Pomknęła na północ, mając skrzydła skonfigurowane do lotu z maksymalną prędkością. Za nią leciał samolot Tankersleya, przed sobą widziała wyspę Saganami, stanowiącą od ponad dwustu pięćdziesięciu planetarnych lat kolebkę Królewskiej Marynarki, wyglądającą z tej wysokości jak opromieniony słońcem szmaragd. Błyskawicznie rosnący w oczach, jako że leciała ku niemu z prędkością sześciu Machów.
Honor urodziła się w pobliżu Oceanu Tannermana, ale i tak miała spore problemy po przybyciu do akademii, i poczuła się dobrze dopiero po paru tygodniach. Problemem nie było morze, lecz klimat. Co prawda niższa o dwadzieścia pięć procent siła przyciągania powodowała poczucie radosnej lekkości, ale wyspa leżała u wylotu przesmyku Silver łączącego zatokę Jason z Oceanem Południowym, czyli zaledwie dwadzieścia sześć stopni poniżej równika i to planety krążącej znacznie bliżej słońca niż ta, z której Honor pochodziła. Różnica była dość spora — Manticore znajdowała się w pobliżu granicy wysokich temperatur uniemożliwiających ludziom egzystencję bez sztucznych osłon bytowych. Sphinx zaś mieścił się w dolnym przedziale niskich temperatur.
Naturalnie kiedy uznała, że już dostosowała się do nowych warunków, zafundowała sobie takie poparzenie słoneczne, że do tej pory je pamiętała. Co prawda nie powtórzyła tego wyczynu, ale było to w znacznej mierze zasługą Nimitza, który po pierwszym doświadczeniu pełnił rolę żywego stopera. Honor poparzyła się, gdy treecat miał jeszcze swoje problemy związane ze zmianą klimatu, a jej cierpienia odbierane dzięki więzi telepatycznej przekonały go, że znacznie lepiej jest zapobiegać niż leczyć. Od tamtej pory Honor znacznie ostrożniej badała nowe środowisko, toteż odkrycie, że żeglowanie w tropikach sprawia taką samą przyjemność jak żeglowanie w znacznie zimniejszych wodach rodzinnej planety, nie spowodowało żadnych niemiłych incydentów. Podobnie jak loty na lotni, choć te były mniej groźne od znacznie trudniejszego szybowania nad górami Copper Wall, gdzie stale występowały turbulencje. Wiele wolnych godzin przeznaczyła wraz z Nimitzem na loty nad nieprzyzwoicie wręcz błękitną wodą, naturalnie bez ratunkowych antygrawitatorów, które dla mieszkańców Manticore stanowiły niezbędne wyposażenie awaryjne.
Ta niechęć do sprzętu ratunkowego stanowiła powód zmartwień instruktorów, a ratowały ją tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, latanie było powszechną pasją na Sphinxie, gdzie nikt nie używał tego zabezpieczenia, a najlepsi lotniarze pochodzili właśnie z tej planety. Używanie awaryjnych antygrawitatorów uznawano za hańbę, co było głupie, ale stanowiło fakt. Po drugie, Honor w wieku dwunastu lat uzyskała patent samodzielnego lotniarza, więc trudno było ją uznać za niedoświadczoną nowicjuszkę, której trzeba pilnować. Być może to także wpłynęło na rozwój jej zmysłu orientacji — w czasie lotu zawsze wiedziała gdzie jest, podobnie jak zamieszkujące Sphinxa albatrosy, co nieodmiennie zaskakiwało i wprawiało w oszołomienie instruktorów.
Akademia posiadała także przystań ze sporą ilością rozmaitych łódek żaglowych i każdy midszypmen, niezależnie od późniejszej specjalizacji, musiał zdać egzamin z latania na lotni, pilotażu szybowca i odrzutowca oraz uzyskać patent sternika na jednostkach żaglowych. To, że musiał również ukończyć kurs pilotażu małych pojazdów wyposażonych w napęd antygrawitacyjny, rozumiało się samo przez się. Krytycy mogli się krzywić na takie przestarzałe wymagania i twierdzić, że dawno minęły czasy, gdy kapitanowie nawigowali w nadprzestrzeni, w równym stopniu posługując się przyrządami co instynktem; władze akademii nieodmiennie odpowiadały, że instrumenty zawsze mogą zawieść, w przeciwieństwie do instynktu. Honor, podobnie zresztą jak przeważająca większość oficerów RMN, była przekonana, że właśnie te kursy nauczyły ją wielu rzeczy i dały pewność siebie, których nie dałyby sesje w najlepszych symulatorach. Nie licząc naturalnie radości z latania czy żeglowania.
Co w niczym nie zmieniało faktu, iż jej wrodzony talent do latania, połączony z pewnością siebie i skłonnością do udowadniania, jak jest dobra, wpędziły ją w kłopoty i to nie raz. Nie chodziło zresztą o to, że była złośliwa, ale miała zwyczaj ignorować wskazania przyrządów i polegać na instynkcie, co niektórych jej instruktorów doprowadzało do stanu mowy nieartykułowanej graniczącego z toczeniem piany. Bosman Youngman rządząca żelazną ręką basenem jachtowym, odkąd ją poznała i nabrała zaufania, traktowała Honor jak partnerkę, toteż tu kłopotów nie było. Być może dlatego, że choć urodzona na Gryphonie, często spędzała urlop na Sphinxie, gdzie, jak mawiała, można było naprawdę popływać. Sprawdziła osobiście umiejętności Honor i mianowała ją pomocnikiem i instruktorem.
Zupełnie inaczej miała się rzecz z nauką latania. I z perspektywy lat Honor mogła nawet zrozumieć reakcję porucznika Desjardina, gdy usłyszał butne zapewnienie, że pani midszypmen Harrington nie potrzebuje przyrządów, by dobrze latać, wygłoszone przez tę właśnie panią midszypmen. To, że mówiła prawdę, było już zupełnie inną sprawą. Natomiast nadal uważała za rażącą niesprawiedliwość, że ją uziemił na cały miesiąc za ignorowanie ostrzeżeń sztormowych i wskazań przyrządów w czasie nocnego lotu szybowcem na pierwszym roku. Przecież cała i zdrowa wylądowała na nie draśniętej nawet maszynie. Co do pozorowanej walki z Henke na drugim roku przyznawała uczciwie, że ją trochę poniosło. Natomiast z powodu nie uzgodnionej akrobacji powietrznej w czasie regat nie czuła się ani trochę winna. Skąd mogła wiedzieć, że komandor Hartley akurat wygrywał, kiedy nad nim przeleciała? Kontrola lotów nie zamknęła przestrzeni nad regatami, bo zapomniała o tym drobiazgu, a poza tym Honor nadal była przekonana, że Hartleya zawiodły nerwy. Przecież przeleciała dobre czterdzieści metrów nad masztami jego słupa, więc po co wyskoczył za burtę?!
Uśmiechnęła się w duchu, przypominając sobie jego wściekłą tyradę, choć wówczas ani ruganie, ani legendarna wręcz ilość czarnych punktów, którą otrzymała, nie nastrajały jej optymistycznie. Sprawdziła przyrządy, wracając do rzeczywistości — maszyna Paula była jeszcze za daleko, by mógł ją wziąć w obiektyw fotokamery, ale zbliżała się szybko. Tankersley wytracał wysokość, by zwiększyć prędkość i przechwycić ją w klasyczny zgoła sposób; uśmiechnęła się szeroko, sięgając do dźwigni klap. Paul był dobry, ale wcześniej polatali sobie wystarczająco długo, by wróciły stare nawyki, a bardzo wątpiła, by był przygotowany na coś takiego!
Równocześnie zmniejszyła ciąg i wysunęła klapy. Nagłe szarpnięcie rzuciło ją na pasy, a Javelin prawie stanął w miejscu. Skrzydła automatycznie wysunęły się, zapobiegając natychmiastowemu przepadnięciu maszyny, a Honor postawiła ją prawie na ogonie, rozpoczynając pętlę ze wznoszeniem. Tablica przyrządów rozświetliła się czerwienią, zawyły przynajmniej trzy alarmy ostrzegawcze… a potem wszystko umilkło i zgasło, gdy zamknęła klapy i otwarła przepustnice, po sekundzie włączając jeszcze dopalacze. Javelin pomknął tak, jakby przestały go obowiązywać prawa grawitacji, a gdy skończyła immelmanna, miała przed nosem samolot Paula rozpoczynający właśnie wznoszenie.
Uśmiechnęła się drapieżnie i nie zmniejszając ciągu, pognała za nim, robiąc klasyczne nożyce. Poczuła, że zaczyna tracić przytomność, ale nie poddała się — maszyny mieli identyczne, ale ich osiągi przekraczały wytrzymałość większości pilotów, a jej tolerancja na przyspieszenie była wyższa. Wykorzystała to, nadal siedząc Paulowi na ogonie i zacieśniając skręt bardziej, niż on byłby w stanie to zrobić. A zaraz potem na ekranie kwadrat celownika zmienił się w kółko i nacisnęła przycisk uruchamiający fotokamerę.