Выбрать главу

— Brzmi zachęcająco — odparła.

— Przepraszam, milady, ale to ryzykowny pomysł. Zbyt ryzykowny: nie mieliśmy czasu sprawdzić lokalu.

Neufsteiler zamrugał gwałtownie, zaskoczony zdecydowanym protestem dowódcy ochrony mówiącego z delikatnym obcym akcentem.

— Myślę, że to przeżyjemy, Andrew.

— Milady, ostrzegła pani earla North Hollow, że teraz jego kolej. — W głosie LaFolleta brzmiał upór. — Gdyby wcześniej coś się pani przytrafiło, byłby to dla niego niezwykły dar losu i rozwiązanie wszystkich problemów.

Willard zamrugał ponownie, nie do końca pewien, czy właściwie zrozumiał sens tego, co właśnie usłyszał.

— Też mi to przyszło do głowy — przyznała cicho — ale nie zamierzam z tego powodu kryć się po kątach. Poza tym nikt nie wie, że tu jesteśmy: tym razem nawet dziennikarze nas przeoczyli.

— To niedokładnie tak, milady. Sądzimy, że nikt nie wie, gdzie jesteśmy, a to nie znaczy, że tak jest rzeczywiście. Nie jest pani osobą trudną do rozpoznania, zwłaszcza po ostatniej transmisji. Czułbym się znacznie lepiej, gdyby trzymała się pani pierwotnego harmonogramu i spotkała z panem Neufsteilerem w jego biurze.

— Damo Honor, jeśli uważa pani, że tak będzie lepiej — zaczął Willard i urwał, widząc przeczący ruch jej głowy.

— Uważam, że być może tak byłoby bezpieczniej, ale to niekoniecznie znaczy że lepiej. — Uśmiechnęła się i dodała jakby ze śladem czułości. — Major LaFollet jest zdecydowany utrzymać mnie przy życiu i nadal ustalamy, jak duże daje mu to uprawnienia i czy należy do nich prawo weta, prawda, Andrew?

— Nie chcę prawa weta, milady. Wszystko, czego chcę, to zachowanie podstawowych środków ostrożności wynikających ze zdrowego rozsądku.

— Na co gotowa jestem w pewnych granicach się zgodzić. — Honor nie przestała się uśmiechać, za to Nimitz przekrzywił łeb, przyglądając mu się z zainteresowaniem. — Wiem, że jestem trudnym obiektem do ochrony, Andrew, ale całe życie chodziłam tam, gdzie chciałam, bez uzbrojonej eskorty i żyję. Przyznaję, że dłużej nie mogę tak postępować i jesteście mi niezbędni, ale są granice ostrożności, na które jestem skłonna się zgodzić.

Czuła jego troskę i frustrację przesyłane jej przez Nimitza, ale to już był jego problem. LaFollet chciał coś powiedzieć, namyślił się i przyznał z westchnieniem:

— Jest pani moją patronką, milady. Jeśli chce pani iść do tej restauracji, pójdziemy; mam nadzieję, że nic się nie wydarzy. Jednakże jeśli coś się zacznie dziać, oczekuję, że bez sprzeciwu będzie pani wykonywała moje rozkazy.

Wyznaniu towarzyszyło uparte spojrzenie wyraźnie świadczące, że nie ustąpi. Przygryzła wargę i przez chwilę przyglądała mu się z namysłem.

— Zgoda — powiedziała w końcu. — Jeżeli coś zacznie się dziać, przejmujesz dowodzenie. I możesz mi wtedy powtarzać: „A nie mówiłem”.

— Dziękuję, milady. Mam nadzieję, że nie będę musiał. Poklepała go delikatnie po ramieniu i spojrzała na Neufsteilera.

— A zanim dotrzemy na miejsce, powiedz mi, Willard, jak wygląda transfer funduszy na Graysona?

— Nienajgorzej, milady. — Zapytany zmobilizował się z powodu nagłej zmiany tematu rozmowy. — Choć sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, niż pani założyła. Ponieważ jest pani poddaną Korony i główny pani majątek znajduje się na terenie Królestwa, teoretycznie powinna pani podlegać zasadom podatkowym obejmującym tutejsze korporacje nawet przy inwestowaniu pozasystemowym. Znalazłem jednak sposób, by to obejść, i przelałem już cztery miliony. Sporządziłem również stosowne dokumenty według graysońskich praw, co pozwala nam skorzystać zarówno z uprzywilejowania podatkowego, jakie rząd przyznał Graysonowi, jak i z ulg podatkowych przyznanych przez Koronę naszemu najlepszemu sojusznikowi. W efekcie tym razem udało nam się uniknąć podatku, ale jesteśmy na granicy zwolnienia podatkowego dla pojedynczego inwestora. Pozostaje nam uzyskać specjalne zezwolenie od ministra skarbu, co jak sądzę, powinno się udać w tych warunkach. Natomiast biorąc pod uwagę pani status jako patrona, może się okazać, że nie byłoby złym pomysłem przetransferować wszystko na Graysona. Muszę to dokładnie sprawdzić, a poza tym znalazłem dwie czy trzy nader interesujące ulgi podatkowe obowiązujące w graysońskim systemie, które…

Honor przytaknęła, głaskając Nimitza. Poświęciła słowom mówiącego jedynie połowiczną uwagą. Winda zjeżdżała w dół pięćsetpiętrowego wieżowca i widać z niej było malowniczą panoramę stolicy. Wiedziała, że w każdej chwili będzie w stanie przypomnieć sobie słowa Willarda, i zrobi to, gdy będzie miała czas, by je przeanalizować. Teraz miała ważniejsze problemy, a jak długo on jest zadowolony z własnych posunięć finansowych, tak długo nie musi poświęcać im specjalnej uwagi.

„Regiano” było wysoką i przestronną restauracją zajmującą pięciopiętrowe atrium. Plasowała się mniej więcej pośrodku między „Dempsey’s Bar”, a „Cosmo”, ciesząc się reputacją dobrego lokalu o przyjemnej, odprężającej atmosferze. Jeśli obsługa nie była przyzwyczajona do goszczenia treecatów, to nie dała tego po sobie poznać i błyskawicznie dostawiła wysoki stołek do stołu. O pozostawianiu zwierząt przed drzwiami nikt na swoje szczęście nawet nie wspomniał. Kuchnia była zaskakująco dobra, choć nie były to „tradycyjne, włoskie dania”, jak głosiły reklamy. Honor miała okazję spróbować oryginalnej włoskiej kuchni z Ziemi, ale musiała przyznać, że smak był zbliżony, a to że inny, nie znaczyło, że zły, piwnica z winami zaś okazała się dobrze zaopatrzona.

Czekając, aż kelnerzy posprzątają po posiłku, piła drobnymi łyczkami czerwone, lekkie wino, którego nieco zbyt intensywny bukiet sugerował, że pochodziło ze Sphinxa. Willard zarezerwował stolik na platformie ze złocistego dębu unoszącej się osiem metrów nad podłogą. Prowadziły do niej jedne, niezbyt wysokie schody, a rozwiązania konstrukcyjne były tak dobrze zamaskowane, iż Honor nadal nie wiedziała, czy platforma unosi się dzięki wmontowanym w podłogę generatorom czy też zakotwiczono ją na promieniach ściągających, których generatory umieszczono w suficie sali. Ani bezpośrednio pod, ani nad nią nie było innych platform, co dawało miłe odosobnienie i doskonały widok. Z tego pierwszego była zadowolona, bowiem nikt ich nie mógł podsłuchać, z tego drugiego powinien być zadowolony LaFollet, ale spoglądając na niego, wiedziała, że nie jest.

Mogła się nawet domyślić dlaczego — uważał, że przypominają tarczę strzelniczą, a co gorsza to, że wszystko było z niej dobrze widać, oznaczało również, że i oni byli doskonale widoczni. On i jego ludzie nie brali udziału w posiłku i nie do końca byli w stanie ukryć, że są nieszczęśliwi, co powodowało, że czuła się winna. Co prawda podejrzewała, że każdy naprawdę dobry szef ochrony powinien być lekkim paranoikiem, ale i tak postanowiła w przyszłości zwracać większą uwagę na względy bezpieczeństwa przy wyborze lokalu. Nie było sensu stresować kogoś tak oddanego i troszczącego się o nią tak długo, jak długo nie musiała się przez to czuć jak więzień.

Ostatni kelner zszedł po stopniach i zniknął z jej pola widzenia. Odstawiła kielich i spojrzała wymownie na Willarda. Kwestie finansowe załatwili przy posiłku, teraz przyszedł czas na rozmowę o tym, co stanowiło prawdziwy powód spotkania.

— I cóż? — spytała cicho.