— W takim razie lepiej się pospieszmy — powiedziała po chwili.
I wyciągnęła rękę, którą Mike uścisnęła. Dzięki Nimitzowi poczuła łzy powstrzymywane przez przyjaciółkę i ta jej zagubiona część, którą kochał Paul, także miała ochotę zapłakać. Lecz nie mogła, więc uścisnęła dłoń Mike, poklepała ją lekko po ramieniu i wyszła, nie oglądając się.
Warta okrętowa sprezentowała broń, wyprężona jak na paradzie, gdy Honor stanęła na pokładzie. Rozległ się świst trapowy, więc mechanicznie odsalutowała i uścisnęła dłoń Eve Chandler stojącej przed frontem warty. W oczach rudowłosej Chandler widać było współczucie i niemały szok, a nawet cień strachu na widok twarzy kapitan Harrington.
— Pani kapitan — powiedziała cicho, nie siląc się na kondolencje, których Honor i tak nie chciała słyszeć, co pierwszy oficer musiała jakoś wyczuć.
— Eve. — Honor kiwnęła głową i dała znak jednemu z towarzyszących jej mężczyzn. — To major Andrew LaFollet, dowódca mojej graysońskiej ochrony. Protektor Benjamin wysłał go ze mną, by pilnował, żebym nie zrobiła niczego głupiego. Przedstaw go proszę pułkownikowi Ramirezowi, jak tylko będzie to wykonalne. Myślę, że szybko się dogadają, bo naprawdę sporo ich łączy.
Andrew LaFollet nie był zachwycony słowami Honor, ale uścisnął dłoń Chandler bez komentarza.
— Naturalnie, ma’am — powiedziała Eve.
— Dziękuję. Mac, dopilnuj proszę przeniesienia bagaży. Będę w swojej kabinie.
— Tak, ma’am. — Chandler nigdy dotąd nie słyszała w glosie MacGuinessa takiego zmęczenia i zrezygnowania.
Nigdy też nie widziała, by wyglądał tak żałośnie. Honor skierowała się ku windzie, a nie spuszczający jej z oka LaFollet odchrząknął i polecił cicho:
— Candless.
James Candless wyprężył się na sekundę i ruszył w ślad za Honor.
Chandler spojrzała zaskoczona na majora — ten wzruszył ramionami i wyjaśnił:
— Przykro mi, pani komandor: mam swoje rozkazy.
— Rozumiem. — Eve przyglądała mu się przez chwilę i niespodziewanie jej rysy złagodniały. — Naprawdę rozumiem. Wszyscy się o nią martwimy, więc razem pewnie coś uda nam się wymyślić, majorze.
— Mam nadzieję… na Boga, mam nadzieję, że się uda!
Drzwi kabiny zamknęły się, odcinając Honor od Candlessa i wartownika z Korpusu. Powinna była ich sobie przedstawić i wyjaśnić Marine, co robi tu gwardzista, ale nie chciało jej się, więc tego nie zrobiła. Rozejrzała się po kabinie i dopadła ją kolejna fala bólu, gdy dostrzegła stojący na biurku hologram. Przedstawiał roześmianego Paula z hełmem lotniczym pod pachą, na tle lśniącego, smukłego kształtu Javelina.
Podeszła do biurka, drżącą ręką ujęła holosześcian i długą chwilę wpatrywała się w hologram, czekając na łzy, które za nic nie chciały popłynąć. Usta jej drżały, palce zacisnęły się, ale z oczu nie wypłynęła ani jedna łza. Zamknęła oczy, przycisnęła sześcian do piersi i zakołysała się lekko.
Nie wiedziała, jak długo stała tak z Nimitzem wtulonym w jej bark i szyję. Treecat miauczał cicho i gładził delikatnie chwytną łapą jej policzek. Nie chciała robić nic innego, a zwłaszcza wejść do sypialni, bo tam było najwięcej zdradzieckich pamiątek radości. A na to, by je teraz oglądać, nie miała odwagi. Była świadoma, że to złamałoby jej samokontrolę, a na to nie mogła sobie pozwolić, jak długo nie zrobi tego co musi. I stała tak niczym czarnozłocisty posąg przy biurku, dopóki nie rozległ się sygnał oznaczający, że ktoś chce wejść.
Odetchnęła głęboko, zirytowana. Odstawiła hologram, pogładziła palcem uśmiechniętą twarz Paula i nacisnęła klawisz interkomu.
— Tak? — Ją samą zaskoczyło lekkie drżenie jej głosu. — Pułkownik Ramirez, ma’am — zameldował wartownik.
— Nie… — zaczęła i umilkła.
Nie chciała widzieć Ramireza. Wiedziała, że był sekundantem Paula, i znając go, wiedziała również, że obwiniał się i spodziewał tego samego z jej strony. Nie uważała, by był winien czemukolwiek, ale rozmowa z nim mogła zagrozić jej lodowemu pancerzowi. Jeżeli jednak go nie wpuści, dla wszystkich będzie oczywiste, że wini go za śmierć Paula, a Ramirez na to nie zasłużył. Wzięła kolejny głęboki oddech i wyprostowała się z westchnieniem.
— Dziękuję — powiedziała już opanowanym głosem i zwolniła zamek u drzwi.
Po czym powoli odwróciła się.
Thomas Ramirez wyglądał gorzej, niż się spodziewała. Wszedł do kabiny i stanął krok za progiem. Odezwał się dopiero, gdy drzwi się zamknęły.
— Damo Honor, chciałem… — umilkł, widząc jej podniesioną dłoń.
— Nie ma potrzeby, Thomas — powiedziała tak łagodnie, jak pozwalał jej na to lodowy pancerz.
Wiedziała, że mówi mechanicznie i bez wyrazu, toteż podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu, próbując dotrzeć do niego w ten sposób, widziała jednak, że jej się nie udaje.
— Byłeś przyjacielem Paula. Wiem, że to nie twoja wina. Paul nie obwiniałby cię za to, co się stało… i ja także cię nie winie.
Ramirez przygryzł wargi. W kąciku jego oka rozbłysła łza. Pochylił głowę. A potem zaczerpnął głęboko powietrza i uniósł ją. Spojrzał prosto w oczy Honor, a w jego wzroku było zrozumienie; wiedział, że zrobiła co mogła. Zaakceptował to.
— Dziękuję, ma’am — powiedział cicho.
Poklepała go po ramieniu, obeszła biurko i usiadła w swoim fotelu, dając mu znak, by zajął stojący po drugiej stronie. Przeniosła Nimitza na kolana — treecat zwinął się w kłębek, wtulając nos w jej mundur i emanując miłością. Zabolało, jakby zaaplikowano jej znieczulenie za pomocą młotka, ale zmusiła się do powolnego i łagodnego głaskania go po grzbiecie.
— Wiem, że dopiero co pani wróciła, ma’am — odezwał się po chwili Ramirez. — I przepraszam, że nie poczekałem dłużej, ale jest coś, co musi pani wiedzieć, zanim… zrobi pani cokolwiek.
Uśmiechnęła się bez cienia wesołości, słysząc dobór słów. Ramirez był z nią cały czas w bazie Blackbird i jeżeli ktoś rzeczywiście wiedział, co zamierza zrobić, to właśnie on.
— W zeszłym tygodniu dziewiąty batalion Royal Manticoran Marine Corps pod dowództwem moim i major Hibson przeprowadził ćwiczenia na planecie Gryphon — oznajmił Ramirez, wzbudzając cień jej zainteresowania. Jak też się tam dostali, skoro Nike nadal przebywał w doku. — Kapitan McKeon i komandor Venizelos byli tak uprzejmi, że pomogli nam w transporcie.
Poczuła silniejsze zainteresowanie. Coś w tonie jego głosu przebiło się przez lodowy kokon. Ramirez zaś mówił dalej dziwnie formalnie.
— Ćwiczenia zakończyły się powodzeniem, ma’am, choć nie wszystko poszło zgodnie z planem. Pinasa dowodzenia ze mną na pokładzie doznała uszkodzenia systemu nawigacyjnego, w efekcie czego wylądowaliśmy kilkaset kilometrów od zamierzonej strefy lądowania. Błąd nawigacyjny powiększyła, obawiam się, panująca w rejonie ćwiczeń intensywna burza śnieżna i dopiero po kilku godzinach udało nam się dołączyć do reszty batalionu.
— Tak… — Spojrzała na niego, marszcząc brwi. — Mogę zapytać, dlaczego mi pan to mówi?
— Cóż, ma’am… tak się przypadkiem zdarzyło, że wylądowaliśmy w pobliżu pewnego domku myśliwskiego. Naturalnie wraz z plutonem dowodzenia poszedłem tam, mając nadzieję dowiedzieć się, gdzie dokładnie jesteśmy, by jak najszybciej dołączyć do batalionu. Czystym zbiegiem okoliczności okazało się, że w tymże domku odpoczywał Denver Summervale.