Alexander pokiwał głową, w pełni zgadzając się z tą opinią. Michael Janvier, baron High Ridge, znajdował się na początku listy najbardziej przez nich obu nie lubianych osobników. Był zatwardziałym, egoistycznym bigotem o niezwykle wąskich horyzontach i niezachwianym przekonaniu o swej wyższości z racji urodzenia. To, że tak Cromarty, jak i Alexander przewyższali go w tej ostatniej kwestii, irytowało go, ale poza tym nie miało żadnego znaczenia — była to nieprzyjemność, o której nie musiał pamiętać i którą nie musiał się przejmować.
Sprawa urodzenia wypływała u Alexandra rzadko, najczęściej wtedy, gdy miał dość polityki lub innych dobrze urodzonych, co się zresztą z reguły ze sobą wiązało. Żałował wówczas, że nie przyszedł na świat w mniej znaczącej rodzinie, której przedstawiciele nie traktowaliby służby publicznej jako swego obowiązku wobec państwa. Ot, choćby taki High Ridge: dla niego stanowisko i wpływy polityczne były jedynie środkiem do zdobycia władzy i prestiżu, których bronił z uporem i pomysłowością godnymi lepszej sprawy. Cała reszta była otoczką lub narzędziami służącymi do osiągnięcia tych celów. Dlatego też jego partia nie miała ani jednego przedstawiciela w Izbie Gmin i stanowiła prawdziwą kolekcję ksenofobicznych izolacjonistów. Jej członkowie byli bowiem święcie przekonam, że wszystko, co mogło wywołać napięcia, nie mówiąc już o zmianie układu sił politycznych, było tylko i wyłącznie zagrożeniem (stworzonym specjalnie i z premedytacją dla ich szlachetnych osób).
W ostatniej chwili ugryzł się w język, przypominając sobie, że gospodarz nie lubi przekleństw, i zapadł głębiej w fotel. Gdyby tylko rząd nie potrzebował tej bandy reakcyjnych paranoików, z przyjemnością dokopałby im osobiście, niekoniecznie w przenośni. Jednakże ich własna Partia Centrystyczna, choć w Izbie Gmin posiadała większość (sześćdziesiąt głosów ponad połowę), by uzyskać większość w Izbie Lordów, musiała wejść w koalicję z Lojalistami i Zjednoczeniem Konserwatywnym (tak oficjalnie nazywała się partia konserwatywna). Bez tej ostatniej o większości nie mogli nawet marzyć i dlatego ten egoistyczny, nadęty bubek był tak ważny.
Zwłaszcza teraz.
Interkom na biurku zadźwięczał melodyjnie.
— Tak, Godfrey? — Cromarty pochylił się i uaktywnił połączenie.
— Przyszedł baron High Ridge, panie premierze.
— Niech wejdzie. Czekamy na niego. — Cromarty wcisnął klawisz i skrzywił się. — Czekamy od dwudziestu minut. Dlaczego on, do cholery, nigdy nie może być punktualny?!
— Ponieważ, jak obaj wiemy, chce mieć pewność, że rozumiemy, jak jest ważny — odparł ponuro Alexander.
Premier prychnął i wstał, przybierając powitalnie uśmiechnięty wyraz twarzy, a Alexander poszedł w jego ślady, nim sekretarz wprowadził gościa.
Baron ignorował go całkowicie — w końcu służba była naturalnym elementem otoczenia, kłaniającym się i wypełniającym polecenia. Wysoki i chudy, sprawiał wrażenie zagłodzonego, zwłaszcza gdy spojrzało się na jego szyję nieodmiennie przywodzącą na myśl słomkę. W ogóle zresztą Alexandrowi człowiek ten kojarzył się z pająkiem albo sępem o lodowatych świńskich oczach. Obiektywnie rzecz biorąc, byłby idealny do roli podręcznikowego skretyniałego arystokraty w każdej operze mydlanej. Producent ambitniejszego dzieła filmowego odrzuciłby go jako zbyt nachalne uosobienie stereotypu.
— Witam, baronie. — Cromarty podał gościowi dłoń na powitanie.
— Dobry wieczór, mości książę. — High Ridge od niechcenia uścisnął gospodarzowi prawicę, co było typową dla niego, irytującą manierą, i zasiadł w fotelu, opierając się wygodnie i zakładając nogę na nogę w sposób niedwuznacznie wskazujący, że właśnie wziął go w posiadanie.
— Mogę spytać, co pana sprowadza? — spytał uprzejmie Cromarty, także siadając.
High Ridge zmarszczył brwi i oznajmił z namaszczeniem:
— Dwie sprawy. Pierwsza to raczej, hm, niepokojąca informacja, która do mnie dotarła.
I urwał; uniósł brwi i nie próbował nawet ukryć satysfakcji z powodu poczucia własnej ważności. Widać było, że czeka na pytanie o co mu chodzi, co było irytującym drobiazgiem. Ponieważ Cromarty nie miał zamiaru czekać do nocy, zadał je, nadal zachowując pełną uprzejmość:
— Jakaż to informacja?
— Poinformowano mnie mianowicie, że Admiralicja rozważa postawienie lorda Younga przed sądem wojennym pod raczej, hm, poważnymi zarzutami… — High Ridge uśmiechnął się z wyższością. — Wiem naturalnie, że plotka ta nie może być prawdziwa, ale pomyślałem sobie, że najrozsądniej będzie usłyszeć zaprzeczenie bezpośrednio z pańskich ust, panie premierze.
Przez wiele lat działalności politycznej Cromarty nauczył się panować nad twarzą — wyrażała zwykle to, co chciał by wyrażała, lecz teraz na sekundę stracił nad nią kontrolę — gdy spojrzał na Alexandra, miał usta zaciśnięte w cienką linię i żądzę mordu w oczach. Nawet nie silił się na maskowanie wściekłości.
— Mogę zapytać, milordzie, gdzie pan to usłyszał? — spytał podejrzanie spokojnie.
— Obawiam się, że nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, mości książę. Jako par Królestwa muszę strzec swych źródeł informacji i szanować chęć zachowania anonimowości przez osoby, które dostarczają mi danych niezbędnych do wypełniania obowiązków względem Korony.
— Zakładając, że rozważane jest postawienie lorda Younga przed sądem wojennym, jest to informacja zastrzeżona prawem dla Admiralicji, Korony i mojego urzędu aż do momentu podania jej do publicznej wiadomości — poinformował go dziwnie łagodnie Cromarty. — Ograniczenie to stworzono po to, by chronić dobre imię tych, przeciw którym ma się toczyć takowe postępowanie. Jeśli ta informacja okaże się zgodna z prawdą, będzie to oznaczać, że osobnik, który ją panu przekazał, złamał nie tylko ustawę o obronie Królestwa i ustawę o tajemnicy państwowej, ale także prawo wojenne, że nie wspomnę o przysiędze składanej Koronie, bo najprawdopodobniej jest to wojskowy. Dlatego nalegam na podanie nazwiska pańskiego informatora.
— Z całym szacunkiem, ale nadal odmawiam, mości książę, z tych samych powodów — odparł baron pogardliwie, wykrzywiając usta na samą myśl, że coś tak trywialnego jak prawo ma dotyczyć jego osoby.
Zapadła pełna napięcia cisza, z której wymowy jedynie High Ridge nie zdawał sobie sprawy.
Allen Summervale mógł tolerować wiele rzeczy w imię dobra państwa i zgody politycznej, ale łamanie tak ważnych ustaw nie mieściło się w tych granicach. Zwłaszcza w czasie wojny. Była to zdrada, a High Ridge odmawiając podania nazwiska informatora, stawał się jej współwinny zgodnie z prawem Gwiezdnego Królestwa. Cromarty zacisnął zęby i z wymownym błyskiem w oczach wciągnął głęboko powietrze — oznaczało to, że nie podejmie natychmiastowych działań, ale nie zapomni o tym, co się właśnie stało. A książę Cromarty, choć należał do nierychliwych, był również pamiętliwy.
— Cóż, tym razem nie będę dalej nalegał — oświadczył, nie kryjąc wrogości i pogardy, co po rozmówcy spłynęło jak woda po kaczce: jego arogancja i zadufanie momentami wręcz odbierały mowę.
— Dziękuję, że pan to docenia, książę — uśmiechnął się High Ridge. — Jednakże nadal czekam, by zaprzeczył pan pogłosce, o której mowa.
Alexander zacisnął w pięść dłoń, której tamten nie widział, z trudem panując nad sobą — bezczelność starego hipokryty przekroczyła granice jego wytrzymałości. Premier natomiast spojrzał na gościa lodowatym wzrokiem. Po kilku długich sekundach ciszy poinformował go chłodno i spokojnie:
— Nie mogę zaprzeczyć ani nie mogę potwierdzić. Tak się bowiem składa, że prawo dotyczy nawet mojej osoby.