Jego brwi wędrują do góry. Zdziwienie. I lekki strach. To normalne u ludzi, którzy posługują się fałszywą tożsamością.
– Mam kilka pytań odnośnie pańskiej poprzedniej pracy.
Lekko kiwa głowa.
– Której pracy?
– W czwartym warszawskim wydziale ochrany. Inwigilował pan niejakiego Feliksa Dzierżyńskiego…
Czasem przestępca, który ukrywa się przez dłuższy czas, przy aresztowaniu odczuwa natychmiastową ulgę i rozluźnienie. Spada z niego napięcie. Uczyła się o tym.
– Nie ma pani pojęcia, co to było za ścierwo – uśmiechnął się. – Naprawdę chce pani o tym porozmawiać? – gestem zachęcił ją, by usiadła.
– W zasadzie nie – odparła. – W pańskim życiu są zapewne ciekawsze epizody. Na przykład ewakuacja depozytów NBP do Rumunii w 1939 roku…
Kiwnął głową.
– Jak głęboko pani dotarła? – zapytał.
– Do lat siedemdziesiątych XIX wieku.
– Ten tam – wskazał gestem Olszakowskiego, który właśnie tłumaczył coś studentom odbywającym praktyki – za nic w świecie nie chce uwierzyć, że jeszcze metr, a dogrzebią się do zawalonych pomieszczeń oficyny saskiej. To był taki niski budynek, w którym mieszkała zamkowa służba. Podczas budowy arkad zerwano tylko dachy, a pomieszczenia napełniono ziemią, traktując je jak dodatkowy mur oporowy chroniący przed naciskiem skarpy – wyjaśnił.
– Arkady Kubickiego? Przecież to był nadworny architekt Stanisława Augusta Poniatowskiego.
– Owszem, jak więc pani widzi, praca w carskiej ochranie nie była moim pierwszym zajęciem. Wie pani, jaki popełniłem błąd? Powinienem był zostać archeologiem. Może kiedyś… – spojrzał na nią badawczo. – Jak mnie zidentyfikowaliście?
– Mamy system komputerowy, pozwalający rozpoznawać twarze i porównywać fotografie – odpowiedziała. – W naprawdę dużych ilościach. Około miliona sztuk na sekundę.
– I tak pani na mnie trafiła – domyślił się. – Co planujecie dalej?
– Nie wiem. Życie z kilkoma stuleciami na karku nie jest przestępstwem… Nie możemy też pociągnąć pana za pracę dla carskiej ochrany, bo to się przedawniło jakieś pięćdziesiąt lat temu. Zresztą zwalczanie socjalizmu traktować można jako zasługę. Podziemia niepodległościowego pan nie prześladował, więc dajmy temu spokój… Posługiwanie się fałszywymi dokumentami to poważne wykroczenie, ale jest mi obojętne. Ani razu nie trafił pan do kartotek policyjnych, co moim zdaniem świadczy o tym, że nie ma pan przestępczych skłonności… Raczej wręcz przeciwnie, wybiera pan zawody, w których może chronić ludzkie życie i mienie.
Myślał przez chwilę.
– Pani nie wpadła tak tylko porozmawiać – powiedział. – Kierują panią inne cele… I nie jest tu pani służbowo.
– Szukam kogoś. W którym roku się pan urodził?
– Dokładnej daty nie powiem. Wtedy trochę mniejszą przy wiązywano do tego wagę. Przypuszczam, że mógł to być rok 1576, może 1578… Pamiętam dobrze epidemię dżumy z 1589, miałem wtedy jakieś dziesięć, może jedenaście lat. Piłem eliksir w 1606, a biologicznie miałem około trzydziestki.
– Eliksir – podchwyciła.
– Z czerwonej tynktury, którą powszechnie zwie się kamieniem filozoficznym – wyjaśnił spokojnie. – Byłem czeladnikiem u mistrza Sędziwoja z Sanoka.
– Ilu was jest, nieśmiertelnych?
– Nie przesadzajmy z tą nieśmiertelnością – skrzywił się. – To tylko przedłużenie życia. A ilu jest? Nie mam pojęcia. Było nas sześcioro. Pani krewna, Stanisława Kruszewska, była najmłodsza.
Spojrzała na niego zdumiona.
– A kogo innego mogłaby pani szukać? – uśmiechnął się kącikami ust. – Pamiętam ją. Miła osóbka, tylko zupełnie nie pasowała do swojej epoki. Najlepiej czuła się chyba w XIX wieku…
– Spotkał ją pan?
– Kilka razy. Wpadliśmy na siebie podczas balangi z okazji koronacji Poniatowskiego. Później była damą dworu u księcia namiestnika Konstantego. Wiem, że mieszkała w Krakowie w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Pracowała jako nauczycielka w prywatnym gimnazjum dla panien…
– Chcę ją odszukać.
Milczał wpatrując się w dno wykopu. Archeolodzy właśnie odsłaniali koronę ceglanego muru.
– Nie umiem pani pomóc – powiedział wreszcie. – Nie widziałem się z nią od przeszło stu lat. Nie wiem nawet, czy żyje… Życie nie jest tak proste jak film… Nie umiemy się rozpoznać, nie latamy też z mieczami, by obcinać sobie głowy… Po prostu odrobinę udało nam się nagiąć pewne prawa natury. I coraz bardziej grzęźniemy w biurokracji. Sto lat temu zdobycie fałszywej tożsamości nie stanowiło problemu… Dziś staje się powoli niemożliwe.
– Ona nie popełniła żadnego błędu. Znalazłam jedynie garść drobiazgów, prawie nic.
– Ale może pomoże pani to, że jest obsesyjnie przywiązana do swojego nazwiska. Zawsze do niego wracała, gdy tylko wymarli ludzie, którzy mogli ją pamiętać… Przy odrobinie szczęścia nosi je także dzisiaj…
– Nasze bazy danych jej nie odnotowały pokręciła głową. – Musiała zmienić…
Z torby wyjęła garść czarno-białych wydruków komputerowych.
– To jest z lat dwudziestych – pokazała powiększony kadr. – Stała w tłumie z wiązanką kwiatów podczas obchodów rocznicy odzyskania niepodległości… A to z lat sześćdziesiątych – jubileusz Teatru Wielkiego. Tu uchwycił ją fotograf w kolejce po mięso, czasy okupacji…
– Lubiła teatr – przypomniał sobie. – Obsesyjnie… Może nadal uczęszcza na przedstawienia?
– No, trudno – wstała. – Proszę spać spokojnie. Nikomu nie zamierzam zdradzić pańskiej tożsamości.
– Bazy danych, analiza zdjęć, coraz trudniej będzie się wymknąć… – westchnął. – Za jakieś dwadzieścia lat sieć wokół mnie zgęstnieje do tego stopnia, że będę musiał chyba ukryć się gdzieś, gdzie nie sięga cywilizacja… Niezbyt kusząca perspektywa. Odprowadzę panią.
Przeszli koło wykopu. Archeolodzy plantowali powierzchnię i teraz na podłożu wyraźnie rysował się zarys kilku niedużych pomieszczeń oraz korytarza biegnącego wzdłuż skarpy.
– Drugi pokój od lewej – szepnął jej na ucho. – Może gdzieś w gruzie leży jeszcze moja ulubiona fajka…
Odprowadził ją do bramy.
– Proszę wpaść jeszcze kiedyś – zaprosił. – Miło było panią poznać.
Praca w szkole mile wypełnia czas. W wolnych chwilach Stanisława siedzi w Bibliotece Jagiellońskiej. Lata dziewięćdziesiąte to prawdziwy wysyp pisemek dla rozmaitych wariatów. Teorie Danikena, horoskopy, artykuły o sektach religijnych… Totalny miszmasz. Kolejne roczniki „Czwartego Wymiaru”, „Nieznanego Świata”, „Nie z tej ziemi”, „Magii”… Szuka informacji. Trzy lata temu duch alchemika Sędziwoja grasował w Nowym Sączu. Ubrany w strój z epoki wałęsał się w podcieniach przy Rynku. Widziało go kilkanaście osób. Co skłoniło go do paradowania w ubiorze z XVII wieku? O ile oczywiście to Mistrz, a nie jakiś miejscowy dowcipniś. Zwariował, czy może wręcz przeciwnie? Mógł obliczyć, że zapas tynktury skończył im się i daje znać, gdzie go szukać…
Cicho buczą pompy tłoczące ciekły azot przez instalacje banków pamięci. Korkowa tablica z przypiętą garścią zdjęć dziewczyny, która od prawie czterystu lat wędruje po świecie. Obok spis zawodów: nauczycielka, dama do towarzystwa. Zainteresowania: teatr. Niewiele tego… Za mało danych. Sportretował ją Witkacy, ale ta wiedza wynika wyłącznie z podpisu pod obrazem – podobieństwo tak odległe, że komputer go nie wychwycił…
Katarzyna Kruszewska wsłuchuje się w delikatny szum. Ciekły azot… sto dziewięćdziesiąt stopni poniżej zera… Na samą myśl o tym robi jej się chłodno.