Ramirez wytrzeszczył na niego oczy, z jednej strony nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy, z drugiej bardzo chcąc, by to była prawda i by LaFollet rzeczywiście wiedział co mówi.
— Jest naprawdę taka dobra? — spytał po chwili.
— Pułkowniku Ramirez, przez ostatnie dwa lata w straży pałacowej byłem instruktorem strzeleckim ze specjalnością broń krótka, czyli właśnie pistolet automatyczny. Bez trudu rozpoznam urodzonego strzelca, a lady Harrington do takich należy. — LaFollet zmarszczył brwi, przeczesał dłonią włosy i dodał: — Przyznaję, że zaskoczyła mnie jej sprawność, więc porozmawiałem z kapitan Henke. Powiedziała coś, co utkwiło mi w pamięci, mianowicie, że patronka miała zawsze bardzo dobre wyniki w testach na kinestezję, a to bardzo ważne w waszej marynarce. Nie słyszałem wcześniej tego określenia, ale wydaje mi się, że chodzi o to, co zwykle określa się jako orientację przestrzenną. Lady Harrington zawsze wie, gdzie się znajduje i gdzie znajduje się wszystko co istotne w stosunku do jej pozycji. Może to głupio brzmi, ale fakt jest faktem: każdy pocisk, który wystrzeli, jeżeli broń nie będzie uszkodzona, trafi dokładnie tam, gdzie będzie chciała.
— Jeżeli zdąży strzelić — burknął Ramirez, zaciskając pięści. — Wiem, że jest szybka, ma prawie tak dobry refleks jak ja, a ja mam lepszy niż większość mieszkańców tego systemu. Ale trzeba zobaczyć tego gnoja w akcji, by uwierzyć jak jest szybki. Na dodatek będzie u siebie i będzie robił to, w czym jest dobry. Nie wiem, majorze… po prostu nie wiem…
Odwrócił głowę i wpatrzył się w okno, wściekły na siebie za brak zaufania do umiejętności Honor i na to, że nic nie może na to poradzić. Miał jedynie nadzieję, że optymizm LaFolleta okaże się uzasadniony.
Wóz zwolnił i Honor otworzyła oczy. Przejechali właśnie przez porośniętą winoroślą bramę w murze i zatrzymali się na żwirowym podjeździe. Słońce właśnie w pełni wzeszło, zmieniając barwę z krwawoczerwonej na złocistobiałą, i szmaragdowy, krótko przycięty trawnik lśnił kroplami rosy, jakby ktoś rozsypał nań drobniutkie diamenciki.
Wysiadła w ślad za LaFolletem i wciągnęła głęboko powietrze pachnące roślinnością i świeżością. Po czym skupiła uwagę na barczystym brunecie w szarym uniformie policji Landing przepasanym czarnym pasem, z którego zwisała kabura z ciężkim wojskowym pulserem. Mężczyzna podszedł i ukłonił się.
— Dzień dobry, lady Harrington. Jestem porucznik Castellano z Departamentu Policji Miasta Landing. Dziś mam dyżur jako arbiter pola honorowego.
— Poruczniku. — Skłoniła się uprzejmie.
Coś na kształt zawstydzenia błysnęło w jego oczach i zdziwiona uniosła brew. Wskazał na spory tłumek zgromadzony po jednej stronie pola.
— Przepraszam za gapiów, milady. To nieprzyzwoite, ale nie mam prawa ich stąd przegonić.
— Media?
— Tak, milady. Prawie wyłącznie. I tam też… — Wskazał z jawnym niesmakiem na niewielkie wzgórze na przeciwległym krańcu pola. — Mają teleobiektywy i naprawdę czułe mikrofony kierunkowe: wyłapują każde słowo. I traktują to jak jakąś odmianę cyrku, milady.
— Cóż, poruczniku Castellano, w każdym cyrku muszą być małpy. W tym siedzą na górze — skomentowała i widząc jego zaskoczenie, uśmiechnęła się. — To nie pana wina, a skoro nie można ich usunąć, należy ignorować… i mieć nadzieję, że jakaś zabłąkana kula poleci w ich stronę.
Porucznik uśmiechnął się słabo, jeszcze bardziej zdziwiony.
— Chyba ma pani rację, milady. — Z widocznym wysiłkiem wziął się w garść. — Czy w takim razie zechcecie mi państwo towarzyszyć?
— Oczywiście.
Poszli w ślad za nim, znacząc drogę ciemną smugą pozbawionej rosy trawy, w kierunku prostego, drewnianego ogrodzenia, a raczej białej poręczy przybitej do kołków wbitych w ziemię. Otaczała fragment całkowicie płaskiego i równego trawnika znajdujący się w środku pola. Castellano uśmiechnął się przepraszająco do LaFolleta i Candlessa, gdy dotarli do poręczy.
— Przepraszam, milady; zostałem naturalnie poinformowany o pani ochronie osobistej, ale przepisy zabraniają obecności uzbrojonych osób towarzyszących którejkolwiek ze stron w czasie spotkania. Jeśli panowie chcą tu pozostać, muszą oddać broń.
Obaj gwardziści zesztywnieli, a LaFollet już otwierał usta, jednak nie zdążył wydobyć z siebie głosu, gdyż Honor była szybsza.
— Rozumiem, poruczniku. Andrew, Jamie, oddajcie pulsery.
Przez moment wyglądało na to, że LaFollet odmówi, ale po sekundzie wyjął z kabury broń i podał porucznikowi. Candless poszedł w jego ślady.
— Drugi też, Andrew — dodała spokojnie Honor.
LaFollet zamarł, a Ramirez spojrzał nań zaskoczony.
Major westchnął i wykonał dziwny, nieznaczny ruch lewą ręką i w jego dłoni znalazł się niewielki, krótkolufowy pulser. Była to typowa broń ostatniej szansy, co naturalnie nie znaczyło, że na bliską odległość nie jest równie groźna co zwykła.
LaFollet skrzywił się i oddał ją Castellano.
— Nie wiedziałem, że pani o nim wie, milady.
— Wiem, że nie wiedziałeś — odparła ze złośliwym uśmieszkiem.
— Cóż… będę musiał coś wymyślić: skoro pani się zorientowała, inni też mogą… — podsumował smętnie. — A póki co muszę znaleźć dla niego nowe miejsce.
— Jestem pewna, że coś wymyślisz — zapewniła go pogodnie.
Castellano odebrał broń z kamienną twarzą, natomiast Ramirez, obserwując gwardzistę, zastanawiał się, czy gdyby nie zgodził się na noszenie broni przez gwardię na pokładzie, LaFollet przyznałby się do posiadania drugiego pulsera. Szczerze mówiąc, mocno w to wątpił.
— Dziękuję, milady — powiedział cicho Castellano.
Niczym wyczarowana wyrosła obok niego policjantka przekazał jej zdeponowaną broń, i wskazując na ogrodzony fragment pola, spytał:
— Jest pani gotowa, milady?
— Jestem. — Honor wyprostowała ramiona i spojrzała na Ramireza. — W porządku, Thomas. Załatwmy to.
Denver Summervale stał na swoim prywatnym łowisku i obserwował najnowszą ofiarę kroczącą po wilgotnej trawie.
Jego ubranie było w całości utrzymane w ciemnej tonacji, bez jednej choćby barwnej plamy, by nie ułatwiać przeciwnikowi celowania. Z trudem ukrył pogardliwy uśmieszek, przyglądając się Harrington. Uniform oficerski Royal Manticoran Navy był, obiektywnie rzecz biorąc, niebrzydki, natomiast z jego punktu widzenia po prostu piękny. Czarne tło ze ślicznie kontrastującymi, lśniącymi w słońcu lamowaniami i dystynkcjami. Najbardziej podobały mu się trzy wyszyte złotą nicią gwiazdki na lewej piersi — obiecał sobie umieścić przynajmniej jedną kulę w środkowej.
Honor eskortował Castellano. Na jego widok Summervale już nie próbował ukryć grymasu. Prawo wymagało, by arbiter był bezstronny, a Castellano był maniakalnie wręcz honorowy i przepisowy. Otwarcie nie mógł tego okazać, ale robił co mógł, by w każdy możliwy sposób podkreślić, że go nienawidzi i nim gardzi. Dlatego osobiście powitał Harrington, pozostawiając powitanie Summervale’a jednemu z asystentów. Summervale doskonale o tym wiedział. Przeważnie takie demonstracje go bawiły, tym razem jednak był zirytowany.
Honor i Ramirez zatrzymali się dwa metry od niego i Livitnikova, obaj policjanci zaś stanęli krok z boku. Castellano odchrząknął i wygłosił standardową formułkę:
— Panie Summervale, lady Harrington, moim pierwszym i najważniejszym obowiązkiem jest nalegać na pokojowe rozwiązanie sporu. Dlatego też pytam obie strony: czy możecie w pokojowy sposób zakończyć waśń?