materacu dziurę wsunęła ręce do środka. Wyszarpnęła jedną sprężynę, złamała o krawędź łóżka. Nawet nic nie widząc zdołała się rozkuć w kilka minut. Teraz nogi.

Wraz z kąpiącymi łzami ból odrobinę jej ustępował. Położyła się na zarwanym posłaniu i zawinęła w koc. Dotknęła czoła. Palce musnęły brzeg rany. Srebro w międzyczasie wżarło się bardzo głęboko, ale bąbel zaczynał już klęsnąć. Ciało miała rozpalone. Gwałtowny dreszcz przebiegł jej plecy. Nie miała termometru, ale policzyła sobie puls. Nie wyglądało to dobrze, czterdzieści stopni gorączki jak nic…

Kolana jej drżały. Pewnie z nerwów. Trzeba się uspokoić. A zatem spać. Skoro do jutra postanowili dać jej spokój, musi zregenerować siły… Nakryła się kocem razem z głową, usiłując własnym oddechem nagrzać przestrzeń pod pledem. Chwyciły ją jeszcze mocniejsze dreszcze. Ale powolutku zaczęła się odprężać. Kilka godzin odpoczynku powinno dobrze jej zrobić. Wrogowie nie zdołają zaskoczyć jej we śnie. Usłyszy huk zasuw i obudzi się. A wtedy… No cóż, w Kodeksie niejakiego Hammurabiego napisano: oko za oko. Wprawdzie im nie odrosną, ale nie pożyją wystarczająco długo, by się tym przejąć…

* * *

– W Krakowie mieszka czterdziestu siedmiu różnych Dymitrów. Z tego dwie trzecie w blokach. Tych, jak sądzę, możemy skreślić.

– Dlaczego? – nie zrozumiała Stasia.

– To bardzo proste. Porwanie to dość skomplikowana sprawa. Więźnia trzeba gdzieś trzymać. Z tego co znam Monikę, będzie usiłowała się uwolnić, może krzyczeć, kopać w ścianę… Sąsiedzi mogliby usłyszeć.