Tremaine skinął głową, a Ramirez skrzywił się z niesmakiem. Był lojalnym poddanym Korony, ale nigdy nie dał się przekonać do zasady automatycznej gwarancji przywilejów jedynie na podstawie urodzenia. San Martin, nim została podbita przez Republikę Haven, miała co prawda herbową szlachtę, ale nie wpływową politycznie arystokrację.
Gdyby musiał, przyznałby, że arystokracja w większości dobrze służyła Gwiezdnemu Królestwu i to przez długie lata. Oraz że każdy system polityczny ma swoje mankamenty — w końcu zostało udowodnione niezliczoną ilość razy, że jeśli coś jest zarządzane przez ludzi, to ludzie na pewno znajdą sposób, by to coś regularnie pieprzyć. Natomiast zawsze był przeciwny zasadzie dziedziczenia wpływów politycznych, a poznanie prawdy o powodach i przebiegu konfliktu między Honor i Youngiem jedynie ten pogląd umocniło. Podobnie jak McKeon, Ramirez nie wierzył, by Young mógł się zmienić — gorszy już nie mógł być, a niemożliwe było, by stał się lepszy. A więc skurwysynek kombinował coś, na czym mógł prywatnie skorzystać. Świadomość, że może mu się to udać, była w równym stopniu wkurzająca, co fakt, że spora część Izby Lordów nadal próbowała uniemożliwić skuteczne prowadzenie wojny z Republiką. Według Ramireza była to głupota równie szkodliwa jak zdrada i jako taka winna być traktowana. To, że tak się nie działo, było kolejnym dowodem, iż system ten z założenia jest błędny.
Fakt: Kapitan też teraz była „arystokracja”. Znał też innych, którzy ciężko zapracowali na swe tytuły albo też udowodnili, że na nie zasługują, mimo iż dostali je w spadku. Takim osobom jak książę Cromarty, książę New Texas, earl White Haven czy baronowa Morncreek należał się szacunek — i Ramirez szanował ich szczerze i dobrowolnie. Byli też inni — nie tak wybitni, ale rozumiejący swoje obowiązki i próbujący najlepiej jak potrafią się z nich wywiązywać, jak książę Burgundy czy pięciu innych, którzy poparli jego wniosek, by mógł zostać poddany pod głosowanie. Niestety połączenie egoizmu i głupoty, dzięki którym rząd miał takie problemy z przegłosowaniem wypowiedzenia wojny, ponownie dały o sobie znać i wszarz został politykiem.
— …a rząd nie mógł poprzeć wniosku — ciągnął dalej Tankersley. — Na pewno myślano o tym, bo nikt się nie spodziewał, że North Hollow zacznie popierać wypowiedzenie wojny, ale gdyby rząd tak postąpił, opozycja podniosłaby wrzask pod niebiosa i tylko zaszkodziłoby to wnioskowi księcia Burgundy i niezależnych…
Ramirez przestał słuchać, a zaczął się rozglądać. Nie żeby nie zgadzał się z tym, co mówił Paul, ale nie znaczyło to, że musi mu się podobać polityczna rzeczywistość. A poza tym miał dość słuchania o tym, dlaczego rząd musiał obchodzić się jak z odbezpieczonym granatem z najgorszym śmieciem, jakiego spotkał. Świadomość, że takie gówno jak Young nadal jest ważne, przyprawiała go o niestrawność.
Jego uwagę zwrócił pewien dysonans wśród gości, po których prześliznął się wzrokiem. Nie mógł co prawda określić dokładnie, ale coś przyciągnęło jego uwagę do mężczyzny w cywilnym garniturze stojącego z oszronioną szklanką przy barze. Zmrużył oczy, bowiem coś mu się przypomniało, owo coś było jednak zbyt mgliste i nieuchwytne. Mogło być złudzeniem albo raczej zostało spowodowane pozycją, w jakiej tamten stał. Była teatralna i lekko wyzywająca, jakby przeznaczona specjalnie dla siedzących przy ich stoliku, choć mężczyzna także rozglądał się po gościach. Na moment ich oczy się spotkały — oczy obcego były obojętne i puste. Odwrócił się płynnie, a Ramirez wzruszył ramionami i skupił uwagę na rozmowie.
— …i dlatego Burgundy nie miał szans — zakończył Paul. — A szkoda, bo nazywają go, nie bez powodu, „Sumieniem Lordów”. Skoro zignorowano jego głos, znaczy to, że źle się zaczyna dziać w Izbie. Obawiam się także, że skoro North Hollow stał się użyteczny dla rządu, będzie go znacznie trudniej ruszyć.
— Rozumiem. — Tremaine upił łyczek piwa, starając się, by trunku starczyło na dłużej. — I nie podoba mi się to. I uważam, że skipper ma rację: on coś kombinuje. Czy ta prowojenna przemowa mogła mieć na celu uzyskanie wsparcia rządu, by mógł zasiąść w Izbie?
— To na pewno sensowne wyjaśnienie, ale… — Tankersley nagle urwał, wpatrując się w głąb sali.
Ramirez podążył za jego wzrokiem i uśmiechnął się szeroko. Od momentu połączenia z Królewską Armią przed trzystu standardowymi laty w Royal Manticoran Marine Corps nie używano stopnia „gunnery sergeant”. Nie przywrócono go także, gdy sto lat później Marines ponownie odłączyli się od wojsk lądowych. Tradycyjnie jednak najstarszy stopniem podoficer każdego kontyngentu pokładowego nazywany był „gunny”. A zbliżająca się do stołu rudowłosa, choć zaczynająca już siwieć sierżant major była najstarszym podoficerem w batalionie dowodzonym przez Ramireza na pokładzie HMS Fearles.
— Proszę, proszę: przecież to gunny Babcock! — powitał ją Ramirez.
Iris Babcock otrzymała wczesną wersję prolongu, toteż nie wyglądała młodo, ale nadal zachowała pełnię władz fizycznych i umysłowych, o czym mieli okazję przekonać się wszyscy, którzy mieli pecha ją zlekceważyć.
— Dobry wieczór pułkowniku, majorze, kapitanie. — Babcock z lekkim uśmiechem kolejno skinęła głową siedzącym przy stole według starszeństwa, a potem uśmiechnęła się szeroko, gdy Scotty zasalutował jej z łobuzerskim uśmiechem.
Pod wpływem Królewskiej Marynarki członkowie Korpusu nauczyli się tolerancji i swobody w sytuacjach pozasłużbowych, a jedynie zakamieniały mizantrop zdołałby spojrzeć bykiem na uradowanego Tremaine’a.
— Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt, gunny? — spytał Ramirez.
— Jestem sierżantem majorem u majora Yestachenki dowodzącego kontyngentem u kapitana McKeona, sir. Wracałam właśnie na pokład Prince Adriana, gdy was zauważyłam. Ponieważ ani pana, ani major Hibson nie widziałam od czasu awansów, pomyślałam, że pogratuluję osobiście.
Ponieważ lokal był cywilny, często zdarzały się takie przypadkowe spotkania oficerów i podoficerów czy członków załóg. Ustanowiono nawet specjalne, nieoficjalne zasady zachowania na wypadek podobnych sytuacji. Nim jednakże Ramirez zdążył otworzyć usta, bipnął chronometr Tankersleya. Ten spojrzał, która godzina, i skrzywił się wymownie.
— Cholera! — westchnął z uczuciem. — Jest mi strasznie przykro, ale muszę lecieć. Za dużo spraw, za mało czasu. Miło było i mam nadzieję, że zobaczymy się później.
Dopił piwo, wstał i skinął głową Babcock, która w odpowiedzi przyjęła pozycję podobną do „spocznij”, i skierował się ku wyjściu. Wszyscy odprowadzali go wzrokiem, a Ramirez zauważył, że Iris Babcock uśmiecha się lekko, patrząc na plecy odchodzącego. Cóż, sierżant major także życzyła jak najlepiej Honor.
Nagle uśmiech zniknął z ust Babcock jak zdmuchnięty, a jej twarz przybrała wyraz, który Ramirez widział przedtem tylko raz: kiedy dotarli do bloku więziennego bazy Blackbird i zobaczyli, co zboczeńcy z Masady zrobili z jeńcami z Królewskiej Marynarki. Czysta nienawiść bijąca z oczu sierżant major zaskoczyła Ramireza, ale zamiast się obejrzeć, spytał cicho:
— Gunny?
Babcock spojrzała na niego i przesunęła wzrok za jego plecy. Odwrócił się i dostrzegł, że spogląda na mężczyznę przy barze, na którego on sam wcześniej zwrócił uwagę. Zmarszczył brwi i spytał cicho, ale stanowczo: