Spojrzała na stojący na biurku chronometr — do następnego spotkania mieli jeszcze kilka minut, toteż postanowiła skorzystać z okazji. Obróciła się z fotelem twarzą ku Clinkscalesowi i zapytała:
— Howard, miałbyś coś przeciwko trochę osobistemu pytaniu?
— Osobistemu, milady? — Pociągnął się za ucho. — Oczywiście, może pani pytać. Naturalnie, jeśli okaże się zbyt osobiste, mogę nie odpowiedzieć.
— Możesz — zgodziła się i umilkła, zastanawiając się, jak to najtaktowniej sformułować, po czym stwierdziła, że jest to zbędny wysiłek: oboje byli z natury bezpośredni, więc najlepiej będzie zapytać wprost. — Tak się właśnie zastanawiałam, dlaczego nam się tak dobrze współpracuje. Doskonale wiesz, jak bardzo jestem uzależniona od twoich rad. Sadzę, że się uczę, ale to wszystko jest dla mnie całkowicie nowe i bez twojego przewodnictwa na pewno zdrowo bym namieszała. A wydaje mi się, że sprawy idą całkiem dobrze. Doceniam twoją olbrzymią pomoc, wiem także, że robisz znacznie więcej niż wymaga tego przysięga zarządcy, i czasami mnie to trochę dziwi. Wiem, że nie pochwalasz znacznej części zmian zachodzących na Graysonie, a ja… cóż, wydaje mi się, że Protektor Benjamin miał rację, nazywając mnie symbolem tych zmian. Mógłbyś bardzo utrudnić mi życie, po prostu robiąc tylko to, co do ciebie należy, czyli dotrzymując danego słowa i pozwalając, bym uczyła się na błędach. Nikt nie miałby do ciebie pretensji. Nie mogę przestać się zastanawiać, dlaczego tak nie postępujesz.
— Bo jest pani moją patronką, milady.
— To jedyny powód?
— Wystarczający — odparł poważnie, bawiąc się mniejszym srebrnym kluczem zawieszonym na szyi. — Uczciwie jednak mówiąc, sporo ma z tym wspólnego sposób, w jaki podeszła pani do swoich obowiązków. Mogła pani zostać figurantką, milady, a pracuje pani po dziesięć do dwunastu godzin dziennie, ucząc się, jak być prawdziwym patronem. Szanuję to.
— Nawet u kobiety? — spytała miękko.
Spojrzał jej w oczy i uniósł rękę w obronnym geście.
— Obawiam się nawet pomyśleć, co by pani zrobiła, gdybym powiedział „szczególnie u kobiety” — odparł takim tonem, że Honor zaśmiała się. — Rozumiem jednak, o co pani naprawdę pyta… Nigdy nie ukrywałem swoich poglądów przed panią czy przed Protektorem. Uważam, że zbyt szybko dąży on do zbyt poważnych zmian, co mnie… niepokoi. Nasz tradycyjny sposób życia dobrze się sprawdzał przez stulecia. Może i nie jest doskonały, ale dzięki niemu przetrwaliśmy, a to spore osiągnięcie na planecie takiej jak ta. Co więcej, uważam, że większość z nas, w tym także większość kobiet, była zadowolona ze starych zasad. Ja na pewno… naturalnie jestem mężczyzną, więc na pewno wpływa to w pewien sposób na mój punkt widzenia.
Honor uniosła pytająco brwi i tym razem Clinkscales roześmiał się z autoironią. Dopiero potem wyjaśnił:
— Nie jestem ślepy i doskonale wiem, że mężczyzna ma w naszym społeczeństwie uprzywilejowaną pozycję, co nie musi oznaczać, że mam spaczony osąd sytuacji. Nie widzę też powodu, dla którego wszystkie planety w galaktyce mają małpować ten sam wzorzec społeczny niezależnie od tego, czy odpowiada on mieszkańcom czy nie. A mówiąc szczerze, nie sądzę, by graysońskie kobiety mogły w tej chwili spełnić wymagania stawiane im przez Protektora. Nie mówiąc już o przełamaniu barier i uzmysłowieniu sobie własnych możliwości, bo sądząc z naszej współpracy, jest to łatwiejsze niż sądziłem, ale one po prostu nie mają stosownego przygotowania. Podejrzewam, że wiele będzie desperacko próbować i będą nieszczęśliwe, nie mogąc przystosować się do zmian. Wolę nie myśleć, co to będzie oznaczać dla naszego życia rodzinnego. Kościół także nie znajduje się w łatwym położeniu, a człowiek nie jest zdolny do końca odrzucić pewne zasady wpajane mu od dzieciństwa i zacząć myśleć inaczej tylko dlatego, że ktoś mu tak kazał.
Honor pokiwała głową. Gdy pierwszy raz spotkała Clinkscalesa, uznała go za żywą skamienielinę, i być może był nią w rzeczy samej, ale ani w zachowaniu, ani w wypowiedziach nie przepraszał za to ani się nie bronił. Nie był zachwycony zmianami, które wokół niego zachodziły, lecz nie reagował na nie jak bezmózgi reakcjonista, za którego początkowo go brała.
— Zresztą niezależnie od tego, czy zgadzam się ze wszystkim, co robi Protektor Benjamin, czy nie, jest on moim Protektorem i większość patronów również go popiera. — Clinkscales wzruszył ramionami. — Być może moje obawy nie sprawdzą się, a być może spowodują, że nowy system będzie lepiej funkcjonował. A ja dzięki temu będę lepiej zdawał sobie sprawę, po jak delikatnym gruncie stąpamy… Jak by nie było, i tak będę najlepiej jak potrafię wykonywał swe obowiązki. A jeśli zdołam przy okazji zachować to, co godne tego w naszej tradycji, zrobię to, lecz na pewno nie kosztem przysięgi złożonej Protektorowi czy pani, milady. Zbyt poważnie to bowiem traktuję.
Umilkł, a Honor także nie odzywała się, czując, że nie powiedział jeszcze wszystkiego co chciał. Nie zamierzała go poganiać, bo zdawała sobie sprawę, że nie musi jej tego mówić. Minęło kilkanaście sekund, nim Clinkscales odchrząknął i dokończył.
— A poza tym, milady, nie jest pani urodzona na Graysonie. Została pani obywatelką planety z wyboru, teraz jest pani jedną z nas i w ten sposób traktują panią nawet najzagorzalsi przeciwnicy zmian, ale nie urodziła się pani tutaj i nie zachowuje się pani jak graysońska kobieta. Protektor miał rację i to bardziej, niż zdawał sobie z tego sprawę, nazywając cię, pani, symbolem. Jesteś pani żywym dowodem na to, że kobieta może być i na innych planetach jest równorzędnym partnerem mężczyzny. Był czas, gdy cię prawie znienawidziłem za to, co działo się na Graysonie, ale któregoś dnia uświadomiłem sobie, że to tak jakbym nienawidził wody za to, że jest mokra. Jesteś, pani, kim jesteś i kiedyś, być może wcześniej niż się wydaje takiemu staremu durniowi jak ja, nasze społeczeństwo także wyprodukuje podobne kobiety. Jak na razie jednak nie spotkałem żadnej o podobnych możliwościach czy równie ciężko pracującej. A to oznacza, że stary męski szowinista po prostu nie może pozwolić, by okazało się, że kobieta jest zdolniejsza czy pracowitsza niż on. A tak na dodatek to po prostu panią lubię, milady.
Ostatnie zdanie, któremu towarzyszył naturalny całkiem uśmiech, brzmiało jak wyznanie, które nawet jego samego zaskoczyło. Honor potrząsnęła głową.
— Żebym tylko tak często nie czuła się jak ryba bez wody… — wyznała. — Ciągle przypominam sama sobie, że nie jestem w Gwiezdnym Królestwie, ale to niewiele pomaga. Wasza etykieta nadal mnie ogłupia. Nie sądzę, bym kiedykolwiek tak naprawdę przyzwyczaiła się do tego, że jestem patronką, albo nauczyła się nie urażać ludzi… im bardziej się staram, tym gorzej mi wychodzi.
To wyznanie ją samą zaskoczyło, ale Clinkscales jedynie się uśmiechnął.
— Mnie się wydaje, że idzie pani nienajgorzej, milady. Ma pani nawyk rozkazywania, ale nigdy nie zauważyłem, by działała pani bez namysłu czy pod wpływem kaprysu.
— A, to… — Honor machnęła lekceważąco ręką, równocześnie lekko zawstydzona i wysoce zadowolona z oceny. — Po prostu skorzystałam z doświadczeń zawodowych. Sądzę, że jestem niezłym dowódcą i pewnie to widać… Tak sobie myślałam. Ale to najłatwiejsza część. Najtrudniejsze jest uczenie się, jak być obywatelem Graysona. Nie wystarczy ubrać kieckę i podejmować właściwe decyzje.
Clinkscales przekrzywił głowę i przyjrzał się jej z namysłem.
— Mogę pani dać pewną radę, milady? — spytał.
Honor uczyniła przyzwalający gest.