Rozpuszczone włosy opadające do ramion i kremowo-szary treecat na ręku także mogłyby wywołać sprzeciw na większości planet. Zwłaszcza przynoszenie domowego zwierzątka na oficjalną uroczystość. Na Graysonie z tym akurat nie było problemu — wszyscy znali Nimitza i nikt nie traktował go jak „domowego zwierzątka”. Nikt też nawet nie zasugerował, by go ze sobą nie zabierała.
Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a pilnujący go członkowie Gwardii Patronów przyklękali na jedno kolano, gdy się do nich zbliżała. Honor powtarzała w myślach stosowne formułki, co zresztą bynajmniej jej nie uspokajało. Kiedy zgodziła się zostać patronką, była to formalność, o której prawdziwym znaczeniu nie miała pojęcia, a Domena Harrington istniała wyłącznie na papierze. Teraz tworzyły ją konkretne budynki i konkretni ludzie, jak też początki przemysłu i fakt, że stała się rzeczywistością, zmusił ją do formalnego stawienia się na Konklawe Patronów — albo raczej przed nim, jako że Konklawe stanowiło jedyne ciało władne osądzić jej przydatność i przyjąć ją lub odrzucić jako patronkę. Ona sama przyjęła obowiązki związane ze stanowiskiem polegającym na faktycznym rządzeniu życiem i dobrobytem poddanych. Były to władza i odpowiedzialność tak bezpośrednie i potężne, o jakich żaden arystokrata z Gwiezdnego Królestwa nawet nie marzył. Zrobiła co mogła, by dobrze przygotować się do sprawowania tej władzy, jak i do ceremonii, w której miała wziąć udział, ale w głębi ducha miała ochotę zawrócić i uciec jak najdalej się da.
Dotarła do olbrzymich drzwi nabijanych ćwiekami i wzmocnionych stalą. Prowadziły do Komnaty Konklawe i liczyły sobie prawie siedemset standardowych lat. W murze po obu stronach znajdowały się strzelnice ze stalowymi osłonami, a lewe skrzydło nadal nosiło ślady po kulach i odłamkach. Honor nie miała czasu poznać całej historii Graysona, ale ważniejsze wydarzenia zapamiętała, toteż stanęła i pochyliła głowę, oddając hołd uczestnikom wydarzenia, które upamiętniały. Do drzwi przymocowano tablicę zawierającą nazwiska Pięćdziesięciu Trzech i ich osobistych zbrojnych, którzy polegli w obronie Komnaty do ostatniego. Był to jeden z początkowych etapów wojny domowej — Wierni próbowali wziąć żywcem choć część patronów, by użyć ich jako zakładników. Zmasowanym uderzeniem pokonali Gwardię, a potem, nie mogąc sobie inaczej poradzić, wprowadzili na korytarz czołgi, rozstrzelali prawe skrzydło i rzucili do ataku piechotę. Dopiero druga kompania zdołała wedrzeć się do środka, a trzecia zdobyć pomieszczenie. Ale żadnego z patronów nie udało się wziąć żywego.
Ostatni gwardzista przyklęknął obok drzwi. Honor wyprostowała się, wzięła głęboki oddech i złapała za żelazną kołatkę. Dźwięk metalu uderzającego o metal rozległ się echem w korytarzu, po czym grube wrota uchyliły się powoli, wpuszczając coraz szerszą smugę światła. W progu stał mężczyzna z nagim mieczem, a za nim widać było amfiteatralnie ustawione w podkowę fotele, w których zasiadali patroni. Lamowany złotem uniform Strażnika Wrót był jeszcze większym anachronizmem niż jej suknia, za to miał — choć wojskowy krój, a na kołnierzu emblemat Biblii i miecza, czyli znak Protektora, nie zaś klucz Gwardii.
— Kto prosi Protektora o audiencję? — spytał strażnik.
— Nie proszę nikogo o audiencję — odparła czystym jak kryształ sopranem, wygłaszając formułkę, której dotąd nie wypowiedziała żadna kobieta. — Przybyłam na Konklawe, by zająć należne mi prawem miejsce.
— Jakim prawem należne? — Miecz zmienił położenie na gotowy do ciosu.
Honor dumnie uniosła głowę, a Nimitz powtórzył jej gest.
— Boskim, ludzkim i moim własnym.
— Ujawnij więc swe imię — polecił Strażnik.
— Jestem Honor Stephanie Harrington, córka Alfreda Harringtona, przybyła, by zasiąść jako patronka Harrington.
Mężczyzna zrobił krok do tyłu i opuścił miecz w formalnym salucie, uznając równorzędność władzy zebranych i Protektora.
— Wejdź zatem, by Konklawe Patronów mogło ocenić twą przydatność zgodnie z pradawnym prawem — oznajmił.
Honor minęła go, szumiąc suknią.
Jak na razie dobrze jej szło, ale teraz zaczynały się trudniejsze etapy, bowiem z racji, iż była kobietą, konieczne były pewne poprawki stylistyczne w starych formułach. To, że technicznie rzecz biorąc, była poganką, spowodowało, że musiano wprowadzić zmiany nie tylko językowe. Ale stojąc na środku wielkiej sali, wiedziała, że nie ma już odwrotu. Siedzący przyglądali się jej w milczeniu, dopóki olbrzymie odrzwia nie zamknęły się z zadziwiająco stłumionym hukiem. Strażnik Wrót przeszedł obok niej i przyklęknął przed tronem Benjamina IX Protektora Graysona, opierając ostrze miecza o kamienną podłogę. Był to Miecz Stanu — ceremonialna, choć w pełni nadająca się do użytku zabytkowa broń biała.
— Przedstawiam Waszej Wysokości i całemu Konklawe Honor Stephanie Harrington, córkę Alfreda Harringtona, przybyłą, by zająć należne jej miejsce wśród patronów — oznajmił.
Benjamin Mayhew skinął z powagą głową i długą chwilę przyglądał się w milczeniu Honor, po czym przeniósł wzrok na rzędy siedzących.
— Patroni — jego głos zabrzmiał czysto i donośnie w akustycznej sali — kobieta ta twierdzi, że ma prawo zasiadać między wami. Czy ktokolwiek uważa, że nie ma do tego prawa?
Cisza zapanowała absolutna, a Honor sprężyła się wewnętrznie. Pytanie bowiem nie było zwykłą formalnością, lokalni reakcjoniści byli znacznie bardziej reakcyjni niż ci na innych planetach, a praktycznie wszystkie radykalne zmiany społeczne zaczęły się dzięki niej. Większość obywateli planety akceptowała te zmiany, choć z rozmaitym stopniem entuzjazmu, za to ci, którzy byli im przeciwni, krytykowali je zażarcie i z całego serca. Po przylocie miała okazję zapoznać się z ich pełną goryczy, a czasami jadu retoryką. Nie ulegało wątpliwości, że wielu chciałoby skorzystać z okazji i podważyć prawo kobiety do bycia patronem. Pytanie tylko, czy ktoś spośród obecnych się na to odważy.
Cisza przedłużała się — najwyraźniej nikt się nie odważył.
Benjamin skinął głową.
— Kto uważa, że ma takie prawo? — spytał. Odpowiedziało mu zbiorowe i dudniące, choć średnio zgrane „tak”. Nie wszyscy obecni je wypowiedzieli, ale nikt się nie sprzeciwił i Mayhew uśmiechnął się ponownie, spoglądając na nią.
— Równi tobie potwierdzili twoje prawo, lady Harrington — oznajmił. — Zajmij więc miejsce między nimi!
Pozostali obecni wstali, a Honor weszła po szerokich i niskich stopniach na drugi rząd siedzeń i stanęła bezpośrednio przed Protektorem. Przed jego tronem położono dwie poduszki z welwetu — na jednej posadziła Nimitza, na drugiej klęknęła, co nie było wcale takim łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę długość sukni. Ponieważ dworski ukłon i przyklęk były dla niej niemożliwą do opanowania sztuką, zdecydowali wspólnie z Protektorem, że po prostu uklęknie jak mężczyzna. Ponownie nikt się nie odezwał, choć sądząc z odgłosu nerwowo przesuwanych stóp, nie wszystkim przypadło to do gustu. Strażnik Wrót podszedł do Protektora i podał mu Miecz Stanu. Mayhew ujął go za klingę, podając Honor rękojeść, na której położyła dłonie. Zaskoczona stwierdziła, że lekko drżą. Protektor uśmiechnął się lekko, dodając jej otuchy.