Выбрать главу

Zasiedli do stołu nakrytego haftowanym obrusem.

– Trudno jest zrobić kamień filozoficzny? – zainteresowała się Katarzyna.

Błysnął zębami w uśmiechu.

– Wymaga to odrobinę wprawy, ale trudniejsze było poznanie receptury… Seton dopiero na łożu śmierci zdecydował się ją podać. Nie byłem pewien, czy nie zamówić z rzeźni butelki cielęcej krwi – spojrzał na Monikę.

Pokręciła przecząco głową.

– Co robiłeś, mistrzu, przez te wszystkie lata? – zagadnęła uczennica.

– To samo co wy, starałem się przeżyć – powiedział. – Byłem kupcem w Norwegii, widziałem jak umiera Hanza, potem wyruszyłem do Nowego Świata… Mam w górach Boliwii hacjendę. Gdybyście chciały odpocząć parę lat albo stulecie… W każdym razie zapraszam.

* * *

I wreszcie wybiła godzina wielkiego dzieła. Gaszą światło: barwy substancji, a tym samym przebieg reakcji, określa się przy blasku świec i żaru płonącego węgla. Katarzyna i Monika nie są tu do niczego potrzebne, pozwolono im jednak przyglądać się pracy. Siedzą w fotelach pod ścianą, a Sędziwój i Stanisława przeprowadzają rytuał oczyszczenia przez ogień.

Mosiężny puchar oparty jest na drewnianym trzonie i napełniony pakułami nasączonymi spirytusem. Alchemik zapala zawartość. Staje twarzą na wschód. Rysuje w powietrzu gwiazdę Dawida, cytuje po hebrajsku ustęp z Sefer Jecirach. Kolej Stanisławy. Wypowiada dwanaście sefiriot. Sędziwój zakreśla wokół siebie sześć kręgów, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Podaje kielich dziewczynie. Ona wykonuje sześć obrotów w kierunku przeciwnym. Krąg to najdoskonalsza z figur matematycznych. Ogień wypali złe myśli oraz dziesiątki negatywnych energii, o których lubią wspominać bioenergoterapeuci.

Katarzyna była przygotowana na to, że zaczną od rozpalenia atanatora, ale trochę się rozczarowała. Nieduży palnik gazowy, na to blaszana miednica wypełniona popiołem. W popiele alchemik umieszcza szklaną retortę.

– Magnezja – mówi.

Stasia bierze ze stołu słoik z metalowymi wiórkami. Z wprawą lepi z nich jakby sople, zawija każdy w bawełnianą szmatkę i podaje mu z ukłonem. Alchemik umieszcza je w retorcie, po czym zalewa gęstą substancją z kolejnego słoja. Uruchamia palnik.

– Teraz trzeba będzie trochę poczekać – zwraca się do widowni.

Odstępują od stołu. Z szyjki naczynia unosi się delikatna para. Stanisława przynosi z kuchni szybkowar. Sprawnie wymontowuje zaworek bezpieczeństwa, a na jego miejsce wprawia miedzianą rurkę.

Alchemik zagląda do gęstej masy.

– Wydziela się olej – mówi spokojnie. – Jeszcze chwila – wyjmuje z kieszeni niedużą klepsydrę i stawia ją na stole. Piasek został nafosforyzowany, w ciemności na dnie zegara rośnie nieduży, błyszczący stos.

Wreszcie przesypał się do końca. Mistrz gasi płomień. Masa zaczyna stygnąć. Stanisława przynosi z kuchni dwa wiadra wody. Jedno zawiesza u sufitu, drugie stawia na podłodze. Przygotowuje kilka metrów plastikowych rurek, kupionych w sklepie z częściami do samochodów. W oczach alchemika poblask od kominka zapala iskierki.

Zdejmuje ostrożnie retortę i przelewa jej zawartość do szybkowaru.

– Kiedyś destylacja była dużo trudniejsza – zwraca się do obserwatorek.

– Wiem – uśmiecha się Monika. – Robiłam palonkę.

Pokrywa, dwa imadła do doświadczeń chemicznych. Rurkę wybiegającą z szybkowaru łączy z chłodnicą. Deflegmator nie jest w tym przypadku potrzebny. Nie będą oddzielać oleju fuzlowego, nie pędzą przecież bimbru…

Pod szybkowarem mocny ogień. Górne wiadro ma wspawany w dno zaworek. Kolejna rurka; woda, cyrkulując wokół wewnętrznej spirali, będzie chłodzić pary… Inny przewód odprowadza ciecz do wiadra na podłodze. Wydajny system chłodzenia, który spotkać można w szopach, stodołach, piwnicach i wszędzie tam, gdzie ludzie zajmują się produkcją smacznej, niedrogiej i nielegalnej przy tym gorzałki…

Minęła może godzina, gdy olej wewnątrz szybkowaru zawrzał. Do szklanej menzurki zaczyna spływać czerwonawy płyn.

– Likwor – wyjaśnia alchemik.

Jedną trzecią wlewa do słoika. Teraz dalsze przygotowania. Stanisława już wcześniej w porcelanowym moździerzu utarła trochę złotych opiłków na miałki proszek.

– Uncja złota, cztery uncje merkuriusza, osiem uncji siarki – poleca alchemik.

Dolewa rtęć, miesza. Płynny metal skleja się ze złotem, powstaje amalgamat… Teraz siarka.

– Kiedyś czystą rtęć uzyskiwaliśmy przecierając ją przez skórę wołową – wspomina Stanisława.

– Na szczęście obecnie jest łatwiej – uśmiecha się Michał.

Mieszaninę umieszcza w tyglu, tygiel stawia na palniku.

– Opary rtęci są trujące – zauważa Katarzyna.

– Owszem – alchemik odsuwa się w tył.

Masa powoli ulega wyżarzeniu. Po następnej godzinie na dnie naczynia zostaje tylko trochę grubego, białego popiołu.

– Tlenek siarki powinien być czerwony – zauważa agentka.

– Nie próbuj przykładać do tego współczesnej wiedzy – poucza ją mistrz. – To może być siarczan rtęci. Tej nocy przekroczymy granice zwykłej nauki…

Wrzuca popiół do naczynia o długiej szyjce, zalewa przygotowanym wcześniej likworem. Wstawia znowu do misy z piaskiem i podkłada ogień. Wokoło rozmieszcza cztery czarne bryłki – kawałki meteorytu.

– Powstały daleko stąd – odpowiada na nie zadane pytanie. – Są anomalią i poważnie wpływają na nasze losy. Dzięki ich obecności zakłócić możemy prawa, którymi rządzi się chemia… Mamy jakieś cztery godziny.

Przechodzą do dalszych pomieszczeń. Na regale, obok starych, oprawionych w skórę ksiąg, leżą skrzypce.

– Mogę? – pyta Monika.

Alchemik kiwa głową. Dziewczyna bierze instrument i oparłszy go na ramieniu, pociąga smyczkiem po strunach.

– Pięknie grasz – ocenia po chwili Stanisława.

Katarzyna, w przeciwieństwie do niej, nie jest pozbawiona słuchu muzycznego. Wyłapuje drobne niedociągnięcia, które wynikają z braku ćwiczeń w ciągu ostatnich lat.

– Do kogo strzelałaś? – pyta mistrz Michał.

Drgnęła. Melodia utonęła w dysonansach i ucichła.

– Skąd…

– Widać – mówi Katarzyna. – Masz na policzku ślady niedopalonych ziarenek prochu…

– Bośnia – wyjaśnia niechętnie. – Przed kilku laty. Ty tego możesz nie zrozumieć – spogląda na agentkę, – ale ja ciągle jestem bośniacką księżniczką. To daje przywileje, lecz również obowiązki. Feudał musi dbać o swój lud… Szkoda tylko, że w ten sposób, karabin snajperski to broń tchórzy. Wrogowie mieli zbyt dużą przewagę – jej oczy ciemnieją.

Alchemik nic nie mówi. Wspomina, jak na Lubelszczyźnie, ze starą kuszą w dłoni, polował na hitlerowskich żołdaków. Czasem nie da się uniknąć zabijania, choć nigdy nie strzelił nikomu w plecy.

Mieszanina w naczyniu zakończyła swoje reakcje. Na dnie szklanej butli znajduje się substancja wyglądem przypominająca czerwony budyń.

– Oto Vitrol, żywe złoto, nasienie metalu i duch materii – wyjaśnia alchemik. – Teraz, gdy wszystkie substancje zostały zgromadzone, przystąpimy do wielkiego dzieła.

Z koszyka z pakułami wyjmuje szklane jajo o bardzo grubych ściankach. Zaopatrzono je w gwintowany korek. Cała kula opleciona jest gęsto metalową siatką. Musi wytrzymać potworne ciśnienie.

– To specjalne szkło – mówi Stanisława do dziewcząt. – Uzyskiwaliśmy je z miażdżonych kryształów, czysta krzemionka. Bardzo trudno było je stopić, ale za to ma znacznie lepsze właściwości. Wygląda niemal jak to jajo, którego użyliśmy wtedy – zwraca się do mistrza.