Nieistotne przy tym było, że jej trójkątna twarz o zdecydowanych rysach i egzotycznych oczach nie miała nic wspólnego z klasycznym pięknem, czy to, że była o ponad piętnaście centymetrów wyższa od normalnego mężczyzny z Graysona. To, jak i inne, głębsze różnice jedynie zwiększały jej atrakcyjność. Była… szczęśliwsza, bardziej zrelaksowana niż kiedykolwiek i znacznie bardziej świadoma swej kobiecości. Poprzednio nigdy nie widział jej z choćby śladem makijażu, teraz zręcznie użyte w niewielkich ilościach kosmetyki podkreślały oryginalność jej rysów, a długie do ramion, puszyste włosy wyglądały znacznie ładniej, niż gdy były ścięte na zapałkę.
Zrozumiał, że stoi i gapi się na nią, podczas gdy ona spokojnie mu się przyglądała i czekała. Cybernetyczne oko wyglądało tak jak normalne, ale w obu widać było samotność… albo tak mu się wydawało. Była przyzwyczajona do samotności dowódcy, a on dopiero się do niej przyzwyczajał. Każdy kapitan okrętu jej doświadczał, ale nie była przez to ani trochę mniejsza. Gdy ten prosty fakt do niego dotarł, nagle wszystko stało się proste i jasne.
— Dobrze… Honor — i ostrożnie dotknął jej ramienia, co było także nie do pomyślenia dla większości wychowanych na Graysonie mężczyzn. — Ale tylko prywatnie. Admirał Matthews urwałby mi głowę, gdyby ktoś zasugerował, że ośmieliłem się zachować w stosunku do ciebie z mniejszym niż maksymalny szacunkiem.
Ciężki krążownik Jason Alvarez znieruchomiał na orbicie Graysona. Honor siedząca w fotelu admiralskim na jego pomoście flagowym czuła się niczym uzurpator, ale Brentworth tak długo nalegał, że dała się przekonać. Zresztą nie oponowała zbyt mocno.
Pomost obsadzony był jedynie szkieletową załogą, jako że żaden admirał nie przebywał na pokładzie, a wszystkimi manewrami i tak zajmowała się obsada mostka, gdzie rządził kapitan. Wszystkie ekrany były jednak włączone i Honor z coraz większym podziwem przyglądała się zmianom, które zaszły w systemie planetarnym od jej ostatniego pobytu.
Grayson był jak zwykle piękny i śmiertelnie niebezpieczny, o czym przekonali się wyznawcy Kościoła Ludzkości Uwolnionej, gdy zjawili się tu, uciekając przed zbytnim rozwojem techniki na Ziemi. Okazało się, że planeta jest szkodliwa dla ludzi z powodu panującego tu większego stężenia ciężkich pierwiastków niż na większości składowisk odpadów toksycznych. Gdyby to od niej zależało, opuściłaby planetę i przeniosła całą populację do stacji orbitalnych, ale koloniści byli bardziej uparci. Na orbitę przenieśli ile mogli farm i innych zakładów produkujących żywność, kiedy tylko uzyskali taką możliwość techniczną, ale sami z uporem godnym lepszej sprawy trzymali się powierzchni planety, która wolno, lecz nieprzerwanie ich zabijała. Teraz na orbicie znajdowało się nieporównanie więcej stacji, gdyż Grayson dzięki sojuszowi z Królestwem Manticore uzyskał dostęp do nowoczesnych rozwiązań technicznych. Nadal jednak były to farmy, nie habitaty.
Co w sumie nie powinno jej aż tak dziwić, bowiem mieszkańcy Graysona tak naprawdę nie wiedzieli, jak się wycofać z czegokolwiek. Nie byli fanatykami religijnymi — ci parę wieków temu wynieśli się na Masadę — ale byli nadzwyczaj uparci. Tak uparci, że w pełni mógł ten upór docenić jedynie ktoś urodzony i wychowany na Sphinxie. No i jak na potomków zaprzysiężonych wrogów techniki wykazywali niesamowitą wręcz elastyczność i zmysł techniczny.
Zaskakująco wysoki procent stacji kosmicznych stanowiły forty. Fakt, były niewielkie, ale zmodernizowane, a większe właśnie budowano. Te tutaj stanowiły pozostałość po konflikcie z Masadą, a choć nie widziała planów nowych, mogła się założyć, że były pomysłowe i nowatorskie. Cechą charakterystyczną mieszkańców Graysona było bowiem to, że nie przyjmowali bezkrytycznie nowych rozwiązań czy całych projektów dostarczanych przez Gwiezdne Królestwo, ale adaptowali je do własnych potrzeb lub też na ich podstawie tworzyli własne. Wymagali nadal pomocy technicznej, ale uczyli się szybko, a decyzje podejmowali z godną podziwu pewnością siebie. Tak było choćby w przypadku okrętu, na pokładzie którego się znajdowała. Jason Alvarez był ciężkim krążownikiem, ale posiadał o połowę mniej dział energetycznych niż jego odpowiednik w Królewskiej Marynarce. Za to te, które miał, były znacznie potężniejsze — takie jak montowano zwykle na krążownikach liniowych. W praktyce oznaczało to, że nie był w stanie trafić w tak wiele celów, za to te, które by trafił, zostałyby poważnie uszkodzone. Była to dość radykalna zmiana w koncepcji uzbrojenia okrętów wojennych, ale całkiem sensowna, biorąc pod uwagę rosnącą moc nowoczesnych dział energetycznych. Przykład ten skłonił Honor do zastanowienia się, jakie jeszcze aspekty budownictwa okrętowego czy uzbrojenia, które dotąd przyjmowała za naturalne, były efektem podświadomej akceptacji przestarzałych rozwiązań. W końcu Royal Manticoran Navy od wieków budowała własne okręty samodzielnie. A skala wysiłków konstrukcyjnych była jeszcze bardziej zaskakująca niż nowatorskie rozwiązania. Cała populacja planety liczyła tylko dwa miliardy ludzi, z czego zaledwie jedną czwartą stanowili mężczyźni, a wątpiła, by większy procent kobiet brał już udział w pracach. Owszem, mieli pomoc Królestwa i to niemałą, ale większość musieli robić sami. A zbudowali już na przykład trzy stocznie orbitalne — najmniejsza miała osiem kilometrów długości i nadal się rozbudowywała. A oprócz tego budowali od podstaw nowoczesną marynarkę wojenną i umocnienia systemowe.
Potrząsnęła głową w niemym podziwie, obserwując kwartet orbitujących w pobliżu krążowników liniowych. Wszystkie należały do najnowszej klasy Courvosier — Marynarka Graysona miała swoje metody spłacania długu wobec członków Królewskiej Marynarki, którzy oddali życie w obronie ich planety. Była przekonana, że admirałowi przypadłby ten sposób do gustu… kiedy wreszcie przestałby się śmiać. Ale…
Rozmyślania przerwało jej otwarcie drzwi — odwróciła głowę i uśmiechnęła się, widząc Brentwortha.
— Manewr wejścia na orbitę, jak sądzę, poszedł sprawnie, kapitanie? — spytała świadoma, że obecni łowią każde jej słowo.
— Tak, milady — odparł równie formalnie i podszedł do fotela, na którego ekranie taktycznym nadal widoczne były cztery krążowniki liniowe. — To jest Courvosier, milady. Łatwo go rozpoznać, bo nie ma na śródokręciu grasera. Zrezygnowano z niego, gdyż to jednostka flagowa przewidziana do dowodzenia całą flotą, więc wymaga więcej miejsca na centrum, pomost flagowy i kwatery. Pozostałe to: Yountz, Yanakov i Madrigal.
— Są wspaniałe — powiedziała z przekonaniem.
Wielkością dorównywały HMS Nike — być może trochę go nawet przewyższały, a ich konstrukcja odzwierciedlała tę samą co w przypadku Alvareza zasadę koncentracji mniejszej ilości, lecz silniejszego uzbrojenia.
— Też tak uważamy — przyznał i przełączył obraz na bardziej oddalony cel i dodał cicho: — A to, milady, jest prezent Królestwa dla naszej marynarki wojennej.
Honor gwałtownie wciągnęła powietrze. Słyszała naturalnie, o co chodziło, natomiast widziała pierwszy raz. Kiedy siły admirała White Haven zamknęły pułapkę wokół atakujących okrętów Ludowej Marynarki, nie zdołało z niej umknąć jedenaście superdreadnaughtów, nie licząc mniejszych okrętów. Zostały one zmuszone do poddania się, co naturalnie nie znaczyło, że nie były uszkodzone. Wszystkie nadawały się do remontu, a admirał White Haven oraz jego zastępca admirał D’Orville zdecydowali się przekazać je siłom zbrojnym Graysona.
Był to niezwykle szczodry gest i to pod wieloma względami. Prywatnie obaj admirałowie podarowali fortuny w pryzowym, a wielu oficerów RMN nadal uważało, że jednostki te bardziej przydałyby się w ich własnej flocie, cierpiącej na brak największych okrętów liniowych. Królowa jednak poparła decyzję earla White Haven bez chwili wahania i w tej kwestii Honor całkowicie się z nią zgadzała. Grayson musiał dopiero stworzyć nowoczesne okręty liniowe mimo odwagi i ochoty do walki, których dowiodły już mniejsze jednostki. Dlatego jak dotąd były one jedynie bezsilnymi świadkami w tytanicznych starciach odbywających się w ich systemie. Zasłużyli na to, by mieć te okręty, a nawet taki polityczny analfabeta jak ona był w stanie zrozumieć korzyści wynikające z tego gestu. Świadczyło to jednocześnie o tym, jak bardzo Gwiezdne Królestwo Manticore ceniło ten sojusz; była to również wyraźna wiadomość dla wszystkich innych istniejących i potencjalnych sprzymierzeńców.