– Co to jest, u licha? – Eve patrzyła z nachmurzonym czołem na monitor. Zaczęła nieświadomie bawić się dużym brylantem, który nosiła na szyi.
– Jakiś wzór?
– Tego się domyśliłam, Peabody.
– Tak jest. – Peabody, skarcona, odsunęła się od Eve.
– Cholera jasna, jak ja nie znoszę chemii. – Eve obejrzała się z nadzieją. – Może ty się na tym masz?
– Nie, pani porucznik. Nie mam nawet podstawowej wiedzy.
Eve wbiła wzrok w mieszaninę liczb, znaków i symboli.
– Mój sprzęt nie jest zaprogramowany na odczytywanie takich cholerstw. Będę musiała zanieść to do laboratorium. – Zirytowana, zabębniła palcami w biurko. – Domyślam się, że to wzór tego proszku, który znalazłyśmy, ale skąd, do diabła, wytrzasnął go taki łachudra jak Boomer? I z którym detektywem się kontaktował oprócz mnie? Wiedziałaś, że współpracuje ze mną, Peabody. Skąd?
Tocząc w duszy bój z ogarniającym ją wstydem, Peabody spojrzała przez ramię na znaki widniejące na ekranie.
– Wspomniała pani o nim w kilku raportach wewnątrzwydziałowych dotyczących zamkniętych spraw, pani porucznik.
– Masz w zwyczaju czytać raporty?
– Te, które pani pisze, owszem.
– Dlaczego?
– Bo jest pani najlepsza.
– Peabody, podlizujesz się czy czyhasz na moje stanowisko?
– Kiedy pani awansuje na kapitana, zwolni się miejsce dla mnie.
– Dlaczego sądzisz, że chciałabym awansować?
– Byłaby pani głupia, gdyby nie chciała, a głupia pani nie jest.
– Dobrze, dajmy temu spokój. Przeglądasz inne raporty?
– Od czasu do czasu.
– Nie domyślasz się, kto z wydziału nielegalnych substancji mógł współpracować z Boomerem?
– Nie, pani porucznik. Nikt prócz pani o nim nie wspominał. Zazwyczaj szpicle kontaktują się z jednym określonym detektywem.
– Boomer lubił urozmaicenia. Chodźmy w teren. Zajrzymy do knajp, w których przesiadywał, może tam się czegoś dowiemy. Mamy tylko parę dni, Peabody. Jeśli ktoś czeka na ciebie z ciepłymi kapciami, daj znać, że będziesz zajęta.
– Nie jestem z nikim związana, pani porucznik. Mogę pracować po godzinach.
– To dobrze. – Eve wstała. – No to do dzieła. Aha, jeszcze jedno. Peabody, widziałyśmy się nago. Daruj sobie tę „panią porucznik". Mów mi Dallas.
– Tak jest, pani porucznik.
Kiedy Eve wróciła do domu, było już dobrze po trzeciej nad ranem. Zaraz za drzwiami potknęła się o kota, który tam właśnie postanowił trzymać straż, zaklęła siarczyście i ruszyła po omacku w stronę schodów.
Przez jej głowę przewijały się dziesiątki obrazów: bary pogrążone w półmroku, małe kluby ze striptizem, uliczki, na których podrzędne firmy handlowały nielegalnym towarem. W takich właśnie miejscach spędzał swoje dni i noce Boomer Johannsen. Oczywiście nikt nic nie wiedział. Nikt niczego nie widział. Jedyną pewną informacją, jaką udało jej się uzyskać w czasie wędrówki przez ciemną stronę miasta, była ta, że od co najmniej tygodnia nikt nie widział Boomera ani nawet nie słyszał, co się z nim dzieje.
Jednak jakiś człowiek go odnalazł. Eve miała coraz mniej czasu, by dowiedzieć się, kim on był, i poznać motywy jego działania.
Światła w sypialni były przygaszone. Eve zdjęła koszulę i odrzuciła ją na bok, gdy zorientowała się nagle, że łóżko jest puste. Ogarnęło ją głębokie rozczarowanie i poczuła w sercu nieprzyjemne ukłucie strachu.
Musiał wyjechać, pomyślała. Bóg jeden wie, jak daleko. Mógł udać się w najdalszy zakątek skolonizowanego wszechświata. Być może wróci dopiero za kilka dni.
Spojrzawszy z żalem na łóżko, zdjęła buty i ściągnęła spodnie. Następnie wygrzebała z szuflady bawełnianą podkoszulkę i włożyła ją przez głowę.
Boże, ależ była żałosna. Zmartwiła się tylko dlatego, że Roarke musiał wyjechać w interesach. Dlatego, że nie mogła się do niego przytulić. Dlatego, że dziś nie odpędzi koszmarów, które nawiedzały ją coraz częściej i bardziej natarczywie, w miarę jak powracały wspomnienia.
Wmówiła sobie, że jest zbyt zmęczona, by śnić. Zbyt zapracowana, by bić się z myślami. I wystarczająco silna, by nie pamiętać tego, czego nie chciała pamiętać.
Kiedy odwróciła się, zamierzając pójść do swojego gabinetu na piętrze i tam spędzić resztę nocy, drzwi się rozsunęły. Od razu spłynęło na nią głębokie poczucie ulgi.
– Myślałam, że musiałeś wyjechać.
– Pracowałem. – Roarke podszedł, wziął ją pod podbródek i spojrzał jej głęboko w oczy. – Pani porucznik, dlaczego zawsze haruje pani do upadłego?
– Szef dał mi trzy dni na rozwiązanie tej sprawy. – Może była zmęczona, a może bardziej niż dotąd skłonna do czułości, w każdym razie pogładziła go po twarzy. – Strasznie się cieszę, że tu jesteś. – Roarke wziął ją na ręce i zaczął nieść w stronę łóżka. Eve uśmiechnęła się lekko.
– Nie to miałam na myśli.
– Położę cię do łóżka, a ty masz natychmiast zasnąć.
Nie mogła protestować, jako że oczy już jej się zamykały.
– Dostałeś wiadomość ode mnie?
– Tę sążnistą epistołę o treści „wrócę późno"? Tak. – Pocałował ją w czoło. – No już, wyłącz się.
– Momencik. – Walczyła ze snem. – Rozmawiałam z Mavis tylko przez kilka minut. Chce zostać na parę dni tam, gdzie jest. Nie pójdzie też do Niebieskiej Wiewiórki. Dowiedziała się, że kilka razy zaglądał tam Leonardo i o nią wypytywał.
– Jak na zakochanego przystało.
– Mhm. Spróbuję jutro znaleźć trochę wolnego czasu i zajrzeć do niej, ale mogę się nie wyrobić. Wtedy odwiedziłabym ją dopiero pojutrze.
– Nic jej nie będzie. Jak chcesz, mogę do niej wpaść.
– Dzięki, ale tobie się nie zwierzy. Zajmę się nią, kiedy tylko się dowiem, co knuł Boomer. Jestem na sto procent pewna, że za cholerę nie potrafiłby odczytać tego, co było zapisane na dysku.
– Oczywiście, masz rację – powiedział Roarke łagodnym tonem, w nadziei, że uda mu się ją wyciszyć.
– Nie żeby nie potrafił liczyć. Zwłaszcza gdy szło o pieniądze. Ale wzory chemiczne… – Nagle zerwała się, omal nie rozbijając czołem nosa Roarke'owi. -Twój sprzęt sobie z tym poradzi!
– Myślisz?
– Laboratorium mnie spławiło. Mają dużo roboty, a ta sprawa nie należy do priorytetowych. Innymi słowy, nic ich nie obchodzi jakiś tam Boomem dodała, gramoląc się z łóżka. – Twój nielicencjonowany sprzęt ma wbudowaną możliwość analizy naukowej, zgadza się?
– Jasne. – Podniósł się z cichym westchnieniem.
– Domyślam się, że chcesz teraz z niego skorzystać?
– Możemy ściągnąć dane z komputera w moim gabinecie w pracy. – Chwyciła Roarke'a za rękę i pociągnęła go za sobą w stronę windy. -To nie potrwa długo.
W drodze na górę opowiedziała mu wszystko. Kiedy wpisał kod otwierający drzwi gabinetu, Eve była już całkowicie rozbudzona i rześka.
Sprzęt był nowoczesny, nielicencjonowany i oczywiście nielegalny. Eve uruchomiła go tak, jak czynił to Roarke, kładąc dłoń na płycie czytnikowej, po czym zasiadła za konsolą w kształcie litery „U".
– Ty ściągniesz dane szybciej, niż gdybym ja to mała robić – powiedziała. – Są pod Kodem Drugim, Żółty, Johannsen. Mój numer dostępu to…
– Daj spokój. – Skoro Roarke miał bawić się w policjanta o trzeciej nad ranem, nie zamierzał pozwolić, by go obrażano. Usiadł za konsolą i ręcznie przestawił kilka przełączników. – I jesteśmy w komendzie głównej – powiedział, uśmiechając się na widok jej zmarszczonych brwi.