Eve usiadła przy pierwszym kontuarze, zamówiła czarną kawę i zmierzyła wzrokiem barmankę. Nie był to android, jak w niemal wszystkich klubach, tylko żywa kobieta. Zresztą, w ZigZagu nie widać było żadnych robotów.
– Pracujesz na nocnej zmianie? – spytała ją Eve.
– Nie. Siedzę tu tylko w dzień. – Barmanka postawiła filiżankę na kontuarze. Sprawiała wrażenie rezolutnej dziewczyny, takiej, która lepiej prezentowałaby się w reklamie sklepów ze zdrową żywnością niż za barem w klubie.
– Czy wśród pracujących od dziesiątej do trzeciej w nocy jest ktoś, kto miałby szczególną pamięć do twarzy?
– Tutaj wszyscy raczej staramy się nie zwracać uwagi na klientów.
Eve wyciągnęła odznakę i położyła ją na kontuarze.
– Czy to pomogłoby odświeżyć komuś pamięć?
– Trudno mi powiedzieć. – Z obojętnym wyrazem twarzy wzruszyła ramionami. -Wie pani, to porządna knajpa. Mam dzieciaka, dlatego pracuję tylko w dzień i nie zatrudniam się byle gdzie. Zanim się tu zgłosiłam, dokładnie sprawdziłam ten lokal. Dennis chce, żeby w jego klubie była miła atmosfera, i dlatego obsługa ma serca zamiast czipów. Owszem, ludzie jak to ludzie, czasem lubią sobie poszaleć, ale on pilnuje, żeby nie przesadzali.
– Kim jest Dennis i gdzie mogę go znaleźć?
– Do jego gabinetu prowadzą te kręte schody po pani prawej stronie, za pierwszym kontuarem. Dennis jest właścicielem klubu.
– Hej, Dallas, nie ma się co spieszyć, można by coś przekąsić – marudził Feeney, idąc za nią na górę. – Mick Jagger wyglądał dość apetycznie.
– Zamów go na wynos.
Bar na piętrze był zamknięty, ale Dennis najwyraźniej został powiadomiony o nieoczekiwanej wizycie. Lustrzana płyta odsunęła się bez szmeru i oczom Eve ukazał się drobny mężczyzna z wypielęgnowaną twarzą, o spiczastej rudej brodzie i wygolonej jak u mnicha tonsurze.
– Witam w ZigZagu – powiedział niemal szeptem. – Czemu zawdzięczam państwa wizytę?
– Chcielibyśmy prosić pana o pomoc, panie…?
– Dennis, wystarczy Dennis. Zbyt wiele imion wszystko komplikuje. – Gestem zaprosił ich do środka. Atmosfera beztroskiej zabawy kończyła się na progu. Gabinet był skromny, wyposażony tylko w najbardziej potrzebne sprzęty i panowała w nim cisza jak w kościele. – To moja kryjówka – powiedział, świadom kontrastu. – Nie można znaleźć przyjemności w hałasie i widoku kłębiącej się masy ludzi, nie doświadczając stanu dokładnie przeciwnego. Proszę usiąść.
Eve postanowiła zaryzykować i spoczęła na skromnym, twardym krześle; Feeney zajął drugie, identyczne.
– Chcemy sprawdzić, czy ostatniej nocy była tu u pana pewna osoba.
– Dlaczego?
– Wymaga tego prowadzone przez nas śledztwo.
– Rozumiem. – Dennis zasiadł za plastikową bryłą służącą mu jako biurko. – Jaki przedział czasowy państwa interesuje?
– Po jedenastej, przed pierwszą.
– Otwórz ekran. – Fragment ściany odsunął się, ukazując wielki monitor. – Nagranie numer pięć, początek dwudziesta trzecia.
Ekran rozbłysł, wypełniając gabinet mnóstwem barw i dźwięków. Kiedy wzrok Eve przyzwyczaił się do jaskrawego blasku, zobaczyła na monitorze wnętrze klubu widziane z lotu ptaka. Zupełnie jakby niewidzialny obserwator unosił się nad głowami rozbawionego tłumu.
To pasowało do Dennisa. Uśmiechnął się, widząc jej reakcję.
– Wyłącz audio. – Natychmiast zapadła cisza. Bez dźwięku wypełniający ekran obraz wyglądał jak oniryczna wizja zaświatów. Tancerze wyginali się na wirujących parkietach, a światło reflektorów wydobywało z mroku ich oczy – skupione, roześmiane, dzikie. Przy stoliku w kącie siedziało dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta, o twarzach wykrzywionych złością; z ich gwałtownych gestów można było wyczytać, że zażarcie się o coś kłócą. Przy innym trwał rytuał godowy, polegający na wymianie głębokich spojrzeń i czułych, nieśmiałych pieszczotach.
Nagle Eve dostrzegła Mavis. Była sama.
– Może pan to powiększyć? – Wstała i wskazała palcem lewą stronę ekranu.
– Oczywiście.
Patrzyła zasępiona na powiększający się, coraz wyraźniejszy obraz Mavis. Widoczny na ekranie zegar pokazywał dwudziestą trzecią czterdzieści pięć. Pod okiem Mavis dało się już zauważyć ciemniejący siniak; kiedy odwróciła głowę, by osadzić jakiegoś natręta, kamera wychwyciła zadrapania na szyi. Ale nie na twarzy, zauważyła Eve ze ściśniętym sercem. Jasnoniebieska fałdzista peleryna była nieco rozdarta na ramieniu, wciąż jednak trzymała się sukni.
Mavis spławiła jeszcze kilku mężczyzn i jedną kobietę. Wypiła alkohol do dna, po czym postawiła pusty kieliszek przy dwóch identycznych, opróżnionych wcześniej. Następnie niepewnie, chwiejąc się lekko, wstała od stolika, nie bez trudu odzyskała równowagę i z przerysowaną powagą człowieka mocno wstawionego ruszyła przez tłum w stronę wyjścia.
Było osiemnaście minut po północy.
– Czy o to państwu chodziło?
– Mniej więcej.
– Wyłącz wideo. – Dennis uśmiechnął się. – Ta dama od czasu do czasu zagląda do klubu. Zwykle jest bardziej towarzyska niż tamtej nocy i lubi tańczyć. Zdarza się, że nawet śpiewa. Uważam, że ma talent i potrafi rozruszać towarzystwo. Chcecie państwo wiedzieć, jak się nazywa?
– To już wiemy.
– No cóż. – Wstał. – Mam nadzieję, że panna Freestone nie wpadła w tarapaty. Wyglądała na nieszczęśliwą.
– Mogę wrócić po ten dysk z oficjalnym nakazem albo po prostu pan mi go da. Dennis uniósł jasnorudą brew.
– Ależ oczywiście, że dam pani kopię. Komputer, skopiuj dysk. Czy mógłbym coś jeszcze dla państwa zrobić?
– Nie, na razie nie. – Eve wzięła dysk i wrzuciła go do torebki. – Dziękuję za okazaną nam pomoc.
– Wszyscy musimy sobie pomagać – odpowiedział sentencjonalnie Dennis, kiedy płyta zasuwała się za nimi.
– Dziwak – orzekł Feeney.
– Ale za to zapobiegliwy. Przyszło mi do głowy, że Mavis wdała się w bójkę w którymś z klubów i być może stąd te zadrapania na twarzy i podarte ciuchy.
– Ano. – Feeney postanowił jednak zaspokoić głód i zamówił Jaggera na wynos. – Powinnaś żywić się czymś więcej niż tylko pracą i zmartwieniami.
– Czuję się doskonale. Słuchaj, niewiele wiem o okolicznych klubach, ale jeśli Mavis od samego początku podświadomie chciała pójść do Leonarda, to raczej na pewno skierowała się na południowy wschód. Sprawdźmy, gdzie mogła zrobić sobie następny postój.
– Dobra. Zaczekaj chwilę. – Zamówiona kanapka wyśliznęła się z otworu. Feeney rozpakował ją i zatopił w niej zęby, jeszcze zanim doszedł do samochodu. – Niebo w gębie. Zawsze lubiłem Jaggera.
– Teraz już na pewno będzie nieśmiertelny.
– Wyciągnęła rękę do włącznika mapy, kiedy zahuczało łącze, sygnalizując transmisję danych.-Raport z laboratorium – mruknęła i wbiła wzrok w ekran.
– O, szlag by…
– Cholera, Dallas, nie wygląda to dobrze. – Feeney z miejsca stracił apetyt i schował kanapkę do kieszeni. Obydwoje zamilkli.
Raport nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Pod paznokciami ofiary była skóra Mavis i jedynie Mavis. Na narzędziu zbrodni widniały wyłącznie odciski palców Mavis. A do tego na miejscu przestępstwa znaleziono tylko jej krew, oprócz krwi ofiary.
Łącze zahuczało powtórnie i tym razem na ekranie pojawiła się twarz.
– Prokurator Jonathan Heartly do porucznik Dallas.
– Słucham.
– Wydajemy nakaz aresztowania na nazwisko Mavis Freestone, pod zarzutem zabójstwa drugiego stopnia. Proszę czekać na przekaz.