Scotty Tremaine usadowił się w fotelu drugiego pilota pinasy dowodzenia o kryptonimie Nike 1. Major Hibson znajdowała się w Nike 2 gotowa przejąć dowodzenie, gdyby zawiodły systemy łączności Nike 1. Kapitan Tyler znajdująca się na pokładzie HMS Apollo otrzymała kryptonim Nike 3 i w ostateczności miała przejąć dowodzenie, gdyby coś się stało z łącznością pinasy major Hibson.
Sternik pinasy dowodzenia, mat Hudson, nie był zachwycony obecnością Scotty’ego, ale się nie odzywał. Zdążył odcumować i opuścić pokład hangarowy, gdy w drzwiach kabiny pilotów stanął bosman o twarzy zawodowego boksera, któremu nie zawsze dopisywało szczęście.
— Jak na razie wszystko wygląda dobrze, panie Tremaine — oznajmił Horace Harkness i dodał: — Ale nadal coś szwankuje w nawigacyjnym. Zapisałem na wszelki wypadek.
— Doskonale. Będę zwracał szczególną uwagę na system nawigacyjny — odparł Tremaine ze śmiertelną powagą. — Proszę wracać na stanowisko.
— Aye, aye, sir.
Harkness zniknął, za to w słuchawce Scotty usłyszał pytanie Ramireza:
— Wszystko w porządku, Hudson?
— Aye, aye, sir. Dostaliśmy właśnie pozwolenie na opuszczenie sąsiedztwa okrętu.
Siedem pinas odłączyło się od obu okrętów. Mimo opuszczenia strefy bezpieczeństwa poruszały się z użyciem napędu konwencjonalnego, kierując się ku błękitnobiałej planecie, bowiem ćwiczenia miały przebiegać w warunkach maksymalnie zbliżonych do bojowych od momentu opuszczenia okrętów. Oznaczało to ciszę radiową i wyłączenie wszystkich łatwo wykrywalnych systemów pokładowych, nawet silników antygrawitacyjnych. Oraz wejście w atmosferę południowej półkuli z maksymalną bezpieczną prędkością.
Dzioby i krawędzie natarcia płatów zaczęły się rozjarzać czerwonym blaskiem — najlepszy dowód, że pinasy weszły w atmosferę. Następnym dowodem było to, że jednostkami zaczęło rzucać, toteż wszyscy trzymali się mocno oparć czy innych stałych elementów, mimo że byli przypięci pasami do foteli. Warunki lotu mogły się jedynie pogorszyć, gdy do turbulencji dojdzie jeszcze wiatr. A czekała na nich prawdziwa burza śnieżna, co przy braku antygrawitacji oznaczało raczej urozmaicony lot. Pinasy były do tego przystosowane, ale jak dotąd nikt nie znalazł jeszcze sposobu, by przygotować do podobnej huśtawki ludzki żołądek. Toteż Marines można było podzielić na trzy kategorie: niewrażliwych, którzy nigdy nie rzygali, wrażliwych, którzy już rzygali, i upartych, którzy będą rzygać. Na szczęście wrażliwych było najmniej.
Wycie turbin zagłuszyło wycie wiatru, gdy pinasy zmniejszały wysokość, kierując się ku wyznaczonym strefom lądowania. A raczej sześć się ku nim kierowało, bo siódma najpierw zboczyła z kursu, a potem w ogóle zniknęła z ekranów HMS Prince Adrian w jednej z najgorszych burz w tym sezonie.
Bosman Harkness ponownie wsadził głowę do kabiny pilotów i wyszczerzył się radośnie.
— Co się stało, Harkness? — spytał Tremaine, nie odwracając głowy od tablicy przyrządów.
Hudson co prawda jak dotąd dawał sobie doskonale radę, ale warunki atmosferyczne były gorsze, niż się spodziewali, więc nie należało rozpraszać uwagi.
— Tak sobie pomyślałem, że pewnie będzie pan chciał wiedzieć: system nawigacyjny twierdzi, że zeszliśmy o trzydzieści stopni z kursu.
— Skandaliczne, bosmanie. Po prostu w głowie się nie mieści. Proszę łaskawie wyłączyć ten złom: nie będziemy przecież zapisywali tak błędnych danych. Proszę zapisać w dzienniku pokładowym usterkę, a my z matem Hudsonem jakoś sobie poradzimy.
Thomas Ramirez odruchowo sprawdził ekwipunek — jak zwykle wszystko było na miejscu, ale człowiek szybko się uczy, że lepiej parę razy niepotrzebnie sprawdzić, niż raz coś zostawić. Nike l coraz bardziej schodziła z kursu, bez wątpienia z powodu burzy. Ramirez uśmiechnął się lekko i natychmiast spoważniał, widząc, że ktoś stoi obok jego fotela.
— Był rozkaz, że wszyscy mają siedzieć przypięci! Co do… — warknął i zamilkł, rozpoznając kto to taki, po czym spytał z ciężkim westchnieniem: — Sierżancie Babcock, czy byłaby pani uprzejma wyjaśnić mi, co pani tu, do cholery, robi?!
Stopień rezygnacji w jego głosie był znacznie większy, niż mogły to sugerować słowa. Sierżant major Babcock strzeliła obcasami i wyprężyła się na tyle, na ile pozwalał jej na to skafander.
— Sir! Sierżant major melduje posłusznie, że się zgubiła w całym tym zamieszaniu, sir! Miałam wrażenie, że to jedna z pinas Prince Adriana, sir, i…
Ramirez z jeszcze większą rezygnacją potrząsnął głową.
— Pudło, gunny. Prince Adrian nie ma jeszcze na wyposażeniu modelu XXX.
— Sir…
— Zaraz! — Ramirez spojrzał z wyrzutem na sierżanta majora dziewiątego batalionu Francisa Iwaszko. — Coś mi się wydaje, że nie zapisałeś sierżant major Babcock jako obserwatora nadzwyczajnego, gunny?
— Tego… nie, sir! Ale…
— No to natychmiast umieść ją na liście. Jestem zaskoczony, gunny: od dawna wiesz, jak ważny jest porządek w papierach. Teraz będę musiał dostać wsteczną zgodę majora Yestachenki i kapitana McKeona!
— Tak jest, sir. Przepraszam, sir. Chyba się starzeję, sir! — wyrecytował z szerokim uśmiechem sierżant major Iwaszenko.
— To wszyscy tak mamy. Tylko żeby mi się to więcej nie powtórzyło — warknął Ramirez i dodał: — A pani, sierżant major Babcock, wróci na miejsce i siądzie łaskawie na dupie. Już ja przypilnuję, żeby na dole się pani właściwie zachowywała. Jasne?!
— Tak jest, sir!
— Nike 2 do wszystkich Nike — głos Susan Hibson był czysty i spokojny. — Straciliśmy kontakt z Nike l i do chwili odzyskania tego kontaktu przejmuję dowodzenie. Nike 2 bez odbioru.
Wyłączyła radiostację i uśmiechnęła się smętnie — życie to nie jest bajka, niestety; ktoś musiał pilnować przebiegu ćwiczeń, a Ramirez był od niej wyższy stopniem. Niestety…
„Zadymka” nie było najwłaściwszym określeniem tego, co działo się wokół myśliwskiego domku stojącego na pustkowiu. Było zbyt statyczne. Wokół osamotnionego budynku wył bowiem wiatr, wiejący z prędkością ponad sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, gnając przed sobą ścianę śniegu, tak że nie sposób było stwierdzić, gdzie kończyła się zasypana śniegiem ziemia, a gdzie zaczynało pełne śniegu niebo. W tych zdecydowanie niesprzyjających życiu warunkach nikt nie spodziewałby się zastać na zewnątrz kogoś zdrowego na umyśle.
Ktoś, kto tak by założył, pomyliłby się srodze — w załomach ścian i zewnętrznych schodów kuliło się pięciu mężczyzn i kobieta, klnących z wprawą i uczuciem zarówno pracodawcę, jak i samych siebie za podjęcie roboty w takich warunkach. Teoretycznie mieli wypatrywać zagrożenia, w praktyce nie widzieli własnych wyciągniętych dłoni. Mieli doskonałe wyposażenie polarne, ale przy wichurze sięgającej w porywach stu kilometrów na godzinę najlepsze ubrania i systemy ocieplające, nawet podkręcone na maksymalną moc, powoli, ale nieubłaganie przegrywały walkę z zimnem. Co jedynie potwierdzało, że tkwią tu bez sensu, bowiem jedynie lunatyk wyszedłby z domu przy takiej pogodzie.
Żadne z nich nie dostrzegło skrzydlatego kształtu opadającego gwałtownie po zawietrznej. Nie usłyszało też wycia turbin, bo wiatr wył znacznie głośniej. Trzy metry nad ziemią mat Hudson przestawił dysze tak, że pinasa zawisła w powietrzu, i wysunął podwozie. A potem wyłączył silniki i jednostka opadła jak kamień. Potężne amortyzatory zneutralizowały wstrząs towarzyszący zetknięciu się podwozia z ziemią i pinasa znieruchomiała na płaskiej płycie skalnej wykrytej przez radar pokładowy.