Выбрать главу

Z kolei Partia Postępowa earla Gray Hill wierzyła w pacyfizm Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego w tym samym stopniu co Admiralicja, ale chciała, by Republika zniszczyła się sama. W końcu jeśli Haven ulegnie samodestrukcji, nie będzie konieczności żadnych operacji militarnych. Stanowisko to było jeszcze głupsze od tego głoszonego przez Liberałów. Ten, kto kierował Komitetem, wykazał jak dotąd wielką umiejętność przewidywania i olbrzymią energię, by przejąć władzę. Jeśli jakiś zewnętrzny czynnik nie doprowadzi go do upadku, utrzyma się przy tej władzy, a mając chwilę spokoju, rozszerzy ją, zdławiając wewnętrzną opozycję i rebelie, po czym zwróci się ponownie przeciwko Królestwu.

Pozostali jeszcze Konserwatyści czyli banda ksenofobicznych izolacjonistów, tak upartych i ślepych, że Postępowcy robili przy nich wrażenie inteligentnych. Zjednoczenie Konserwatywne wierzyło (albo twierdziło, że wierzy), iż rozwój wydarzeń w Republice dowodzi głębokich zmian, oraz głosiło, że nowe władze porzuciły myśl o jakimkolwiek ataku na Królestwo Manticore z obawy, iż oznacza to jeszcze większą klęskę niż ta, którą poniosły ich siły zbrojne na samym początku. Taki pogląd dowodził kompletnego skretynienia, bowiem nie uwzględniał ani przewagi Ludowej Marynarki, ani żądzy zemsty jej przywódców, ani niemożności istnienia Republiki bez podbojów z powodów czysto ekonomicznych.

O „Nowych” nie warto było wspominać, ponieważ ich jedynym motywem była zwykła chęć osiągnięcia jak największych korzyści politycznych poprzez sprzedaż głosów temu, kto da więcej. Było to cyniczne, ale przynajmniej na swój sposób uczciwe i pozbawione hipokryzji czy tępoty umysłowej.

Cała sytuacja była nienormalna i koszmarna. Oto mieli niepowtarzalną okazję do zadania odwiecznemu wrogowi może nie ostatecznego, ale bardzo poważnego ciosu, odsunięcia zagrożenia tak w czasie, jak i w przestrzeni dzięki zmianie granic, a banda samolubnych durniów zwanych politykami chciała tę okazję zmarnować. Każąc Królewskiej Marynarce płacić za tę krótkowzroczność i prywatę, gdy okaże się, że jednak się pomylili.

Caparelli zmusił się do myślenia o czymś innym, czując, jak ponownie ogarnia go wściekłość, i odchrząknął.

— Jak zła jest sytuacja, milady? — spytał, korzystając z chwili ciszy. — Rozmawiałem wczoraj z księciem Cromartym i zapewniłem go o poparciu floty, ale… Myślałem, milady, że wie pani o tym, iż chciał się ze mną widzieć.

— Nie wiedziałam. A dziś, gdy się spotkaliśmy, też jakoś o tym nie wspomniał. Jakie konkretnie „poparcie” mu pan obiecał?

— Nie rozmawialiśmy o kwestiach polityki wewnętrznej. — Caparelli świadomie nie użył określenia „przewrót” czy „zamach”. — Zapewniłem go jedynie, że będziemy wykonywali rozkazy Jej Królewskiej Mości i rządu dotyczące kontynuowania operacji zaczepnych. Na razie możemy to robić na skalę taktyczną, bez wypowiadania wojny, ale obawiam się, że niezbyt długo. Jeśli wstrzymamy budowę wszystkich okrętów i całość funduszy przeznaczymy na kontynuowanie walki, będziemy mogli ją prowadzić przez około trzy miesiące. Potem potrzebne będą specjalne środki, jeżeli naturalnie do tej pory nie nastąpi oficjalne wypowiedzenie wojny, rozwiązujące ręce ministrowi finansów. Czy dojdzie do tego w tym czasie, nie wiem, milady.

Po czym ponownie wzruszył ramionami.

Baronowa Morncreek milczała przez chwilę, nim powiedziała z westchnieniem:

— Następnym razem, sir Thomas, kiedy premier zwróci się bezpośrednio do pana, byłabym wdzięczna, gdyby pan mnie o tym poinformował. Wiem, że książę może rozkazać panu kontynuowanie działań bez wypowiadania wojny aż do wyczerpania funduszy, ale to wywoła takie zamieszanie w parlamencie, że kryzys graysoński będzie przy tym wyglądał na zabawę w piaskownicy. Zamierzam zwrócić uwagę jego książęcej mości na ten drobiazg, choć przypuszczam, że zdaje sobie z tego sprawę.

— Jak pani sobie życzy, ma’am. — Caparelli omal nie stanął na baczność: autorytet filigranowej rozmówczyni nie podlegał najmniejszej dyskusji. — Prawie nie rozmawialiśmy na temat sytuacji w parlamencie; czy mogłaby nam pani powiedzieć, jak faktycznie ona wygląda?

— Wygląda tak, że gorzej nie bardzo może — odparła ponuro. — Książę walczy o głosy w Izbie Lordów i Bóg jeden wie, co musi obiecać i komu, by je zdobyć. Ale nawet jeśli uda mu się zmontować nową większość, będzie to twór niezwykle niestabilny i delikatny.

— Banda głupich sukinsynów! — mruknął Cortez i zaczerwienił się, zdając sobie sprawę, że powiedział to głośno. — Proszę wybaczyć, milady, ale…

— Ale powiedział pan tylko głośno to, co wszyscy myślimy — dokończyła. — To, czego jesteśmy świadkami, rzeczywiście jest głupie i stanowi jedną z największych wad naszego systemu politycznego. Nie mówię, że cały system jest zły, żebyśmy się dobrze zrozumieli: służył nam całkiem dobrze przez ostatnie czterysta czy pięćset standardowych lat. Największym jego mankamentem jest to, że miejsca w Izbie Lordów nie są wybieralne, lecz dziedziczne, co może stanowić olbrzymią zaletę, gdy chodzi o sprzeciwienie się populistycznym pomysłom nierozsądnych polityków, ale może również być poważną wadą, gdy ma zostać podjęta dyskusja w nietypowej kwestii. Poseł ma świadomość, że jeśli postąpi wbrew woli wyborców, w następnych wyborach nie wejdzie do parlamentu, lord nie żywi tej obawy, a coraz więcej członków izby wyższej przejawia chorobliwą tendencję do tworzenia teorii, których życie nie potwierdza, i do głosowania w myśl zasady, że to życie nie ma racji, więc tym gorzej dla życia. Ich obecne zachowanie to połączenie euforii po uniknięciu śmierci i ochoty, by wleźć pod łóżko, dopóki ten, kto strzelał, sobie nie pójdzie. Naturalnie zagrożenie samo z siebie nie zniknie, ale oni nie chcą sobie z tego zdać sprawy. W końcu będą musieli i mam nadzieję, że nastąpi to, zanim będzie za późno, ale nawet jeśli nastąpi, w pierwszym momencie ich stanowisko jedynie się usztywni. Problem główny leży w tym, iż obciążenie związane z rozbudową naszych sił zbrojnych trwało tak długo, że zbyt wielu członków opozycji stało się zwolennikami teorii głoszącej, iż sprzeciwianie się użyciu siły, obojętnie w jakich okolicznościach, jest przejawem „szlachetności”, nie zaś bezmózgiego tchórzostwa. Jak długo ktoś inny nadstawia za nich karku i walczy, tak długo mogą sobie pozwolić na luksus sprzeciwu, by dowieść swej moralnej wyższości. Obawiam się, że do wielu nie przemówi nic poza bezpośrednim zagrożeniem, a wówczas będzie już za późno… i to sprowadza nas z powrotem do procesu Younga, panowie. Wiem, że żaden z was nie miał ani prawa, ani możliwości wpłynąć na skład sądu, ale przyznaję, że nie mogłabym sobie wyobrazić bardziej niebezpiecznego niż ten, który właśnie poznałam. Ten proces może okazać się politycznie niezwykle szkodliwy i to w sytuacji, w której premier staje na głowie, by zdobyć głosy niezbędne do uzyskania zgody na wypowiedzenie wojny.

— Cóż, wiem, gdzie może znaleźć jeden taki — oznajmił niespodziewanie Caparelli i wyjaśnił, widząc zaskoczoną minę baronowej. — Lady Harrington nikt nie musi przekonywać do konieczności jak najszybszego dopełnienia tej formalności.