W ciemnościach zalegających sypialnię rozległo się buczenie łącza, stojącego przy łóżku. Eve, nie otwierając oczu, włączyła urządzenie i usiadła, w odruchu wyrobionym przez lata pracy w policji.
– Dallas.
– Dallas, o Boże, Dallas. Pomóż mi. Eve szybko rozbudziła się na dobre i wlepiła wzrok w widoczną na ekranie twarz Mavis.
– Światła – nakazała i w sypialni zrobiło się jasno. Dopiero teraz zobaczyła, jak okropnie wygląda jej przyjaciółka. Była blada jak ściana, miała podbite oko, krwawe zadrapania na policzkach i rozczochrane włosy.
– Mavis, co się stało? Gdzie jesteś?
– Musisz tu przyjechać. – Jej oddech był chrapliwy, urywany, a oczy pełne strachu. – Pospiesz się, proszę. Zdaje się, że ona nie żyje, a ja nie wiem, co robić.
Eve nie pytała drugi raz o to, dokąd właściwie ma przyjechać, tylko włączyła namierzanie rozmówcy. Na ekranie pod twarzą Mavis pojawił się adres, który rozpoznała od razu. Adres Leonarda.
– Nie ruszaj się stamtąd – powiedziała spokojnym, ale stanowczym tonem. – Niczego nie dotykaj. Rozumiesz? Niczego nie dotykaj i nikogo oprócz mnie nie wpuszczaj. Słyszysz, Mavis?
– Tak, tak. Nie będę. Pospiesz się. To takie okropne.
– Już jadę. – Odwróciła się i zobaczyła, że Roarke wkłada spodnie.
– Pojadę z tobą.
Nie zaprotestowała. Po pięciu minutach pędzili już przez miasto. Opustoszałe ulice przedmieść stopniowo przeszły w rojące się od turystów centrum, rozświetlone billboardami oferującymi wszelkie atrakcje, jakie można sobie wyobrazić; potem chodniki zapełniły się cierpiącymi na bezsenność pięknoduchami z Yillage, którzy siedzieli w ogródkach kawiarnianych nad miniaturowymi filiżankami kawy, prowadząc burzliwe dyskusje. Wreszcie wóz znalazł się w uśpionej dzielnicy artystów.
Roarke przerywał milczenie tylko po to, aby pytać o drogę, i Eve była mu wdzięczna, że nie ciągnął jej za język. Przed oczami wciąż miała bladą, przerażoną twarz Mavis i jej drżącą dłoń. Dłoń, na której widniała ciemna plama krwi.
Na ulicach miasta szalał silny wiatr, zapowiadający burzę. Eve wyskoczyła z samochodu, zanim Roarke zdążył zatrzymać się przy krawężniku, i smagana chłodnym podmuchem, podbiegła do kamery monitoringowej.
– Mavis. To ja, Dallas. Mavis, cholera jasna, otwórz – powtarzała gorączkowo. Dopiero po dziesięciu sekundach uświadomiła sobie, że kamera jest zdemolowana.
Roarke wszedł do budynku przez otwarte drzwi i dogonił Eve, gdy już stała w windzie.
Kiedy znaleźli się na górze, wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się, że sytuacja jest naprawdę poważna. Wcześniej w pracowni Leonarda panował artystyczny, radosny nieład; teraz wydawało się, że przeszedł przez nią tajfun. Wszędzie walały się długie strzępy materiału i rzeczy zrzucone z powywracanych stołów.
Na ścianach i płachtach jedwabiu widać było plamy krwi, przypominające rysunki wykonane palcem przez rozkapryszone dziecko.
– Niczego nie dotykaj – warknęła odruchowo Eve do Roarke'a. – Mavis? – Zrobiła dwa kroki do przodu, kiedy jedna z połyskujących zasłon się poruszyła. Po chwili wyłoniła się zza niej przyjaciółka, słaniająca się na nogach.
– Dallas. Dallas. Dzięki Bogu.
– Już dobrze, już dobrze. – Eve wzięła ją w ramiona i kamień spadł jej z serca. Choć na ubraniu i dłoniach Mavis widniały plamy krwi, nie była to jej krew. – Jak się czujesz?
– Niedobrze mi. Głowa mnie boli.
– Usiądź. – Roarke wziął Mavis za rękę i posadził na krześle. – No już, siadaj. Eve, ona jest w stanie głębokiego szoku. Poszukaj jakiegoś koca. Odchyl głowę do tyłu, Mavis. O, tak. Zamknij oczy i przez chwilę oddychaj głęboko.
– Zimno mi.
– Wiem. – Roarke podniósł z podłogi postrzępiony kawałek błyszczącego atłasu i okrył nim Ma-vis. – Oddychaj głęboko. Powoli i głęboko. – Podniósł oczy na Eve. – Trzeba sprowadzić pomoc.
– Nie mogę wezwać pogotowia, dopóki się nie zorientuję, jak wygląda sytuacja. Pomóż jej, jak potrafisz. – Eve weszła za zasłonę, domyślając się, co tam zobaczy.
Ofiara zginęła straszną śmiercią. Eve rozpoznała kobietę od razu po wspaniałych, ognistych włosach. Jej twarz, niedawno jeszcze tak piękna, o wręcz nieziemsko idealnych rysach, teraz była zmiażdżona i zmasakrowana.
Narzędzie zbrodni leżało obok ciała. Prawdopodobnie w zamierzeniu miała to być fantazyjna laska, noszona wyłącznie dla fasonu. Spod zakrzepłej krwi wyłaniała się warstwa srebra, grubości mniej więcej dwóch centymetrów, oraz gałka z wyrzeźbionym łbem szczerzącym radośnie kły wilka.
Eve widziała tę laskę zaledwie dwa dni wcześniej, wciśniętą w kąt pracowni Leonarda.
Mimo że nie było to już konieczne, sprawdziła puls Pandory. Potem ostrożnie cofnęła się o krok, tak by nie zatrzeć żadnych śladów.
– Chryste – mruknął Roarke i położył jej dłonie na ramionach. – Co zamierzasz zrobić?
– Cokolwiek okaże się konieczne. Mavis nie mogła jej zabić.
Zwrócił ją twarzą do siebie.
– Nie musisz mi tego mówić. Ona cię potrzebuje, Eve. Potrzebuje przyjaznej duszy, a wkrótce będzie potrzebować dobrego detektywa.
– Wiem.
– Niełatwo ci przyjdzie pogodzić obie te role.
– Lepiej zacznę już teraz. – Podeszła do Mavis. Jej twarz wyglądała jak powleczona woskiem; siniec i zadrapania wyraźnie odcinały się na tle bladej skóry. Eve kucnęła i wzięła przyjaciółkę na ręce; były zimne jak lód. – Musisz mi wszystko opowiedzieć. Nie spiesz się, tylko powiedz wszystko.
– Ona się nie ruszała. Wszędzie było mnóstwo krwi, a jej twarz wyglądała tak okropnie. I ona… ona się nie ruszała.
– Mavis. – Eve mocno ścisnęła ją za ręce.
– Spójrz na mnie. Powiedz mi dokładnie, co się działo od chwili, kiedy tu przyszłaś.
– Przyszłam… chciałam… pomyślałam, że może powinnam porozmawiać z Leonardem. – Zadygotała i zakrwawionymi dłońmi zaczęła skubać rąbek materiału, którym była przykryta. – Kiedy ostatnim razem zajrzał do klubu i pytał o mnie, był mocno wzburzony. Nawet odgrażał się bramkarzowi, a to do niego niepodobne. Nie chciałam, żeby zrujnował sobie karierę, więc postanowiłam z nim porozmawiać. Przyszłam tu i zobaczyłam, że ktoś zniszczył kamerę, więc od razu wjechałam na górę. Drzwi były otwarte. On czasem zapomina je zamknąć
– mruknęła i zamilkła.
– Mavis, czy był tu Leonardo?
– Leonardo? – Omiotła pomieszczenie błędnym wzrokiem. – Nie, chyba nie. Zawołałam go, bo zauważyłam, jaki tu bałagan. Nikt nie odpowiedział. I wtedy… wtedy zobaczyłam krew. Mnóstwo krwi. Bałam się, Dallas, bałam się, że się zabił albo coś sobie zrobił, więc wbiegłam za… tam, za zasłonę. Zobaczyłam ją. Zdaje się… chyba do niej podeszłam. Tak myślę, bo pamiętam, że klęczałam przy niej i próbowałam krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Tylko wydawało mi się, że krzyczę, krzyczę i nie mogę przestać. A potem chyba coś mnie uderzyło. Zdaje się, że… – Niepewnie dotknęła palcami tył głowy. – Tu mnie boli. Kiedy się ocknęłam, wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Ona ciągle tam leżała i wszędzie było mnóstwo krwi. Wtedy do ciebie zadzwoniłam.
– Dobrze. Czy jej dotykałaś? Czy w ogóle czegokolwiek dotykałaś?
– Nie pamiętam. Chyba nie.
– Kto ci tak poharatał twarz?
– Pandora.
Eve poczuła ukłucie strachu.
– Kochanie, przed chwilą mówiłaś, że już nie żyła, kiedy tu przyszłaś.
– To zdarzyło się wcześniej. Wieczorem. Byłam u niej.
Eve ostrożnie zaczerpnęła powietrza, usiłując nie okazać po sobie niepokoju.
– Czyli wcześniej poszlaś do niej. Kiedy to było?