— Nie musi pan — przerwał mu cicho Ramirez. Zaskoczony LaFollet spojrzał mu w oczy i odprężył się, choć nie potrafiłby określić, co dokładnie w nich zobaczył. Opuścił wzrok na własną dłoń i powiedział równie cicho:
— Nie powinienem tego mówić, bo to nie jest właściwe, ale… wstąpiliśmy do jej gwardii, bo ją kochamy — ponownie uniósł wzrok i dodał: — Co więcej, ona jest naszą patronką, naszą panią lenną. Jesteśmy jej winni dokładnie to samo co pan, pułkowniku, królowej. I wypełnimy nasz obowiązek, może być pan pewien. Poza tym z tego co wiem, Protektor polecił naszemu ambasadorowi przekazać tę informację waszemu premierowi.
Ramirez potarł skronie. Wyczuł bezkompromisowość rozmówcy, a kwestia statusu prawnego Kapitan jako patronki sprzymierzonego państwa rodziła takie problemy, że był naprawdę wdzięczny losowi, że to nie on musi znaleźć ich rozwiązanie. Najważniejsze zaś było co innego: LaFollet miał rację i to w większym niż sądził stopniu, martwiąc się o bezpieczeństwo Honor. Było bowiem nieprawdopodobne, by North Hollow zrezygnował z zabicia jej tylko dlatego, że Summervale’owi się to nie uda. A jego Marines nie są i nie będą w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa, kiedy znajdzie się poza okrętem. A z tego, co miał okazję zaobserwować, jasno wynikało, że nic słabszego od taktycznej głowicy nuklearnej nie miało prawa przedrzeć się przez LaFolleta i jego ludzi. Nie wiedział dokładnie, na ile ta świadomość wpłynęła na jego decyzję, ale wiedział, że wpłynęła. I nie miał zamiaru ze sobą walczyć — istniały sprawy ważniejsze od litery regulaminów.
— No dobrze, majorze LaFollet — odezwał się w końcu. — Rozumiem pana stanowisko i tak między nami, cieszę się z waszej obecności. Jak długo nie zostanę zmuszony przez przełożonych do odebrania wam broni, możecie ją nosić na pokładzie. Umożliwię także pańskim ludziom trzymanie warty przez cały czas wraz z moimi oraz postaram się, by był pan informowany, kiedy kapitan zamierza opuścić okręt. Resztę musi pan uzgodnić z damą Honor, ale jak ją znam, wątpię, by udało się panują przekonać do wyrażenia zgody na obecność kogokolwiek wewnątrz jej pomieszczeń. Niezależnie od tego, co na ten temat mówi graysońskie prawo.
— Nie mam takiego zamiaru, panie pułkowniku. — LaFollet aż się zaczerwienił.
— Obawiam się także, majorze LaFollet, że będzie się pan musiał zgodzić na coś jeszcze. I nie dlatego, że ja czy Królewska Marynarka się przy tym uprzemy. Uprze się lady Harrington. — LaFollet uniósł brwi. — Wie pan, jak zginął kapitan Tankersley, a dama Honor wie, kto go zabił, i spodziewam się, że podejmie w tej kwestii kroki, które uzna za stosowne. Nic pan na to nie poradzi, a wówczas nie zdoła jej pan chronić.
— Zdajemy sobie z tego sprawę. Nie podoba się nam ta sytuacja, ale prawdę mówiąc, pułkowniku Ramirez, nawet gdybyśmy mogli, nie próbowalibyśmy jej powstrzymać.
Ramirez nie zdołał całkowicie ukryć zaskoczenia. Wiedział, że zasady moralności graysońskiej są znacznie ostrzejsze niż te obowiązujące w Królestwie Manticore, a związek seksualny ludzi nie będących małżeństwem naruszał mniej więcej jedną trzecią z nich. LaFollet uśmiechnął się jedynie, widząc jego zdziwienie, ale nic nie powiedział. Do Ramireza dopiero zaczynało docierać, jak troszczą się o Honor jej graysońscy poddani.
— Cóż, w takim razie, majorze LaFollet, witamy na pokładzie — powiedział, wstając i wyciągając prawicę. — Przedstawię pana pozostałym oficerom i starszym podoficerom, a potem zajmiemy się znalezieniem wam jakichś kwater i poprawkami w systemie wart.
— Dziękuję, pułkowniku Ramirez. — Dłoń LaFolleta prawie zginęła w garści Ramireza, ale uścisk był zdecydowany. — Doceniam pańską pomoc.
Honor otworzyła oczy — po raz pierwszy od dawna, od zbyt dawna nie obudziła się pogrążona w lodowatej pustce. Ból istniał nadal, otoczony pancernym kokonem i w tej jednej kwestii nic się nie zmieniło: nie odważy się go uwolnić, zanim nie dokona zemsty. Ale poza tym wszystko wyglądało inaczej. Wróciła stara nienawiść — znała wroga, nie była ofiarą czegoś, czego nie mogła pojąć, ale zwykłej ludzkiej podłości doskonale znanej. I to właśnie skruszyło lód dotąd powlekający jej duszę.
Usiadła, powodując płynny zjazd Nimitza z piersi na kolana, i odgarnęła włosy z oczu. Czuła zmianę, która przez noc zaszła w treecacie. Nimitz serdecznie nienawidził Summervale’a i to nie tylko dlatego, że spowodował on ból i żal Honor. Treecat na swój sposób także kochał Tankersleya. A teraz znał prawdziwego sprawcę nieszczęścia i wiedział, że przestał istnieć konflikt między nim a jego człowiekiem. Bo prawdą było, iż od dnia, w którym Honor dowiedziała się o śmierci Paula, nie miała ochoty dalej żyć, Nimitz zaś robił co mógł, by ją przy tym życiu utrzymać. Teraz oboje aż się palili do zniszczenia wroga.
Opuściła nogi na pokład, przesunęła dłonią po miejscu, w którym powinien leżeć Paul, wiedząc, że teraz może już to zrobić, choć nadal nie mogła stawić czoła całemu bólowi. Słyszała wielokrotnie, że miłość pomaga pozostać przy zdrowych zmysłach, nigdy natomiast nie słyszała, że nienawiść ma tą samą właściwość. A od wczoraj wiedziała, że ma.
Poszła do łazienki i myjąc zęby, przypomniała sobie dokładnie treść nagrania, które dał jej Ramirez. Zostało bez wątpienia poddane lekkiej obróbce dźwiękowej, ale ani przez sekundę nie wątpiła w jego autentyczność. Niestety w żadnym sądzie nie mogło posłużyć jako dowód, nawet gdyby miała ochotę zaufać sądom ponownie. Co prawda Ramirez był bardziej niż małomówny co do tego, w jaki sposób nakłonił rewolwerowca do zwierzeń, a z nagrania usunięto wycie i inne odgłosy bólu, ale w wypowiedziach Summervale’a nadal się go słyszało. Jego echem był krótki oddech, bardziej chwilami zachrypnięty głos i szybkość, z jaką nagle zaczął mówić. Nie znała Ramireza na tyle, by wiedzieć, jakich środków przymusu bezpośredniego użył, by nakłonić rozmówcę do szczerości, ale nie ulegało wątpliwości, że zrobił to skutecznie.
Spojrzała w lustro i zdołała się rozpoznać, co było dużym sukcesem, a we własnych oczach dostrzegła wreszcie jakieś uczucia: zdumienie graniczące z podziwem, że tylu ludzi ryzykowało dla niej tak wiele.
Wszyscy, którzy wzięli udział w wyprawie na Gryphon, ryzykowali kariery. Ba, ryzyko to istniało nadal, choć mniejsze i rozłożone w czasie, bowiem zbyt wiele osób wiedziało, co się święci, przynajmniej po części, by sprawa mogła pozostać tajemnicą na zawsze. Summervale naturalnie słowem o całym wydarzeniu nie piśnie, bo dla zawodowego zabójcy nagranie takie jak to, obojętne w jaki sposób uzyskane, oznaczało w najlepszym przypadku brak klientów, a w najgorszym śmierć, nim rozpowie o innych zleceniodawcach.
Plotki zaczęły krążyć wśród Marines i personelu floty; w końcu ktoś przy piwie powie o słowo za dużo, bo historia rzeczywiście była niecodzienna, ktoś inny się tym zainteresuje i zacznie węszyć… Fakt, znając Alistaira i Thomasa, była spokojna, że niczego nie będzie można im udowodnić, ale to nie znaczy, że nikt, kto będzie odpowiednio wysoko i będzie chciał dobrać się do nich, nie znajdzie na to sposobu.