— Przeżyję — zapewniła go i zwróciła się do McKeona. — Widzę, że dostałeś awans na kapitana, co oznacza, że ktoś w Admiralicji jednak zna się na ludziach. Gratulacje.
— Chyba że jadę na twojej reputacji — odciął się.
— Nie przez tyle lat — zapewniła go radośnie. — Co ci dali?
— HMS Prince Adrian. — Nie próbował ukryć zadowolenia, a miał z czego być rad: choć mniejszy od najnowszych ciężkich krążowników klasy Star Knight, okręt miał dwieście czterdzieści tysięcy ton i silne uzbrojenie.
Dla niepełnego kapitana i to świeżo po awansie było to nader zaszczytne dowództwo… na które w pełni zasługiwał.
— Scotty jest z tobą? — spytała po chwili Honor.
— W rzeczy samej jest.
— O co chodzi? — zainteresowała się dziwną formą jego odpowiedzi.
— O nic poza tym, że pół dnia po nim na pokładzie zameldował się jeszcze ktoś, kogo, jak sądzę, pamiętasz. Niejaki bosman Harkness.
— Harkness jest bosmanem?!
— Słowo honoru! Co prawda zajęło mu to ze trzydzieści lat, ale jak dotąd jest bosmanem. Wygląda na to, że Scotty ma na niego stabilizujący wpływ.
— Nie powiesz mi chyba, że zrezygnował ze starych nawyków?!
— Skądże znowu; po prostu nie natknął się jeszcze w barze na żadnego Marine i nie dał się jak dotąd złapać celnikom, co, jak sądzę, ma związek z doświadczeniami na placówce Basilisk. Z drugiej strony nie można całkowicie wykluczyć tego, że się ustatkował.
— Uwierzę, jak zobaczę. — Honor nadal nie była przekonana. — A co Ich Lordowskie Moście w swej łaskawości dali tobie, Andy?
— Nic tak spektakularnego jak ciężki krążownik, ma’am, ale nie narzekam. — Venizelos wyszczerzył radośnie zęby. — Przejmę od kapitan Truman Apolla, gdy zakończy się jego modernizacja.
— Doskonale. Zasłużyliście obaj na słowa uznania — pochwaliła towarzyszy, unosząc kielich w toaście.
Czuła w tej chwili pełną satysfakcję, co nie zdarzało się często. Wszystkim wiodło się zasłużenie dobrze, przynajmniej w sprawach zawodowych. Spoglądając na Paula, pomyślała, że jej układa się także życie osobiste, co nadal stanowiło nowość.
— Dzięki. — McKeon odstawił naczynie i usiadł wygodniej. — A teraz, skoro już wiesz, co nowego u każdego z nas, chcemy usłyszeć, co naprawdę wydarzyło się w Hancock. Bo z tego, co słyszałem, zachowałaś się tak jak zwykle, czyli dokonałaś niemożliwego!
ROZDZIAŁ V
— Chyba czas na mnie — westchnęła Michelle Henke, już w mundurze z dystynkcjami kapitana i naszywką w kształcie podkowy na lewym ramieniu, na której wyszyto nazwę jej nowego okrętu.
Od munduru i włosów odbijały wręcz — bo powiedzieć, że kontrastowały z nim, byłoby za mało — biały beret dowódcy okrętu i cztery złote paski niepełnego kapitana. Honor żałowała, że nie mogła jej zgodnie ze zwyczajem dać swoich, ale nigdy nie była niepełnym kapitanem — przeskoczyła ten stopień, gdy została awansowana z komandora na kapitana z listy. Henke prezentowała się lepiej niż doskonale — wyglądała po prostu właściwie.
— Obawiam się że tak. — Honor poprawiła jej białobłękitną baretkę CGM na lewej piersi. — Cieszę się, Mike. Żal mi się z tobą rozstawać, miałam nadzieję, że więcej czasu spędzimy razem, ale cieszę się, że dostałaś okręt. Naprawdę na niego zasługujesz.
— Kiedy zjawiłaś się na okręcie, powiedziałam ci, że nie zadowoli mnie nic niżej krążownika, no nie? — Henke uśmiechnęła się. — Powinnaś już wiedzieć, że zawsze stawiam na swoim.
— I tym razem także. Odprowadzę cię na pokład hangarowy.
Henke skinęła głową, a Honor odebrała od Jamesa MacGuinessa Nimitza i posadziła go sobie na ramieniu. Twarz Maca pozostała bez wyrazu, ale mrugnął porozumiewawczo, dając jej znać, że wszystko jest przygotowane. Odpowiedziała ledwie dostrzegalnym ruchem głowy i wyszła w ślad za Henke z kabiny.
Minęły wartę z Korpusu pilnującą drzwi do kajuty kapitańskiej i skierowały się do windy. Korytarz był pusty, jak zwykle zresztą, ale Honor zauważyła, że Henke rozgląda się nieznacznie, i stłumiła śmiech. Wszyscy oficerowie krążownika wzięli udział w pożegnalnej kolacji poprzedniego wieczora, ale podobnie jak tradycją było, że dowódca przekazywał dystynkcje swemu zastępcy, gdy ten został kapitanem, podobnie tradycją stało się „przypadkowe” napotkanie przez schodzącego z okrętu pierwszego oficera pozostałych starszych oficerów, którzy życzyli mu powodzenia na nowym okręcie albo na nowym stanowisku.
A tymczasem na korytarzu nie było żywego ducha i widać było, że Henke poczuła się nieswojo. Już chciała się odezwać, ale zmieniła zdanie w ostatnim momencie i bez słowa wsiadła do windy. Honor poszła w jej ślady, wybrała punkt docelowy trasy i winda ruszyła. Drogę wypełniła im niezobowiązująca rozmowa o wszystkim i o niczym, ale Honor udało się w znacznej mierze poprawić humor Mike, nim dotarły na pokład hangarowy numer 3. Podróż trwała długo, bo był on najbardziej oddalony od kwater oficerskich, ale chwilowo był także jedynym sprawnym na okręcie. Rozległ się wreszcie ostrzegawczy sygnał, drzwi otworzyły się i Honor dała znak Henke, by wysiadła. Mike skłoniła się głęboko, wyszła z windy i zamarła, gdy rozległy się pierwsze dźwięki marsza Saganami płynące ze wszystkich głośników na pokładzie.
Odwróciła się, wytrzeszczając oczy, a ponad dźwięk hymnu Royal Manticoran Navy wybił się nawykły do rozkazywania głos:
— Preeezentuj broń!
Warta honorowa Korpusu wykonała rozkaz wydany przez kapitan Tyler, która zasalutowała szpadą. Pułkownik Ramirez i major Hibson byli obecni, ale stali nieco z boku idealnie wyrównanych szeregów w galowych zielonoczarnych mundurach. Dalej zaś widać było podwójny szereg oficerów i członków załogi w czarno-złotych galowych uniformach, wyprężonych w postawie zasadniczej, prowadzący prosto do śluzy.
Henke odwróciła się do Honor z błyskiem w oczach.
— To twoja sprawka! — oznajmiła oskarżycielsko, korzystając z faktu, że zagłusza ją muzyka. — A ja dałam się nabrać!
— Nie moja. Pomysł był załogi. Ja tylko zgodziłam się, by Mac uprzedził ich, że jesteśmy już w drodze.
Henke otworzyła usta, zamknęła je bez słowa, przełknęła ślinę i odwróciła się. Po czym wyprostowała się i paradnym krokiem przemaszerowała do śluzy, przy której komandor Chandler oddała jej honory niczym na defiladzie. Mike odsalutowała równie bezbłędnie i nowa pierwszy oficer HMS Nike wyciągnęła dłoń dokładnie w chwili, gdy umilkła muzyka.
— Gratuluję, kapitan Henke. Będzie nam pani brakowało. W imieniu oficerów i załogi HMS Nike życzę pani dużych szybkości i udanych polowań.
— Dziękuję, komandor Chandler. — Kontralt Henke był głębszy niż zwykle. — Masz dobry okręt i dobrych ludzi, Eve. Opiekuj się nimi. I spróbuj trzymać kapitan z dala od kłopotów.
— Spróbuję, ma’am.
Chandler zasalutowała ponownie i odstąpiła w bok, robiąc przejście do śluzy. Rozległ się gwizd bosmański przysługujący dowódcy okrętu. Henke uścisnęła mocno dłoń Honor i nie oglądając się już, przekroczyła próg.
Pavel Young odwrócił się od okna, słysząc dzwonek. Poprawił kurtkę munduru i nacisnął przycisk otwierający drzwi do swej kwatery. Obecność wartownika z Royal Manticoran Marine Corps w korytarzu tym razem nie była częścią przywilejów należnych kapitanom okrętów. Teraz wartownik pilnował, by Young nie opuścił kwatery, stanowiąc symbol niełaski, a jego całkowicie pozbawiona wyrazu twarz świadczyła o zupełnie jednoznacznej opinii, jaką miał o pilnowanym. Young zacisnął usta, czując silniejszą falę gniewu i upokorzenia na widok antygrawitacyjnego fotela wlatującego z cichym buczeniem do pokoju.