– Wsadź go sobie!
– Ona szaleje na twoim punkcie – skwitowała Mavis.
– Aż mi głupio, kiedy mnie tak obsypuje czułościami. Chcesz jeszcze jednego naleśnika?
Mavis poklepała się po brzuchu.
– A czemu nie, do diaska?
Awaria świateł na skrzyżowaniu Dziewiątej i Pięćdziesiątej Szóstej wywołała nieopisany zamęt. Tak piesi, jak i kierowcy zapomnieli o obowiązującym w mieście zakazie hałasowania i trąbiąc, pokrzykując oraz pomrukując nieprzyjaźnie, dawali upust swojej irytacji. Eve pozamykałaby okna, aby przynajmniej w jej samochodzie było trochę ciszej, gdyby nie to, że klimatyzację znowu szlag trafił.
Żeby było weselej, matka natura postanowiła uszczęśliwić Nowy Jork czterdziestokilkustopniowym upałem. Dla zabicia czasu Eve obserwowała, jak fale gorąca unosiły się nad nagrzanym betonem. Jak tak dalej pójdzie, do południa usmaży się sporo procesorów.
Przemknęło jej przez myśl, żeby wzbić się w powietrze, mimo że służbowy samochód miał niepokojącą tendencję do odmawiania posłuszeństwa. Niestety, kilku innych, co bardziej zniecierpliwionych kierowców wpadło na ten sam pomysł. Nad zakorkowaną jezdnią sunęły kolejne ryczące maszyny. Jednoosobowe helikoptery kontroli ruchu starały się wprowadzić w powietrzu jakiś ład, ale tylko powiększały chaos brzęczeniem wirników i irytującą monotonną gadaniną.
Eve przyłapała się na tym, że patrzy z nienawiścią na hologramową naklejkę z napisem „Kocham Nowy Jork" widniejącą na zderzaku stojącego przed nią samochodu.
Najrozsądniej będzie popracować w wozie, postanowiła.
– Peabody – rzuciła do mikrofonu łącza i po kilku denerwujących trzaskach uzyskała połączenie.
– Sierżant Peabody. Wydział zabójstw.
– Dallas z tej strony. Zabiorę cię spod komendy; czekaj na mnie przy zachodnim wyjściu. Będę za piętnaście minut.
– Tak jest.
– Weź ze sobą wszystkie akta dotyczące spraw Johannsena i Pandory i… – Zawiesiła głos i zmrużywszy oczy, wlepiła wzrok w ekran. – Czemu u ciebie jest tak cicho, Peabody? Nie siedzisz w komendzie?
– Niewiele osób dotarło do pracy. Na Dziewiątej jest potężny korek.
Eve ogarnęła wzrokiem morze samochodów.
– Poważnie?
– Czasami opłaca się słuchać porannych wiadomości dla kierowców – odrzekła asystentka. – Pojechałam okrężną trasą.
– Zamknij się, Peabody – mruknęła Eve i przerwała rozmowę. Przez następnych kilka minut sprawdzała wiadomości pozostawione na jej łączu, po czym umówiła się z Paulem Redfordem na przesłuchanie w jego gabinecie. Później zadzwoniła do laboratorium, żeby popędzić chemików ociągających się z przygotowaniem raportu toksykologicznego z sekcji zwłok Pandory, uzyskała parę wymijających odpowiedzi, po czym rzuciwszy do mikrofonu wymyślną groźbę, przerwała połączenie.
Kiedy zaczęła się zastanawiać, czy zadzwonić do Feeneya, aby dla rozrywki zmyć mu głowę, zauważyła małą dziurę w ścianie samochodów. Dodała gazu, skręciła raptownie w lewo i przecisnęła się przez szparę, ignorując donośne wycie klaksonów i uniesione w górę, niczym dzidy, środkowe pałce pozostałych kierowców. Modląc się, by wóz w tej chwili nie odmówił posłuszeństwa, wcisnęła przycisk ruchu pionowego. Zamiast podskoczyć, samochód powoli, chwiejnie, uniósł się w górę, ale na szczęście osiągnął wymaganą wysokość trzech metrów.
Skręciła w prawo, mijając zatłoczoną platformę pełną posępnych spoconych twarzy, i znalazła się nad Siódmą. Tablica rozdzielcza ostrzegała o niebezpiecznym przeciążeniu silnika. Pięć przecznic dalej samochód już rzęził, ale przynajmniej ruch był o wiele mniejszy. Eve z donośnym hukiem osadziła wóz na jezdni, po czym skierowała się ku zachodniej ścianie gmachu komendy.
Niezawodna Delia Peabody już na nią czekała. Eve wolała nie wiedzieć, jak tej dziewczynie udawało się w taki upał dobrze wyglądać w nieprzepuszczającym powietrza mundurze policyjnym.
– Pani samochód nie wygląda najlepiej, pani porucznik – odezwała się Peabody, wsiadając do wozu.
– Naprawdę? Nie zauważyłam.
– Pani też nie wygląda najlepiej z taką ponurą miną. – Kiedy rozzłoszczona Eve w odpowiedzi tylko zacisnęła zęby i ruszyła przez miasto w kierunku Piątej, asystentka wyciągnęła z torebki mały przenośny wentylator i przyczepiła go do deski rozdzielczej. Czując na twarzy podmuch chłodnego powietrza, Eve o mało nie jęknęła z zachwytu.
– Dzięki.
– Klimatyzacja w tym modelu dość często zawodzi – odparła Peabody z kamienną twarzą. – Ale pani pewnie tego nie zauważyła.
– Masz gadane, Peabody. To mi się w tobie podoba. Powiedz, czego dowiedziałaś się na temat Jo-hannsena.
– Laboratorium ciągle ma trudności ze zidentyfikowaniem wszystkich składników znalezionej przez nas substancji. Usiłują zyskać na czasie. Być może przeprowadzili już pełną analizę, ale postanowili trzymać gęby na kłódkę. Doszły mnie słuchy, że wydział nielegalnych substancji chce przejąć tę sprawę, więc trwają jakieś zakulisowe przepychanki. Drugie badanie nie wykazało najmniejszego śladu środków chemicznych, nielegalnych czy legalnych, w ciele ofiary.
– Czyli nie brał – powiedziała Eve w zamyśleniu. – Boomer zazwyczaj testował rozprowadzany przez siebie towar, ale tym razem dostał ogromny worek tego gówna i nawet go nie tknął. O czym to świadczy, Peabody?
– Na podstawie stanu jego mieszkania i wypowiedzi androida z recepcji można stwierdzić, że Boomer miał czas i możliwości, by szprycować się do woli. Wiadomo, że od czasu do czasu brał. Dlatego wnioskuję, iż albo wiedział, albo domyślał się czegoś, co zniechęciło go do eksperymentowania z tą substancją.
– Zgadzam się. Co powiedział ci Casto?
– Twierdzi, że nic nie wie. Z przesadną wręcz gorliwością zarzuca mnie rozmaitymi informacjami i teoriami.
Coś w głosie asystentki sprawiło, że Eve spojrzała na nią kątem oka.
– Próbuje cię podrywać? Dziewczyna patrzyła przed siebie lekko przymrużonymi oczami.
– Nie zachowywał się niewłaściwie.
– Mów po ludzku. Nie o to cię pytałam. Rumieniec wypełzł spod kołnierza munduru Peabody i objął jej policzki.
– Okazywał mi pewne zainteresowanie osobiste.
– Jezu, gadasz jak glina. Czy to pewne zainteresowanie jest odwzajemnione?
– Mogłoby tak być, gdybym nie podejrzewała, że porucznik Casto jest bardziej zainteresowany moją bezpośrednią przełożoną. – Peabody zwróciła spojrzenie na Eve. – Wpadła mu pani w oko.
– Cóż, będzie musiał z tym żyć – odparła Eve, choć słowa Peabody bardzo jej pochlebiły. – Moje zainteresowania osobiste są już sprecyzowane. Przystojny z niego sukinsyn, co?
– Kiedy na niego patrzę, język staje mi kołkiem w ustach.
– Hmmm… – Eve oblizała zęby, by sprawdzić, czy i ona nie ma takiego problemu. – No to śmiało, korzystaj z życia.
– W obecnej sytuacji nie powinnam pozwalać sobie na zaangażowanie emocjonalne.
– A kto tu mówi o zaangażowaniu? Idźcie do łóżka, pohasajcie trochę, zróbcie sobie dobrze i tyle.
– Melduję, że preferuję związki intymne oparte na miłości i wzajemnym zaufaniu – odpowiedziała zimno dziewczyna.
– Słusznie. Wtedy jest o wiele przyjemniej. – Eve westchnęła. Tłumienie natarczywie powracających myśli o Mavis niemalże sprawiało jej ból, ale mimo to usiłowała się skupić. – Tak tylko się z tobą drażnię, Peabody. Wiem, jak to jest, kiedy próbujesz robić, co do ciebie należy, i nagle jakiś facet zaczyna smalić do ciebie cholewki. Przykro mi, jeśli nie czujesz się przy nim najlepiej, ale jesteś mi potrzebna.
– To żaden problem. – Delia uśmiechnęła się, rozluźniona. – Poza tym, nie nazwałabym przebywania w jego towarzystwie męką. – Podniosła głowę, gdy Eve skręciła na wjazd wiodący na podziemny parking pod białym, strzelistym wieżowcem przy Piątej. – Czy to nie jest jeden z gmachów Roarke'a?