ROZDZIAŁ IV
Przyjemna muzyka grana przez orkiestrę stanowiła doskonałe tło dla przyciszonego gwaru, brzęku naczyń oraz aromatycznych zapachów wypełniających wnętrze „Cosmo” — najbardziej ekskluzywnego lokalu w Landing. Właściciele twierdzili, że nikt nigdy nie zamówił dania, którego kuchnia nie byłaby w stanie przyrządzić, co było nie byle jakim powodem do dumy, biorąc pod uwagę ilość statków przelatujących przez centralny terminal Manticore Wormhole Junction. Honor jak dotąd nie miała podstaw, by poddawać w wątpliwość to twierdzenie, choć o niczym to nie świadczyło, jako że był to jej drugi pobyt w tym lokalu.
Pierwszy raz znalazła się tu, gdy odmówiła przyjęcia prezentu, który wymyśliła dla niej matka z okazji ukończenia akademii. Wtedy była tak oszołomiona, że na jedzenie nie zwracała żadnej uwagi, teraz nie dość, że miała większe obycie towarzyskie, to w dodatku pełniła rolę gospodyni. Przy tej właśnie okazji odkryła, że dzieła szefa kuchni są lepsze, niż twierdzili właściciele.
Powinny zresztą takie być, biorąc pod uwagę ceny. Tym ostatnim niezbyt się martwiła, bo mina Willarda Neufsteilera, jako żywo przypominająca minę treecata świadomego, że ma całą grządkę selera do dyspozycji, mówiła jej, że ją na to stać.
Neufsteiler zarządzał jej finansami od prawie pięciu standardowych lat i nadal była wdzięczna losowi, że na niego trafiła. Miał co prawda kilka irytujących nawyków, jak choćby odwlekanie z dziecinną wręcz radością przekazania dobrych wiadomości, ale był na wskroś uczciwy i miał niezwykły zmysł do inwestowania cudzych pieniędzy. Pryzowe z kontrabandy zatrzymanej w systemie Basilisk uczyniło z Honor milionerkę, ale to jego pomysły zrobiły z niej multimilionerkę. Co oznaczało, że mogła od czasu do czasu postawić mu obiad w takim jak ten lokalu, gdzie ceny wybijały dach, i przeżyć demonstrację jego poczucia humoru.
To ostatnie określenie wywołało uśmiech na jej twarzy, więc uniosła kielich z czerwonym winem, by go ukryć. Nie znalazła się tu wyłącznie po to, by wysłuchać raportu finansowego Willarda, dzięki czemu nie siedzieli sami przy stoliku, a to powodowało, że jego maniery irytowały ją znacznie mniej niż zwykle. Oprócz Paula obecni byli także dwaj oficerowie świeżo przydzieleni na HMS Nike. I to był drugi powód do świętowania.
W bitwie o Hancock pokładowy batalion Marines regulaminowo przydzielony do krążownika liniowego poniósł naprawdę ciężkie straty. Zginęli między innymi dowodzący nim podpułkownik Klein, jak i jego zastępca major Flanders, a dowódca kompanii o najdłuższym starszeństwie, który przejął po nich dowodzenie, znajdował się na bezterminowym urlopie zdrowotnym. Po zakończeniu bitwy batalionem dowodziła kapitan Tyler i nawet nieźle jej to szło, ale była zbyt niedoświadczona i wiadomo było, że jedynie czasowo pełni obowiązki dowódcy. Mimo to Admiralicja nie spieszyła się z przydzieleniem uzupełnień, czemu Honor się nie dziwiła — biorąc pod uwagę ogrom zniszczeń, jej okręt w najbliższym czasie nie miał szans na wzięcie udziału w walce, a Ich Lordowskie Moście mieli większe zmartwienia. Z drugiej strony trudno jej było się pogodzić ze skutkami, jakie miało to dla morale i poziomu wyszkolenia reszty załogi.
To ostatnie miało się właśnie zmienić przynajmniej w odniesieniu do Marines, a to dzięki niezwykle rzadko wykazywanemu przez Admiralicję zdrowemu rozsądkowi przy wyborze następcy podpułkownika Kleina. Pułkownik Tomas Santiago Ramirez był majorem, gdy Honor ostatni raz go widziała. Dowodził kontyngentem Marines HMS Fearles w systemie Yeltsin i jak podejrzewała, szybki awans zawdzięczał właśnie swym dokonaniom w tym systemie planetarnym. Powód zresztą był nieistotny — Ramirez bez dwóch zdań zasługiwał na wyższy stopień, a Honor była uradowana, widząc go ponownie.
Ramirez był emigrantem z San Martin, co wyjaśniało jego wzbudzający szacunek wygląd. Wraz z matką i siostrami uciekł z tej planety na pokładzie jednego z ostatnich statków, które zdołały skorzystać z terminalu Trevor Star, gdy układ planetarny został zaatakowany przez okręty Ludowej Marynarki. Jego ojciec wraz z resztą niezbyt licznej i przestarzałej systemowej marynarki wojennej zginęli, by umożliwić temu konwojowi ucieczkę. Ramirez miał wówczas zaledwie dwanaście lat, ale ludzie w takich okolicznościach szybko dojrzewają psychicznie. A fizycznie mieszkańcy San Martin dojrzewali równie szybko, bo warunki planetarne nie były lekkie. Dotyczyło to zwłaszcza grawitacji.
Każdemu, kto widział pułkownika po raz pierwszy, odruchowo cisnęło się na usta określenie „wielki”, ale właściwsze było słowo „masywny”. Ramirez był wysoki, ale nie ponad miarę, natomiast niezwykle grubokościsty i umięśniony. Sprawiał wrażenie pozbawionego szyi dzięki byczemu karkowi. Siedział obok Tankersleya, który był, jak to określała Honor, „niski, krepy i niewywrotny” i różnica między nimi natychmiast biła po oczach. Paul, chłop nie ułomek, był o połowę węższy w barach od Ramireza, którego biceps miał grubość uda przeciętnego mężczyzny. Mając sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu, pułkownik ważył sto pięćdziesiąt kilo i jeśli znajdowały się w tej masie choć trzy gramy tłuszczu, to Korpus nie zdołał ich znaleźć przez dwadzieścia standardowych lat jego służby w polu.
W porównaniu z nim jego zastępca, major Susan Hibson o zielonych oczach i zdecydowanych rysach, wyglądała na delikatną i wątłą niewiastę. Jej rysy jeszcze się wyostrzyły przez te kilka lat od czasu bitwy o Graysona, ale nie stały się naprawdę ostre i nieprzyjemne — po prostu ostrzegały wszystkich, że należą do kogoś, kto jak dotąd nie wykazał najmniejszych inklinacji do poznania w praktyce znaczenia określenia „cofnąć się”.
Ramirez i Hibson także spotkali się pierwszy raz od bitwy o Yeltsin, gdyż dotąd dostawali różne przydziały, i Honor szczerze się ucieszyła, gdy się o tym dowiedziała. Nie dość, że oboje lubiła, to w dodatku miała pewność, że w rekordowym czasie przywrócą Marines stacjonujących na jej okręcie do pełni formy.
Odstawiła opróżniony kielich i koło stolika niczym duch pojawił się kelner z butelką. Napełnił naczynie, sprawdził, czy komuś jeszcze nie trzeba nalać, i zniknął bez słowa. Był fachowcem, ale przydałoby mu się jeszcze kilka lekcji u MacGuinnessa, który potrafił być zupełnie niezauważalny. Chyba że miał być dyskretnie widoczny, by klienci zdawali sobie sprawę z doskonałości obsługi, za którą słono płacili.
Rozweselona tą myślą Honor ledwie stłumiała chęć zamówienia kubka kakao — chwilowo po deserze miała dość słodyczy, a dałaby Paulowi wymarzoną okazję do przycinków, co biorąc pod uwagę jego ostry język nie byłoby zbyt rozsądne.
Poczęstowała za to Nimitza kolejną łodygą selera. Maitre d’hotel nawet nie mrugnął okiem na jego widok, choć na Manticore nie mógł widzieć wiele treecatów. Po prostu gestem wezwał kelnera i do stolika dostawiono wysokie krzesło z oparciem, równie dobre dla dorosłych treecatów, co dla ludzkich berbeci. Nimitz zasiadł w nim z godnością monarchy zajmującego należny mu tron i zachowywał się nienagannie przez cały posiłek, dając pokaz doskonałych manier przy stole. Honor zrezygnowała tym razem z wydzielania mu przysmaku mimo świadomości, że organizm Nimitza nie produkuje enzymów niezbędnych do strawienia ziemskiej celulozy, toteż treecat chrupał, aż mu się uszy trzęsły.
— Nadal nie mogę uwierzyć, że to dla niego aż taki przysmak. — Neufsteiler potrząsnął głowa z podziwem. — Sądziłem, że w końcu mu się znudzi.
— Średnia długość życia treecata wynosi około dwustu pięćdziesięciu lat i jak dotąd nie ma żadnych informacji wskazujących na to, by jakikolwiek treecat kiedykolwiek miał dość selera — poinformowała go z kamienną twarzą Honor.