— Zakłada pan słusznie, sir. — Gość zdał sobie sprawę, że nadal trzyma rękę we włosach i skrzywił się autoironicznie, opuszczając ją. — Próbowałem przemówić jej do rozsądku, gdy zorientowała się… nie, prawda wyglądała inaczej. Nie próbowałem dojść z nią do rozsądnych wniosków. Wygłosiłem jej wykład, o który nie prosiła. A skończyłem go rozkazem zabraniającym wyzywać Younga. — Przy ostatnim zdaniu spojrzał prosto w oczy gospodarza.
— Rozkazał pan oficerowi nie pojedynkować się z cywilem?! — Caparelli nie zdołał ukryć zdumienia.
White Haven wzruszył ramionami bezradnie. Widać było, że jest zły, ale na samego siebie i to nie za to, że właśnie przyznał się do błędu komuś, kto nigdy nie należał do jego przyjaciół.
— Właśnie. Gdybym miał odrobinę rozsądku, zrozumiałbym, że to jedynie… — urwał, potrząsnął głową i wyjaśnił: — Wiem, że postąpiłem niewłaściwie i niezgodnie z prawem, ale nie mogłem tak po prostu bezczynnie przyglądać się, jak niszczy siebie i swoją karierę. A obaj dobrze wiemy, co się z nią stanie, jeśli go zabije.
Caparelli zmuszony był przyznać mu rację, może nie co do sposobu postępowania, ale co do wniosków. A choć z założenia i generalnie mógł mieć uprzedzenia do jego protegowanej, choćby dlatego, że była jego protegowaną, to perspektywa utraty tak nadzwyczajnego oficera jak Honor Harrington nie była miła i całkowicie rozumiał gościa, który na swój sposób próbował temu zapobiec.
— No, ale ta metoda nie okazała się dobra — przyznał ciężko White Haven. — A skutek i to gwarantowany osiągnąłem tylko jeden: kto jak kto, ale na pewno ja nie mam szans przekonać jej nawet w spokojnej i rozsądnej rozmowie.
— Zakładając, że z jej punktu widzenia byłoby w ogóle o czym rozmawiać rozsądnie — zauważył Caparelli, a widząc zaskoczone spojrzenie earla, dodał: — Słyszałem jej oskarżenie. Zakładając, że zarzuty są prawdziwe, a sądzę że tak, na jej miejscu chciałbym dokładnie tego samego. A pan nie?
White Haven odwrócił wzrok i nic nie odpowiedział. i właśnie to milczenie było bardziej niż wymowne. Wyglądało bowiem na to, iż earl próbuje przekonać sam siebie, że by nie chciał, i że nie bardzo mu się to udaje.
— Jak by nie było — odezwał się Pierwszy Lord Przestrzeni, nim cisza stała się zbyt męcząca — sądzę, że przyszedł pan do mnie w nadziei, że będę mógł jakoś w tej kwestii pomóc?
White Haven niechętnie przytaknął, wyraźnie niezadowolony, że nie potrafi sam rozwiązać problemu. Caparelli westchnął ciężko.
— Podzielam pańskie sentymenty, admirale — przyznał. — I także nie chciałbym jej stracić, ale ma prawo tak postąpić. Podobnie jak ma pełne prawo decydować o własnym losie.
— Wiem. — White Haven przygryzł wargę.
Poczucie obowiązku walczyło w nim o lepsze z emocjami. Cromarty przekazał mu wiadomość od królowej i ostrzeżenie od siebie, ale po prostu nie mógł bezczynnie siedzieć. Poza tym to, co mu przyszło do głowy, nie miało nic wspólnego z wywieraniem nacisku na Honor Harrington. No, prawie nie miało.
— Rozumiem, że nikt nie może jej powstrzymać, bo nie dysponujemy stosowną władzą — powiedział w końcu — ale po przeczytaniu meldunków z ostatnich operacji przeprowadzonych poza systemem Santander przyszło mi do głowy, że lada dzień będą tam niezbędne krążowniki liniowe.
I zamilkł, przyglądając się badawczo Pierwszemu Lordowi Przestrzeni. Ten zmarszczył brwi i widać było, że pomysł go nie zachwycił, ale perspektywa pozostania biernym świadkiem samodestrukcji jednego z najlepszych oficerów, jakich znał, podobała mu się jeszcze mniej.
— I gotów jest pan oddać Nike? — spytał na wszelki wypadek.
White Haven skrzywił się wymownie.
— Jeśli będę musiał, oddam całą 5 eskadrę — odparł rzeczowo.
— Tylko że na Nike jeszcze nie ukończono napraw… — mruknął Caparelli i sięgnął do klawiatury komputera. — Tak… najwcześniej za dwa tygodnie opuści dok i rozpocznie próby… Nie wcześniej niż za miesiąc okręt może opuścić system z nowym przydziałem bojowym, a biorąc pod uwagę, jak skutecznie Harrington dotąd działała, wątpię, by odstrzelenie Younga zajęło jej aż tyle czasu.
— Można by ją przenieść na inny okręt. — White Haven był wyraźnie nieszczęśliwy, ale powiedział to głośno.
— Nie można by — osadził go z punktu Caparelli. — Nie mamy powodu, by zabrać ją z Nike. Już to, o czym rozmawiamy, jest wysoce niewłaściwe i niestosowne; HMS Nike jest najbardziej prestiżowym okrętem wśród krążowników liniowych, a jego dowództwo automatycznie jest prestiżowym przydziałem. Jeżeli odebralibyśmy kapitan Harrington ten okręt, zostałoby to odczytane jako nieoficjalna degradacja. Nie mówiąc już o tym, że nawet ociężały umysłowo zorientowałby się, o co nam naprawdę chodzi. Nie, admirale White Haven, wydam rozkaz, by natychmiast jak to będzie możliwe, HMS Nike otrzymał przydział do sił bazujących w systemie Santander, ale to wszystko co mogę zrobić. Czy to jasne?
— Jasne, sir. — White Haven zamknął oczy, przez co jego twarz nabrała dziwnie zmęczonego i zrezygnowanego wyrazu. — Rozumiem, sir. I… dziękuję.
Caparelli skinął głową. Chciałby to traktować jako uprzejmość w stosunku do earla, ale nie mógł. Prawdę mówiąc, czuł się niezręcznie, słysząc podziękowanie za to, że mógł zrobić tylko tak niewiele.
— Nie ma o czym mówić, milordzie — burknął i wstał, kończąc rozmowę. — Spotkam się z Patem Givensem i wydam stosowne rozkazy jeszcze dziś. Porozmawiam także z admirałem Cheviotem i spróbujemy przyspieszyć naprawy Nike. Jeśli stocznia szybko je skończy, kapitan Harrington może być zbyt zajęta próbami i osiąganiem zdolności bojowej, by mieć czas na drastyczniejsze działania przed opuszczeniem systemu. Obiecuję, że zrobimy wszystko, co tylko będzie można.
Willard Neufsteiler osłonił oczy przed blaskiem słońca, przyglądając się nadlatującemu pojazdowi i jego lądowaniu na stanowisku numer 3 Brancusi Tower. Z pojazdu wysiadł mężczyzna w zielonkawozielonym uniformie, rozejrzał się uważnie i przestał blokować drzwi, pozwalając wysiąść wysokiej kobiecie w oficerskim mundurze Royal Manticoran Navy. W ślad za nią na lądowisku pojawili się dwaj kolejni ochroniarze w zieleni, formując wokół niej trójkąt. Neufsteiler machnął ręką i cała grupa skierowała się ku niemu. Był mile zaskoczony, że dama Honor zdołała dotrzeć tu bez wiedzy mediów; wyglądało na to, że nabiera wprawy w załatwianiu problemu nachalności dziennikarzy — po obejrzeniu jej w akcji zaczęli oni przejawiać na wszelki wypadek dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy.
Uścisk dłoni miała równie silny co dotąd, ale twarz zmieniła się znacznie — zniknęła z niej radość życia tak. widoczna tamtego wieczoru w „Cosmo”. Umarła wraz z Paulem Tankersleyem, jak podejrzewał. Nawet siedzący na jej ramieniu treecat wyglądał inaczej — był przygnębiony i spięty. Honor nie sprawiała wrażenia załamanej czy pokonanej, ale wyczuwał w niej chłód i coś, czego nie mógł zidentyfikować — jakieś dziwne, przypominające elektryczne napięcie. Willard Neufsteiler nie mógł go rozpoznać, bowiem nigdy nie znajdował się na mostku okrętu, który kapitan Harrington prowadziła właśnie w bój.
Powiódł wszystkich do windy i wybrał kod miejsca przeznaczenia.
— Dzień jest tak śliczny — ocenił, wskazując złociste słońce za przezroczystą kopułą — że pomyślałem sobie o obiedzie w „Regiano”, jeśli naturalnie pani to odpowiada, lady Honor. Wynająłem górny poziom, żeby nikt nam nie przeszkadzał.
Honor przyjrzała mu się uważnie. W jego oczach widziała na wpół ukrytą troskę, do której już się zdążyła przyzwyczaić — widywała ją na twarzach wszystkich tych, którzy byli jej bliscy. Willard nie był dobrym aktorem i słychać było, ile wysiłku kosztuje go utrzymanie radośnie beztroskiego tonu. Żałowała, że wszyscy się martwią — nic nie mogli zrobić, a ich troska jedynie jej ciążyła. Mimo to zmusiła się do uśmiechu.