— Serio? — upewnił się Willard.
— Serio. Próby wyperswadowania Nimitzowi łakomstwa nie przynosiły nigdy żadnych efektów. Muszę przyznać, że nawet mnie to cieszy.
— Tak? — zainteresował się Tankersley. — Nigdy bym tego nie podejrzewał, biorąc pod uwagę wymówki, które mi robisz za każdym razem, kiedy uda mi się dać mu kawałek.
— Bo go rozpieszczasz. A ja się trochę źle wyraziłam: nie chodzi mi o jego miłość do selera, tylko o upodobanie do tego warzywa treecatów jako gatunku.
— Dlaczego? — zdziwił się Willard.
— Bo to właśnie dzięki selerowi doszło do spotkania ludzi i treecatów.
— A to muszę usłyszeć! — Tankersley rozsiadł się wygodniej i dodał: — Zakładając naturalnie, że się z nas nie nabijasz.
Nimitz oderwał się od selera i posłał mu pogardliwe spojrzenie, a Honor uśmiechnęła się.
— Mówię poważnie — powiedziała. — Ludzie, zasiedlając Sphinxa, przez wiele lat nie interesowali się treecatami, a większość w ogóle zapomniała o ich istnieniu. Zostały odkryte przez ekipę Zwiadu Kartograficznego badającą planetę przed kolonizacją, ale nikt nawet nie podejrzewał, jak są inteligentne. Sądzę, że głównym powodem była ich wielkość: ludzie dotąd nie zetknęli się z inteligentną rasą o tak niewielkich rozmiarach i nikt się tego nie spodziewał, najprawdopodobniej więc dlatego ekipy badawcze nie poświęciły im dość uwagi, by odkryć, że posługują się narzędziami.
— Nigdy o tym nie słyszałem — przyznał z zaskoczeniem Ramirez.
Głos miał basowy i dudniący, co doskonale współgrało z jego wyglądem, zadziwiała za to jego śpiewna wymowa.
— Naturalnie nie podważam pani słów, lady Harrington, ale od dawna fascynują mnie treecaty i czytałem wszystko, co mogłem o nich znaleźć. Nigdzie nie było choćby wzmianki, że posługują się narzędziami.
— Poczułabym się zaskoczona, gdyby było inaczej. — Honor wzruszyła ramionami. — O strukturze ich społeczności też niewiele zdołałeś się dowiedzieć, prawda?
— Fakt… — Ramirez potarł podbródek. — Tylko jakoś nigdy nie zwróciłem na to uwagi… Dowiedziałem się sporo o ich budowie, fizjologii i zachowaniach. Literatura dotycząca związków z ludźmi także jest dość bogata, choć niewiele wyjaśnia. Każdy ekspert zdaje się mieć własną teorię tłumaczącą, jak właściwie działa telepatyczna więź między treecatem a człowiekiem.
— A wszyscy zastrzegają, że to jedynie „hipotezy”, zgadza się? — upewniła się z uśmiechem Honor. — Dzieje się tak dlatego, że ci, którzy naprawdę dużo wiedzą o treecatach, nie ujawniają swej wiedzy. Nie będę ryzykowała spiskowej teorii milczenia, ale faktem jest, że ksenolodzy przybywający na Sphinxa albo zostają adoptowani, albo nie dowiadują się niczego istotnego i znudzeni odlatują. Zaś ci, którzy zostali adoptowani, najczęściej kończą jako pracownicy Komisji Leśnej, której głównym celem jest obrona chronionych gatunków. Treecaty naturalnie do nich należą, a polityka władz planetarnych raczej zniechęca ludzi do nachalnych kontaktów z takimi gatunkami. Zresztą wszyscy mieszkańcy Sphinxa są nastawieni opiekuńczo do treecatów i nie lubią o nich rozmawiać z obcymi.
Dlatego dostępna literatura to w większości niekompetentne dywagacje i pobożne życzenia autorów. Wracając zaś do posługiwania się narzędziami — nie ulega wątpliwości, że treecaty robią to powszechnie i od dawna. Mówimy naturalnie o prymitywnych narzędziach, mniej więcej z epoki neolitu, ale powinieneś zobaczyć krzemienne toporki i inne wyroby niektórych plemion. Są całkiem zaawansowane i użytkowe, choć pozbawione ornamentacji. No i trzeba powiedzieć, że te treecaty, które adoptowały ludzi, jak na przykład obecny tu Pan Żarłok, nie potrzebują narzędzi, bo mają ludzi, którzy wykonują za nie wszystkie ciężkie prace.
Nimitz wydał dźwięk dziwnie przypominający pełne urażonej dumy prychnięcie, więc Honor roześmiała się i podała mu kolejny kawałek selera. Łapówka została łaskawie przyjęta, a ona wróciła do opowieści.
— Przez pierwsze trzy lata planetarne, czyli przez prawie szesnaście lat standardowych, koloniści mieli z treecatami jeszcze mniej kontaktu niż ekipy badawcze. Głównie dlatego, że treecaty były wystarczająco inteligentne, by nie zwracać na siebie uwagi i nie rzucać się ludziom w oczy w czasie, gdy przystosowywały się do niespodziewanego nowego sąsiedztwa. Ludzie zaś mieli wystarczająco dużo poważniejszych zmartwień. Sytuacja uległa zmianie, gdy powstały cieplarnie, w których zaczęto uprawiać nie tylko najpotrzebniejsze do przeżycia rośliny. Osobiście uważam, że treecaty cały czas przeprowadzały wyprawy zwiadowcze tak do cieplarń, jak i do obejść, tylko nikt ich nie zauważył. Bo treecata naprawdę nie sposób zauważyć w lesie czy na łące, jeśli nie chce on zostać zauważonym. Nikt też nigdy nie zadawał sobie trudu zamykania cieplarń czy pomieszczeń gospodarczych, bo nie było ku temu najmniejszego powodu. Dopóki pewnej bezksiężycowej nocy nie zaczęły znikać z cieplarń selery naciowe.
— Żartuje pani?! — roześmiał się Neufsteiler. — Wykradały seler?
Honor przytaknęła.
— Owszem, choć wątpię, by traktowały to w ten sam sposób co my, bo nie mają poczucia indywidualnej własności — wyjaśniła. — Lata całe trwało nim wytłumaczyłam Nimitzowi, na czym to polega, a zresztą nadal uważa to za jeden z głupszych ludzkich przesądów. Natomiast Zagadka Znikającego Selera była sensacją co się zowie. Nie uwierzylibyście, jakie teorie wysuwano, by wyjaśnić bezśladowe znikanie tej rośliny. I tylko tej — bo żadna inna nie ginęła. Zresztą żadna z tych teorii nie miała wiele wspólnego z prawdą. No bo sami pomyślcie: kto wpadłby na mniej prawdopodobną niż taka wersję, że nadrzewne drapieżniki pozaziemskiego pochodzenia dokonują na całej planecie komandoskich rajdów na cieplarnie w środku nocy jedynie po to, by wykraść z nich seler?
— Mniej prawdopodobna rzeczywiście jakoś nie przychodzi mi do głowy — przyznał Ramirez rozbawionym głosem.
Nimitz starał się jak mógł ignorować to rozbawienie, aż obserwująca go Honor zaczęła się śmiać.
— Wątpię, by którykolwiek Marine mógł coś takiego wymyślić — przyznała. — Podobnie jak żaden z osadników. Aż do nocy gdy pewna dziesięcioletnia dziewczynka nie mogła zasnąć i złapała jednego ze złodziejaszków na gorącym uczynku — uśmiechnęła się.
— I narobiła wrzasku? — podpowiedział Willard.
— Wręcz przeciwnie. — Honor uśmiechnęła się szerzej. — Nikomu nie pisnęła ani słówka.
— To w jaki sposób sprawa wyszła w końcu na jaw? — spytał Paul.
— A to już zupełnie inna historia. Jak będziesz dla mnie naprawdę miły, to może któregoś dnia ci ją opowiem.
— Ahu! Założę się, że sama jej nie znasz!
— Próbuj dalej: tak łatwo nie dam się podpuścić. Ale powiem ci jedną rzecz, jeśli chcesz… — obiecała i urwała, przyglądając się z rozbawieniem, jak upór walczy w nim o lepsze z ciekawością.
Tak jak się spodziewała, ciekawość okazała się silniejsza.
— Już dobrze — skapitulował. — Chcę!
— Ta dziewczynka nosiła nazwisko Harrington. Można powiedzieć, że znam się z treecatami od pokoleń.
— Można też powiedzieć, że wątpliwe poczucie humoru jej chwilowo ostatniej praprawnuczki doprowadzi ją do marnego końca, chyba że nauczy się kończyć to, co zaczęła mówić — ostrzegł Tankersley.
— Zobaczymy. Może wymyślisz jakiś sposób, żeby mnie przekupić…
— Na pewno… — obiecał tak jednoznacznym tonem, że się zarumieniła.
— A nam pani nie powie? — upewnił się Neufsteiler, podobnie jak pozostała dwójka ignorując jej rumieniec. — Tak też myślałem… Cóż, w takim razie może ja też nie powinienem mówić, dlaczego chciałem się z panią spotkać.